piątek, 30 listopada 2007

Koniec z "zamrażarką" marszałka Sejmu?

Skrócenie do 6 tygodni terminu, w którym projekty ustaw lub uchwał oczekują wprowadzenia do porządku obrad Sejmu - przewiduje projekt zmiany regulaminu Izby wniesiony w piątek do laski marszałkowskiej przez klub Lewicy i Demokratów.

Zgodnie z obecnym regulaminem Sejmu marszałek Izby może przetrzymywać projekty ustaw do 6 miesięcy "w zamrażarce". W poprzedniej kadencji Sejmu opozycja, głównie PO i SLD, ale także LPR, krytykowały ten przepis uważając, że umożliwia on blokowanie niekorzystnych dla większości sejmowej projektów ustaw.

LiD liczy na to, że posłowie koalicji rządowej PO-PSL poprą projekt zmian. - To są zmiany, o których PO i PSL mówiły cały czas, dzisiaj nastąpi konfrontacja tych słów z czynami - ocenił sekretarz klubu poselskiego centrolewicy Wacław Martyniuk podczas piątkowej konferencji prasowej w Sejmie.

- Te propozycje to właściwy kierunek, my zawsze protestowaliśmy przeciwko tak długiej "zamrażarce" - powiedział przewodniczący klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski.

Projekt zmian przewiduje także, że porządek obrad Sejmu, jak i termin posiedzenia, będzie ustalało jego prezydium (marszałek i wicemarszałkowie), a nie jak dotychczas - marszałek izby. W tym przypadku, Chlebowski jest bardziej wstrzemięźliwy z oceną. - Trzeba częściowo ograniczyć rolę marszałka na rzecz ciała kolegialnego jakim jest prezydium Sejmu - powiedział.

Zdaniem polityka PO, marszałek powinien mieć możliwość decydowania o porządku obrad, ale np. w przypadku projektów ustaw, co do których nie byłoby zgody w prezydium Sejmu, decydowaliby posłowie w głosowaniu na sali posiedzeń.

- Platforma ma własne propozycje zmian w tej sprawie i gotowa jest o nich dyskutować - zadeklarował szef klubu PO.

W zmianach regulaminu przedstawionych przez LiD jest także propozycja, aby prezydium Sejmu mogło opiniować zarządzenia marszałka oraz budżet Kancelarii Sejmu. Zaproponowano także, aby marszałka Sejmu odwoływano tylko w sytuacji powołania jego następcy, a więc poprzez konstruktywne wotum nieufności.

- To wzmocnienie pozycji marszałka Sejmu, który będzie odwoływany w taki sam sposób jak premier rządu - uznał Martyniuk.

- Sytuacja, w której po odwołaniu marszałka Sejmu Izba przez jakiś czas nie ma jego następcy, niekorzystnie wpływa na prace Izby jak i stabilność polityczną - powiedział sekretarz klubu LiD.

Przypomniał, że gdy w poprzedniej kadencji Sejmu z funkcji marszałka zrezygnował Marek Jurek, rządzącemu PiS zajęło kilka tygodni powołanie na to stanowisko jego następcy.

Projekt zmian regulaminu autorstwa LiD liczy ponad 30 propozycji. Wśród nich jest także "umocnienie" pozycji komisji ds. służb specjalnych.

Jak wyjaśnił sekretarz klubu, chodzi o uniemożliwienie przekształcenia się komisji w komisję śledczą. Zdaniem Martyniuka, takie kompetencje komisji ds. służb specjalnych, byłyby niezgodne z konstytucją, ustawą o komisjach śledczych i orzeczeniem TK.

LiD postuluje także, aby Sejm rozpatrywał sprawozdania instytucji państwowych, m.in. NIK, RPO w ciągu 3 miesięcy. Chce w ten sposób wykluczyć sytuacje, gdy sprawozdania z rocznej działalności tych instytucji były rozpatrywane z dużym opóźnieniem.

Pytany, kiedy Sejm zajmie się zmianami w regulaminie, Martyniuk podkreślił, że zależy to od marszałka Bronisława Komorowskiego. - Pan marszałek przepięknie mówi jak Sejm ma być demokratyczny, sprawdzimy czy będzie to spełniał - stwierdził.

"Prezes PiS ma problemy emocjonalne"

Szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski uważa, że prezes PiS Jarosław Kaczyński nie wyleczył się z "traumy powyborczej" i wciąż ma "problemy emocjonalne".

Według Chlebowskiego, świadczy o tym fakt, że podczas piątkowej konferencji prezesa PiS padło "wiele nieprawdziwych stwierdzeń".

Chlebowski powiedział na piątkowym briefingu w Sejmie - że zapowiedzi polityków PiS dotyczące 100 dni spokoju dla rządu PO - PSL, okazały się nieprawdziwe. Jak dodał, przykładem są słowa J.Kaczyńskiego na piątkowej konferencji prasowej o Platformie Obywatelskiej.

Prezes PiS Jarosław Kaczyński powiedział m.in., że pod rządami PO "zaczyna się niepotrzebna i skrajnie szkodliwa wojna z prezydentem". Jak ocenił, pierwsze posunięcia rządu Donalda Tuska podporządkowane są interesom politycznym "establishmentu reprezentowanego przez PO" i ambicjom prezydenckim premiera.

- Padło (na konferencji PiS) tyle słów o nienawiści, agresji, padło wiele niepotrzebnych, obraźliwych dla Platformy i rządu stwierdzeń. Czas panie prezesie Kaczyński, aby wyleczył się pan z tej traumy powyborczej. Mam wrażenie, że Jarosław Kaczyński wciąż ma problemy emocjonalne - powiedział Chlebowski.

Szef klubu PO zapewnił, że premierowi zależy na tym, by wyciszyć konflikty i prowadzić spokojną debatę polityczną. Zadeklarował, że "tam gdzie są rozwiązywane problemy Polaków zapraszamy wszystkich polityków", w tym z PiS.

- Chcemy zrobić wszystko, żeby czas agresji i brzydkiego języka w polskiej polityce zakończyć. Stąd daleko idące deklaracje premiera w zakresie współpracy z prezydentem i wszystkimi siłami w polskim parlamencie - podkreślił.

Chlebowski odniósł się też do zamieszania związanego z zaproszeniem szefa MSZ Radosława Sikorskiego do prezydenta. Kancelaria Prezydenta podała w czwartek, że szef MSZ odmówił przyjęcia zaproszenia na spotkanie z Lechem Kaczyńskim. Sikorski tłumaczył, że nie mógł zjawić się w Pałacu Prezydenckim w proponowanym terminie, bo odbywało się wtedy nieformalne posiedzenie rządu; poprosił o wyznaczenie nowego terminu.

Chlebowski przypomniał, że Sikorski - w terminie spotkania z prezydentem - był na bardzo ważnym nieformalnym posiedzeniu rządu w sprawie budżetu. - To było posiedzenie obowiązkowe dla wszystkich ministrów. Nie wyobrażam sobie, że wtedy, gdy zapadają najważniejsze decyzje dotyczące budżetu MSZ, na spotkaniu nie był obecny szef tego resortu - zaznaczył.

Jak dodał, przedstawiciele MSZ kilkakrotnie dzwonili do Kancelarii Prezydenta z prośbą o przesunięcie terminu spotkania. - Mam wrażenie, że pracownicy Kancelarii Prezydenta są tymi, którzy wywołują niepotrzebny konflikt, niepotrzebnie zaostrzają tę trudną sytuację - ocenił.

Polityk PO podkreślił, że konstytucja w sposób jednoznaczny stanowi, że to rząd odpowiada za politykę zagraniczną Polski.

Chlebowski poinformował również, że być może jeszcze w piątek, a najpóźniej w poniedziałek, klub PO złoży do marszałka Sejmu wniosek o powołanie komisji śledczej, która zajęłaby się działaniami CBA.

Szef klubu PO był też pytany o odwołania dyrektorów oddziałów ZUS. Nowy prezes ZUS Sylwester Rypiński w czwartek zwolnił z pracy 13 z 16 dyrektorów oddziałów ZUS z największych miast Polski. Odwołani dyrektorzy, w tym niedawno wybrani w konkursach, narzekali na formę wręczenia dymisji.

Polityk PO wyraził nadzieję, że odwołania w ZUS nastąpiły ze względów merytorycznych. Zaznaczył jednocześnie, że nowy prezes ZUS został wybrany na członka zarządu przez polityków PiS. - Jeżeli (obecny prezes ZUS) dokonuje zmian, to mam nadzieję, że wie co robi, mam nadzieję i głębokie przekonanie, że są to względy merytoryczne - dodał.

Wicepremier, minister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Schetyna mówił w piątek, że nowy prezes ZUS bierze odpowiedzialność za zmiany kadrowe w podległej mu instytucji. Zapewnił, że zwolnienia w ZUS nie mają nic wspólnego z "dintojrą i odwetem".

J. Kaczyński: PO może zagrozić demokracji

Prezes PiS Jarosław Kaczyński ocenił w piątek w Szczecinie, że PO "ma taką siłę, takie poparcie, także w mediach", że jeśli by chciała, to "może zagrozić demokracji".

- PiS nie miało najmniejszej możliwości zagrożenia demokracji w Polsce - podkreślił J.Kaczyński na konferencji prasowej w Szczecinie.

- Nie było w Polsce najmniejszych zagrożeń dla demokracji dlatego, że myśmy nie chcieli tworzyć tych zagrożeń i dlatego, że nawet gdybyśmy chcieli, to byłoby to zupełnie niemożliwe - przekonywał b.premier.

J. Kaczyński ocenił, że pod rządami PO "zaczyna się niepotrzebną i skrajnie szkodliwą wojnę z prezydentem". - Polityka tworzenia konfliktów z prezydentem - choć w konstytucji jest w sposób oczywisty zapisane, że ta współpraca jest konieczna - obniża nasz prestiż - powiedział prezes PiS.

- Chodzi o różnego rodzaju zapowiedzi. O to, że jedni ministrowie mówią jedno, drudzy - drugie. Premier mówi co innego niż ministrowie, zaczyna się niepotrzebną i skrajnie szkodliwą dla kraju wojnę z prezydentem, doprowadza się do sytuacji różnego rodzaju despektów, jak niestawienie się na wezwanie prezydenta ministra Sikorskiego - mówił J. Kaczyński.

Prezes PiS ocenił, że założenia kampanii wyborczej PiS zostały wykonane w stu procentach. - Operacja się udała, tylko pacjent umarł - żartował b. premier. Trzem b. wiceprezesom PiS Kaczyński zarzucił dążenie do zbudowania w partii "grupy baronów".

Fotyga: Trzeba znać swoje miejsce

Szefowa Kancelarii Prezydenta Anna Fotyga powiedziała dzisiaj, że nie wyobraża sobie, aby minister spraw zagranicznych w jakimkolwiek kraju odmówił spotkania z prezydentem w wyznaczonym czasie.

Według niej, szef MSZ Radosław Sikorski "zachowuje się niestosownie".

Chodzi o zaproszenie, jakie na czwartek prezydent Lech Kaczyński wystosował dla Sikorskiego. Szef MSZ nie zjawił się w Pałacu Prezydenckim, tłumacząc to budżetowym posiedzeniem rządu.

- Długie miesiące (jako szefowa MSZ) rozmawiałam ze swoimi odpowiednikami i nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek minister spraw zagranicznych, w którymkolwiek z demokratycznych państwa, a w niedemokratycznych tym bardziej, odmówił spotkania z prezydentem w wyznaczonym czasie, z głową państwa w ogóle. To jest po prostu niewyobrażalne - powiedziała Fotyga w radiowych "Sygnałach Dnia".

Odnosząc się do zapewnień Sikorskiego, że jest gotów do spotkania z prezydentem i czeka na nowy termin, Fotyga stwierdziła, że "to nie Radosław Sikorski dyktuje terminy prezydentowi".

- Trzeba znać swoje miejsce - dodała.

Na pytanie, czy będzie ponowne zaproszenie, czy też Pałac Prezydencki oczekuje najpierw przeprosin, szefowa Kancelarii Prezydenta powiedziała, że decyzja należy do Lecha Kaczyńskiego.

- To jest sprawa pana prezydenta. A jeśli chodzi o pana ministra Sikorskiego, to myślę, że powinien siąść, zdystansować się i pozwolić sobie na dłuższą refleksję na temat swojego zachowania, bo zachowuje się niestosowanie - stwierdziła Fotyga.

Zapytana, czy to, że nie doszło do spotkania Sikorskiego z prezydentem, to był znak ze strony obozu rządowego i rodzaj prowokacji, odpowiedziała, że tak.

- Ponieważ w obronie pana ministra Sikorskiego odezwał się również pan premier Tusk, który powiedział, że jego nieobecność była konsultowana z premierem, więc tym bardziej ma to bardzo szczególny wymiar - powiedziała Fotyga.

Na pytanie, jak prezydent odebrał tę sprawę odparła, że podobnie jak ona. - Bo sprawa przez każdego, jak sądzę, powinna być podobnie odebrana - oceniła Fotyga.

Według niej, obecny rząd "czyni znaczące ustępstwa, głębokie ukłony za granicą, jednocześnie z dużą arogancją, taką publiczną, medialną arogancją wobec głowy własnego państwa". - To jest obniżanie autorytetu państwa - oświadczyła Fotyga.

Kancelaria Prezydenta podała w czwartek, że Lech Kaczyński zaprosił ministra spraw zagranicznych na spotkanie, ale ten odmówił. Minister w Kancelarii Prezydenta Michał Kamiński, stwierdził w czwartek, że Sikorski odmówił spotkania z prezydentem i przysłał faks w tej sprawie w czwartek 3 minuty po wyznaczonej godzinie - o godz. 16.03.

Sikorski wyjaśniał, że nie mógł przybyć w wyznaczonym terminie, bo w tym czasie odbywało się nieformalne posiedzenie rządu poświęcone budżetowi na 2008 r. Według niego, zaproszenie do Pałacu Prezydenckiego trafiło do MSZ w środę, gdy on przebywał w USA. Sikorski powiedział, że szef jego sekretariatu kilkakrotnie tego dnia kontaktował się z Kancelarią Prezydenta zapowiadając, że Sikorski nie będzie mógł przybyć w proponowanym terminie i prosząc o wyznaczenie nowego.

Sam Sikorski po powrocie w czwartek do Polski, wysłał do Kancelarii Prezydenta pismo, w którym podziękował za zaproszenie, poinformował, że nie może stawić się w Pałacu Prezydenckim w proponowanym terminie i poprosił o wyznaczenie nowego.

Studenci stracą zniżki na bilety?

Nawet kilkanaście tysięcy studentów może stracić zniżki na bilety w pociągach i komunikacji miejskiej. Do końca roku mogą nie zdążyć z wymianą legitymacji - pisze "Metro".

Łukasz za trzy tygodnie będzie jechał do domu na święta. Za bilet studencki z Warszawy do Lublina zapłaci 21 zł. Wracając po Nowym Roku, ten sam bilet może kosztować 34 zł. - Jak dla mnie, to sporo - martwi się. Skąd ta różnica? Po 1 stycznia, by korzystać ze zniżki studenckiej, chłopak musi mieć nową legitymację, a wiele wskazuje na to, że jej nie dostanie.

- Moja uczelnia dopiero dwa tygodnie temu poinformowała nas o wymianie legitymacji. Jeszcze nie zdążyłem złożyć dokumentów, a nawet jeśli się pospieszę, na roku jest nas tyle, że nie wiem, jak dziekanat zdąży - mówi Łukasz. Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości z Zarządzania - w której studiuje chłopak - nie potrafi udzielić informacji, czy student dostanie legitymację. Dziekanat odsyła do biura spraw studenckich, a to milczy.

Dokument trzeba wymienić, ponieważ na blankietach znajdują się nieaktualne stawki zniżek przysługujących żakom. Te w 2002 r. zmalały z 50 do 37 proc. Uczelnie odwlekały moment wymiany legitymacji i prosiły o wydłużenie terminów, tłumacząc, że resort nauki za późno przygotował wzory. Poza tym część placówek chciała wprowadzić legitymacje elektroniczne - ale poradziły sobie z tym tylko nieliczne, co okazało się dopiero niedawno.

W rezultacie większość szkół wyższych dopiero teraz zabrała się do wymiany dokumentów. I już teraz wiedzą, że bez mobilizacji studentów nie zdążą przed styczniem. W krakowskiej Akademii Pedagogicznej - choć dokumenty zbierane są od października - wciąż nie złożyło ich 20 proc. studentów zaocznych. Na UMK w Toruniu dziekanaty pracują pełną parą i wydają legitymacje w dzień, ale ci, którzy nie zgłoszą się do 15 grudnia, będą mogli odebrać je dopiero w styczniu.

Jeszcze gorzej sprawa wygląda w szkołach, które zdecydowały się wprowadzić legitymacje elektroniczne. - Wyrobienie takiego dokumentu trwa, a połowa osób jeszcze nie dostarczyła odpowiednich danych - mówi Małgorzata Porada-Labuda, rzeczniczka Uniwersytetu Wrocławskiego. Tu z wymianą nie zdąży ok. 5 tys. studentów. Na uniwersytetach Warszawskim i Jagiellońskim legitymacji nie wymieniło po blisko 6 tys. żaków.

PKP ostrzegają, że ci, którzy w styczniu spróbują jechać ze starym dokumentem, będą karani mandatami. Jeśli jednak dostaną legitymację w ciągu 14 dni po podróży, mogą wystąpić do PKP z reklamacją - czytamy w gazecie "Metro".

Bezduszni urzędnicy NFZ

Urzędnicza bezduszność przekroczyła wszelkie granice - alarmuje "Fakt". Narodowy Fundusz Zdrowia przyznaje nieuleczalnie chorym czasowe limity na umieranie. Niewiarygodne? A jednak - akcentuje dziennik.

Według "Faktu", chorym korzystającym z pomocy trójmiejskich hospicjów tylko przez trzy miesiące przysługuje domowa opieka pielęgniarek i lekarzy.

Urzędnicy z NFZ twierdzą wprawdzie, że i po tym okresie opieka będzie finansowana, ale każą co kwartał udowadniać, że chory nadal żyje. To bezsensowna forma upokarzania, zarówno rodzin pacjentów jak i lekarzy - pisze dziennik

Skąd się wzięły tak bzdurne przepisy? - Rodziny chorych czasem nadużywały opieki - tłumaczy Mariusz Szymański, rzecznik pomorskiego NFZ. - Wielu osobom nie chciało się opiekować ciężko chorym członkiem rodziny i po prostu wyręczały się pielęgniarkami z hospicjum. Stąd właśnie wprowadzono określone zastrzeżenia czasowe - dodaje.

Sami lekarze i personel medyczny jednak nie akceptują tego rozwiązania. - Dlaczego obarczać chorych jakimiś terminami? - mówi gazecie "Fakt" Regina Kozłowska-Draszanowska, pielęgniarka.

Demonstracyjna oszczędność Tuska

W najbliższy wtorek lecąc z wizytą do Brukseli, premier Donald Tusk zostawi rządowy samolot i stawi się na Okęciu o 7 rano na zwykły rejsowy lot - informuje "Dziennik".

Kolejna awaria rządowego samolotu? Nic podobnego. Wybór samego szefa rządu. I - według jego współpracowników - nie ostatni. Tusk chce pokazać, że tanie państwo będzie i że jego władza przywilejów nie lubi - pisze gazeta.

- Premier wszędzie, gdzie będzie to możliwe, chce korzystać z rejsowych lotów - mówi rzeczniczka rządu Agnieszka Liszka. Dlaczego? - Nasz park lotniczy jest zdekompletowany. Ale przede wszystkim chodzi o zdrowy rozsądek, żeby było najtaniej - tłumaczy minister Paweł Graś.

Czy rzeczywiście można coś zaoszczędzić? To prawda, że całkowity koszt lotu rządowym TU-154 M mały nie jest: 36 tys. 415 zł za godzinę lotu. Bilet na rejsowy samolot to wydatek znacznie mniejszy. Ale z premierem zwykle leci delegacja, biletów potrzeba więc kilka, kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt - zauważa "Dziennik".

Były premier Leszek Miller twierdzi, że na lotach zaoszczędzić się nie da, a rezygnacja z rządowego samolotu to tylko problemy. Na początku swojej kadencji Miller wyczarterował wraz z delegacją samolot do Londynu. - Potem okazało się, że trzeba było zapłacić więcej, niż wyniósłby koszt lotu samolotu rządowego i prób zaprzestaliśmy - opowiada Miller.

Rzecznik sił powietrznych podpułkownik Wiesław Grzegorzewski zwraca uwagę, że za nieużywany rządowy samolot i tak trzeba płacić. - Samoloty 36. Pułku i tak muszą wylatać zaplanowaną rocznie liczbę godzin - zrobić tzw. naloty - bez względu na to, czy VIP-y latają nimi, czy nie - mówi. A względy bezpieczeństwa? Minister Graś uważa, że BOR nie będzie musiał dodatkowo sprawdzać samolotu, na pokładzie którego znajdzie się premier. Szczególnie po 11 września procedury lotniskowe w kwestiach bezpieczeństwa są bardzo rygorystyczne.

Były szef BOR Mirosław Gawor mówi, że latanie rejsowym samolotem może sprawiać trudności i stwarzać niezręczne sytuacje. - Czasami premier musi nagle wracać do kraju. Co wtedy? Czarterować dodatkowy lot? - zastanawia się Gawor. Sytuacja niezręczna to wizyta oficjalna, czerwony dywan i delegacja witająca na lotnisku. - Przecież nie podkołuje się do nich rejsowym lotem, pasażerowie nie będą czekać, aż skończy się przywitanie - kręci głową Gawor.

Ale nie zawsze loty VIP-ów ze zwykłymi ludźmi muszą stwarzać problemy. Przekonała się o tym dziennikarka "Dziennika", która w ubiegły czwartek znalazła się w samolocie z Brukseli do Warszawy z wicepremierem Waldemarem Pawlakiem. Siedział w czwartym rzędzie, bez ochrony, z dwoma współpracownikami. Pasażerowie chętnie się z nim witali. Jedyny przywilej - wyszedł 2 minuty przed wszystkimi, wsiadając do rządowego samochodu.

Ale premier to co innego - zdaje się sugerować Miller. - Przez jego kolegów z Europy będzie to przyjmowane jako dziwactwo. Premier będący na ważnej konferencji nie może być uzależniony od rozkładu lotów, bo to jest śmieszne - twierdzi były premier.

Rząd Tuska nie jest pionierem w demonstrowaniu oszczędności przez korzystanie z rejsowych lotów. Z rządowych samolotów, również Tu-154, zrezygnował też premier Słowacji Robert Fico. Jego biuro prasowe po każdej zagranicznej podróży przesyłało dziennikarzom szczegółowe wyliczenie, ile dzięki temu zaoszczędzono. Po wizycie w Chinach, dla których elit luksus bardzo się liczy, prasa słowacka narzekała, że szef ich rządu przedstawił Słowaków jako biedaków.

Przed wyborami rezygnację z rządowych samolotów obiecali socjaliści na Węgrzech. W postanowieniu nie wytrzymali długo. - Zaczęły się problemy, bo na przykład przylatywali na konferencję międzynarodową, która zamiast o 16 kończyła się o 19, a o 17 odlatywał samolot rejsowy, i dali sobie spokój. Sądzę, że z panem Tuskiem też tak wyjdzie - kwituje Miller w rozmowie z "Dziennikiem". - To gra pod publiczkę - komentuje Jan Dziedziczak, były rzecznik premiera Jarosława Kaczyńskiego.

Od 1 grudnia spadek cen paliw

Od 1 grudnia, ceny paliw powinny spadać - uważają analitycy portalu e-petrol.pl. Ich zdaniem, ceny benzyny mogą potanieć o 5-14 zł za 1.000 litrów, oleju napędowego o 15 zł, a opałowego o 10 zł.

Wiele wskazuje na to, że w pierwszym tygodniu grudnia kierowcy mogą spodziewać się na stacjach paliw "kilkugroszowych korekcyjnych obniżek cen benzyny bezołowiowej 95. Ceny diesla powinny natomiast ustabilizować się na poziomie 4,20 zł za litr" - podała firma w informacji prasowej.

Benzyna bezołowiowa w sprzedaży hurtowej kosztuje średnio 3.317 zł netto za 1.000 litrów, a ON 3.285 zł netto.

Specjaliści podkreślili, że w tym tygodniu na stacjach nieznacznie potaniała benzyna bezołowiowa 95 - na początku tygodnia litr tego paliwa kosztował średnio 4,42 zł. Do najwyższej w tym roku ceny podrożał olej napędowy (4,17 zł za litr); zmianom oparły się natomiast ceny benzyny bezołowiowej 98 (4,68 zł) oraz autogazu (2,27 zł).

Zdaniem analityków, powodem stabilizacji i zahamowania zwyżek cen w ostatnim okresie mogą być pozytywne sygnały płynące ze światowego rynku paliwowego, m.in. oczekiwania wobec OPEC dotyczące zwiększenia produkcji surowca.

Czołowy producent ropy - Arabia Saudyjska - podała z kolei, że zwiększyła wydobycie do 9 mln baryłek dziennie, osiągając najwyższy poziom od roku. Saudyjczycy nie wykluczają zwiększenia wydobycia surowca o dodatkowe 2,3 mln baryłek dziennie.

Beztroskie życie na kredyt

Przed świętami Polacy potrzebują pieniędzy, a banki kuszą super kredytami także klientów bez stałych dochodów. Eksperci ostrzegają - zadłużenie polskich rodzin wynosi już 240 mld zł i ciągle rośnie. Wzrasta także liczba gospodarstw domowych, które nie radzą sobie z długami - zauważa "Dziennik Polski".

Analitycy przewidują, że w okresie świątecznym polscy klienci zaciągną kredyty konsumpcyjne o wartości kilku miliardów złotych. Dzięki współpracy hipermarketów i banków zdobycie pożyczki stało się bardzo proste. Tuż obok sklepowych kas ulokowane są bankowe okienka, w których bez wielu formalności można otrzymać środki na dowolny zakup. W sklepach Media Markt i Saturn kredyt pokrywa nawet 60 proc. sprzedaży towarów.

"Klienci kupują teraz na kredyt właściwie wszystko, nie tylko drogie urządzenia elektroniczne, ale także drobne produkty" - nie ukrywa Wioletta Batóg, rzecznik holdingu Media Saturn. Konkurencja między bankami powoduje, że oferty kredytów konsumpcyjnych coraz częściej przedstawiane są uboższym klientom. W ING Banku Śląskim wystarczy 500 złotych miesięcznego dochodu, żeby otrzymać kilkadziesiąt tysięcy złotych kredytu na świąteczne wydatki. W banku Cetelem, który specjalizuje się w kredytach dla mniej zamożnych, do uzyskania kredytu nie jest wymagany żaden stały dochód - nie trzeba nawet zakładać konta w banku.

Dostępność kredytów jest coraz większa, więc Polacy zapożyczają się coraz bardziej. Jak obliczają ekonomiści, ogólne zadłużenie gospodarstw domowych powiększyło się w tym roku o ponad 50 mld złotych. Według Open Finance długi z tytułu pożyczek konsumpcyjnych zwiększały się o ok. 2 mld złotych miesięcznie. Średnia wartość takich kredytów najczęściej wynosi kilka tysięcy złotych, np. w PKO BP - 7,8 tys. zł - odnotowuje gazeta.

Grupa dłużników, które nie nadążają ze spłatą wierzytelności, powiększa się systematycznie. Już co ósma rodzina ma kłopoty z prawidłową spłatą zobowiązań. Jak podaje Biuro Informacji Gospodarczej tzw. klienci podwyższonego ryzyka - notoryczni dłużnicy - mają łącznie 5,6 mld zł długu. Należności osób zalegających ze spłatą powyżej 60 dni wzrosły o 700 mln zł w ciągu ostatnich trzech miesięcy. W samym Krakowie takich dłużników jest ponad 22 tysiące - pisze "Dziennik Polski".

Sekretny cel Adama Małysza

W piątek konkursem drużynowym w Kuusamo rozpoczyna się sezon 2007/08 w skokach narciarskich. "Kryształowej Kuli" za zdobycie Pucharu Świata broni Adam Małysz.

"Podchodzę do inauguracji ze spokojem. Wydaje mi się, że jestem dobrze przygotowany" - powiedział mistrz z Wisły,cytowany przez "Dziennik".

"Mam kilka celów w tym sezonie: Turniej Czterech Skoczni, mistrzostwa świata w lotach, klasyfikacja generalna Pucharu Świata, ale najważniejszego nikomu nie zdradzę. Powiem po sezonie niezależnie od tego, czy uda się go zrealizować, czy nie. W tym momencie nie chcę nic deklarować. Znów potem we wszystkich gazetach i wiadomościach odtrąbią, że obiecałem to czy tamto. Ja tego nie lubię. Wolę po cichu dążyć do swojego" - dodał.

Kto będzie głównym rywalem polskiego skoczka? "Jest ich bardzo dużo, nie mogę w tym momencie wymienić jednego czy dwóch zawodników. Są Austriacy Gregor Schlierenzauer, Thomas Morgenstern i Andreas Kofler. Są Norwegowie z Andersem Jacobsenem, Roarem Ljoekelsoeyem i resztą spółki. Są Janne Ahonnen i Matti Hautamaeki z Finlandii. Groźni będą Szwajcarzy Simon Ammann i Andreas Kuettel. Słyszałem, że Czesi i Rosjanie bardzo dobrze skaczą. Może pojawi się jeszcze jakiś młody wilczek, który wyskoczy dopiero w trakcie sezonu? A zapomniałem jeszcze o naszym Kamilu Stochu, który prezentuje się coraz lepiej" - powiedział Małysz.

Gdyby naszemu skoczkowi udało się po raz piąty wywalczyć Puchar Świata po raz kolejny przeszedłby do historii tej dyscypliny, bo nikomu jeszcze taka sztuka się nie udała. "Nie myślę o tym. Jest to jeden z celów. Zdobycie "Kryształowej Kuli" po raz piąty byłoby czymś wspaniałym. Ale będzie to niezwykle trudne zadanie. Wygrać cztery razy to już jest ciężko, a po raz kolejny?" - stwierdził Małysz.

Piłkarz Roku: Została trójka

Brazylijczyk Kaka, Argentyńczyk Lionel Messi i Portugalczyk Cristiano Ronaldo to trzej kandydaci to nagrody FIFA dla najlepszego piłkarza kończącego się roku (World Player of the Year).

Nazwisko zwycięzcy zostanie ogłoszone podczas gali FIFA, która odbędzie się 17 grudnia w Zurychu. Podstawą do przyznania nagród jest głosowanie z udziałem trenerów i kapitanów wszystkich drużyn narodowych.

Trójka finalistów została wyłoniona z grona 30 kandydatów, których nazwiska światowa federacja ogłosiła w październiku.

Kaka w 2007 roku z Milanem triumfował w Lidze Mistrzów i z dziesięcioma golami był najlepszym strzelcem tych rozgrywek. Messi czarował swoją grą w barwach Barcelony i reprezentacji Argentyny, z którą dotarł do finału Copa America, a Portugalczyk Cristiano Ronaldo miał spory udział w wywalczeniu pierwszego od czterech lat tytułu mistrza Anglii przez Manchester United.

Przed rokiem laureatem nagrody FIFA został kapitan triumfującej w mistrzostwach świata reprezentacji Włoch Fabio Cannavaro.

Finałową trójkę wśród kobiet tworzą trzykrotna laureatka Niemka Birgit Prinz oraz Brazylijki Marta i Christiane.

Turcja: Katastrofa samolotu

W nocy z czwartku na piątek w środkowej Turcji rozbił się samolot pasażerski - zginęło 56 ludzi.

Nikt nie przeżył katastrofy samolotu linii AtlasJet, który rozbił się w górach środkowej Turcji, tuż przed lądowaniem w mieście Isparta, około 150 km na północ od znanego kurortu śródziemnomorskiego Antalya. Samolot leciał ze Stambułu.

Semsettin Uzun, gubernator okręgu Isparty poinformował, że zaginiony samolot - MD 83 - został znaleziony w górzystym, trudno dostępnym rejonie przez patrolujący okolicę śmigłowiec wojskowy. Ekipy ratownicze dotarły już do wraku i potwierdziły informację, iż nikt nie przeżył katastrofy.

Tureckie władze nie chcą spekulować na temat przyczyn katastrofy. W rejonie panowała dość dobra pogoda - brak także informacji o jakichkolwiek problemach technicznych maszyny. Konkretnych danych może dostarczyć dopiero zapis znajdujący się w tzw. czarnej skrzynce samolotu.

Samolot zniknął z ekranów radarów lotniska w Isparcie na krótko przed planowanym lądowaniem. Pilot wcześniej skontaktował się z lotniskiem, prosząc o zgodę na lądowanie - kontakt z MD 83 utracono tuż po udzieleniu mu takiego pozwolenia przez kontrolera lotów w Isparcie.

Ukraina: NKWD podszywało się pod UPA

Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) opublikowała w piątek dokument wskazujący, że niektóre zbrodnie przypisywane Ukraińskiej Armii Powstańczej (UPA) w latach 1944- 1950 mogły być popełnione przez podszywające się pod nią specjalne jednostki radzieckiego NKWD.

- Do końca 1945 r. organy spraw wewnętrznych i bezpieczeństwa Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (USRR) miały 150 takich grup, w których działało 1800 osób - powiedział na konferencji prasowej w Kijowie dyrektor archiwów SBU Serhij Bohunow.

Zaprezentowany dokument to list prokuratora wojskowego dla okręgu ukraińskiego o nazwisku Koszarski do ówczesnego sekretarza KC Komunistycznej Partii Ukrainy Nikity Chruszczowa.

Prokurator opisał w nim bestialstwa, których dopuszczali się członkowie jednostki NKWD, podszywającej się pod UPA w okolicach Równego (zachodnia Ukraina) i kierowanej przez człowieka o pseudonimie "Kryłaty".

W swej relacji, datowanej na 15 lutego 1949 r., Koszarski pisze o gwałtach i brutalnych pobiciach, stosowanych przez tę grupę. Podkreśla, że "działalność taka szkodzi sprawie socjalistycznej" i sprawia, że coraz więcej ludzi zaczyna współpracować z ukraińskim podziemiem nacjonalistycznym.

Bohunow zaznaczył, że podszywające się pod UPA jednostki NKWD działały w obwodach Ukrainy zachodniej: rówieńskim, wołyńskim, tarnopolskim, lwowskim i zakarpackim.

Zaznaczył także, że SBU nie dysponuje dziś dokumentami, które pozwoliłyby na dokładne zbadanie działalności "specgrup". Większość dokumentów dotyczących bezpieczeństwa wewnętrznego USRR jest przechowywana w archiwach KGB w Moskwie - powiedział.

UPA walczyła podczas II wojny światowej przeciwko Niemcom i ZSRR o niepodległość Ukrainy. Formacja ta nie jest dotychczas na Ukrainie uznawana za stronę biorącą udział w walkach.

Od wiosny 1943 r. prowadziła także działania zbrojne przeciwko ludności polskiej Wołynia, Polesia i Galicji Wschodniej, zmierzające do jej całkowitego usunięcia z tych terenów. Oblicza się, że jej ofiarą padło ok. 100 tys. Polaków.

Demonstranci chcą śmierci Brytyjki

Blisko 10 tys. Sudańczyków, wielu zbrojnych w noże i pałki, domagało się w piątek w Chartumie śmierci dla brytyjskiej nauczycielki skazanej na 15 dni więzienia za obrazę islamu.

Gillian Gibbons, którą oskarżono o obrazę religii za to, że zezwoliła uczniom nazwać pluszowego misia imieniem proroka Mahometa, została w czwartek skazana na 15 dni więzienia i wydalenie z Sudanu.

Protestujący przeciwko temu wyrokowi zgromadzili się po piątkowych modłach na placu przed pałacem prezydenckim z okrzykami "Hańba, hańba Wielkiej Brytanii" i nawoływaniem do zabicia Brytyjki. "Nie ma tolerancji", "Zabić ją, rozstrzelać przez pluton egzekucyjny" - krzyczeli. Na placu było kilkuset policjantów, którzy nie przerwali wiecu obrońców islamu.

Brytyjskie władze wyraziły w czwartek zawód z powodu wyroku.

Zdaniem adwokatów Gibbons groziło do sześciu miesięcy więzienia, grzywna lub chłosta (40 batów).

Wyrok, jaki zapadł, był - ja ocenia agencja Associated Press - z jednej strony próbą uspokojenie przez sudańskie władze ortodoksów, z drugiej zaś uniknięcia zadrażnień z Londynem.

Pochodząca z Liverpoolu pięćdziesięciokilkuletnia Gillian Gibbons, nauczycielka w prywatnej, anglojęzycznej szkole w stołecznym Chartumie, została aresztowana w niedzielę, gdy jeden z rodziców uczniów zarzucił jej obrazę islamu przez nazwanie pluszowego misia imieniem proroka Mahometa, założyciela tej religii.

Szwajcarzy zniechęcają imigrantów

W telewizji kameruńskiej i nigeryjskiej pojawiły się telewizyjne spoty, które mają zniechęcić obywateli tych krajów do emigracji do Szwajcarii - donosi portal www.immigrationwatchdog.com.

Spoty są finansowane przez szwajcarskie Federalne Biuro ds. Imigracji. W spotach tych afrykański emigrant telefonuje z budki telefonicznej do mieszkającego w Afryce ojca, opowiadając mu o swym życiu w Szwajcarii. Opowiada, że mieszka na ulicy, żebrze o drobne na jedzenie i ma z tego powodu kłopoty z policją. Oficjalnym celem kampanii jest zwrócenie uwagi na ujemne strony emigracji.

Rzecznik Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji mówi, że kampania ma dostarczyć "bardziej wyważony" i odpowiadający prawdzie obraz problemów emigracji.

- Wielu Afrykanczyków płaci organizacjom przemycającym ludzi tysiące dolarów, byle dostać się do Europy. Skazują się na duże ryzyko bycia wykorzystywanymi bądź deportowanymi - powiedział.

Kampania popierana jest przez Christopha Blochera, szwajcarskiego ministra sprawiedliwości wywodzącego się z silnie prawicowego rządu. Obecnie rządząca w kraju Szwajcarska Partia Ludowa zwyciężyła w zeszłomiesięcznych wyborach, po kampanii, w której bardzo mocno poruszany był problem imigrantów.

niedziela, 25 listopada 2007

Pierwsze zgrzyty w nowym rządzie?

Platforma Obywatelska kategorycznie odcina się od pomysłu swojej minister dotyczącego zmian kryteriów wyboru sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Zdaniem Julii Pitery powinny tam zasiadać tylko osoby z tytułem doktora habilitowanego lub profesora. W związku z tym zasugerowała potrzebę prześwietlenia obecnego składu TK.

Szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski twierdzi jednak, że tego typu pomysł to wpływanie na niezawisłość Trybunału Konstytucyjnego, a na to Platforma się nie zgodzi. - Nie ma mowy o ingerencji w niezależną, niezawisłą instytucję - zaznacza Chlebowski.

Jego zdaniem Pitera być może posunęła się o jedno zdanie za daleko. Nie ma jednak mowy o reprymendzie. - My potrafimy wyciągać wnioski z błędów, które popełniamy. To naprawdę ludzka rzecz i czasami warto się z nich wycofywać - podkreśla szef klubu PO.

Mniej stanowczy jest koalicyjny wicepremier. Waldemar Pawlak uważa, że nad częścią pomysłu Julii Pitery można się zastanowić. - Możliwa jest zmiana praktyki powoływania nowych sędziów. Natomiast niemożliwa jest w tej chwili jakaś weryfikacja obecnych sędziów Trybunału Konstytucyjnego - mówi Pawlak.

Minister gospodarki zastrzega, że przy ewentualnej zmianie kryteriów wyboru sędziów tytuł profesorski czy habilitacja nie powinny być decydujące. Najważniejsze jest - jego zdaniem - stworzenie procedur, które zagwarantują, że do Trybunału Konstytucyjnego będą trafiać niezawiśli profesjonaliści.

Trybunał Konstytucyjny jest organem sądownictwa konstytucyjnego w Polsce. Jego podstawowym zadaniem jest kontrolowanie zgodności norm prawnych niższego rządu (m.in. ustaw) z konstytucją i niektórymi umowami międzynarodowymi.

Pierwsze zgrzyty w nowym rządzie?

Areszt dla dealera, który potrącił policjanta

Sąd zdecydował o aresztowaniu 23-letniego dealera narkotyków, który we wtorek, uciekając autem z zasadzki, przejechał funkcjonariusza. Policjant z ciężkimi obrażeniami nogi trafił do szpitala.

Początkowo policja informowała, że mężczyzna odpowie za usiłowanie zabójstwa, ostatecznie postawiono mu m.in. zarzuty napaści na policjanta i ciężkiego uszkodzenia ciała.

Jak poinformował w niedzielę rzecznik komendanta stołecznego policji Marcin Szyndler, we wtorek wieczorem policjanci z Woli przygotowali zasadzkę na dealera, który miał przekazać "towar" przy ul. Karolkowej.

- Podjechał oplem vectrą, a po chwili podszedł do niego klient. Kiedy policjanci próbowali ich zatrzymać, obaj zaczęli uciekać - relacjonował Szyndler. 23-latek potrącił swoim autem zatrzymującego go policjanta, a następnie staranował nieoznakowany radiowóz i zaparkowane obok auta. Kilka przecznic dalej porzucił rozbitego opla.

Na miejsce wezwano karetkę pogotowia. 41-letni asp. szt. Jarosław M. ze złamaną kością piszczelową, pękniętym kolanem oraz pękniętym lewym biodrem trafił do szpitala, gdzie był operowany.

Łukasza K. policjanci "namierzyli" w kawalerce kolegi w Śródmieściu. Dealer - jak ustalili - przygotowywał się do ucieczki z kraju. - Gdy weszli do środka, był tak zaskoczony, że zdołał tylko zapytać policjantów "Jakim cudem mnie znaleźliście". Miał przy sobie około 20 tys. zł. i spakowaną torbę - dodał Szyndler.

W mieszkaniu funkcjonariusze znaleźli też niewielką plantację konopi indyjskich i narkotyki. Zatrzymali trzech kolegów Łukasza K.

23-latek odpowie też za obrót narkotykami.

Rannego policjanta w niedzielę odwiedzi w szpitalu komendant stołeczny policji insp. Jacek Olkowicz. - Jestem dumny, że w warszawskim garnizonie pracują policjanci, którzy z taką determinacją, nawet z narażeniem życia, strzegą prawa - powiedział.

Policjant otrzyma też wsparcie finansowe. Prawdopodobnie czeka go długie leczenie i rehabilitacja.

Raport o zatrzymaniu polskich żołnierzy

Żandarmeria Wojskowa przekazała ministrowi obrony raport o zatrzymaniu żołnierzy, podejrzanych o zabójstwo afgańskich cywilów.

Prawdopodobnie za dwa dni zawartość dokumentu zostanie upubliczniona. Według nieoficjalnych informacji, które podała telewizja publiczna, w raporcie zapisano, że zatrzymanie odbyło się zgodnie z prawem.

W czwartek prokuratura wojskowa po raz kolejny zapewniła, że sposób zatrzymania żołnierzy był zgodny z prawem, a o środkach decydowała Żandarmeria Wojskowa.

Siedmiu żołnierzy, podejrzanych o ostrzelanie afgańskiej wioski Nangar Khel, zatrzymała specjalna jednostka Żandarmerii Wojskowej. Kilkanaście dni temu uzbrojeni po zęby żandarmi wczesnym rankiem wtargnęli do mieszkań żołnierzy. Świadkowie opisywali potem, że wyglądało to tak, jakby zatrzymywano niezwykle groźnych i uzbrojonych bandytów. Skutych, z głową przy ziemi doprowadzali potem przed oblicze prokuratora w Poznaniu.

Sześciu mężczyznom prokuratura zarzuciła zabójstwo ludności cywilnej, za co grozi od 12 lat więzienia do dożywocia. Jednemu postawiono zarzut ataku na niebroniony obiekt cywilny, co z kolei zagrożone jest karą do 25 lat więzienia. Decyzję o zastosowaniu aresztu sąd uzasadnił obawą matactwa i wysokim wyrokiem, grożącym podejrzanym.

PiS nie ulegnie "dyktatowi" PO

PiS nie zamierza zmienić swojego stanowiska w sprawie umieszczenia Antoniego Macierewicza w Komisji ds. Służb Specjalnych. - Żadna szanująca się partia nie może ulegać tego rodzaju dyktatowi - wyjaśnia Jacek Kurski w rozmowie z Newsweekiem.

"Bitwa o Macierewicza" - tak można określić to, co działo się dziś w Sejmie. Politycy PiS nie chcą, by Platforma decydowała, kto z ramienia prawicy będzie zasiadał w speckomisji. Dla nich oznacza to marginalizację. - Dziś Macierewicz, jutro Kurski, pojutrze Gosiewski, a na końcu Kaczyński. Klub, który wszedłby w logikę ulegania tego rodzaju dyktatowi dość szybko zacząłby się zwijać do zupełnego marginesu politycznego - mówi Kurski.

Dziś Macierewicz, jutro Kurski...

Z kolei PO nie wyobraża sobie sytuacji, w której członek komisji przesłuchuje sam siebie. A jak zapewnia szef klubu PO Zbigniew Chlebowski, Antoni Macierewicz stawi się przed komisją jako jeden z pierwszych. - Byłoby niezręcznie, gdyby do tej komisji wszedł z ramienia PiS-u Antoni Macierewicz. Wszystko wskazuje na to, że będzie on jedną z pierwszych osób wezwanych przed oblicze tejże komisji - mówi Chlebowski w rozmowie z Newsweekiem.

Byłoby naprawdę niezręcznie

Politycy PiS odrzucają takie argumenty. - Platforma boi się wiedzy Macierewicza i jego doświadczenia, które sprawiałoby, że nie dałby się zapędzić w kozi róg - mówi Kurski.

Potwierdza to sam zainteresowany. - Jestem jedyną osobą w tym Sejmie, która kierowała zarówno cywilnymi jak i wojskowymi służbami specjalnymi - mówi Newsweekowi Antoni Macierewicz. - Być może Platforma ma świadomość, że mnie oszukać się nie da - dodaje poseł PiS pytany o przyczyny niechęci PO do jego kandydatury.

Mnie oszukać się nie da

Według Macierewicza, Platforma chce wyeliminować PiS ze speckomisji i przejąć nad nią kontrolę. - PO próbuje narzucić kandydatury personalne i decydować kto ma reprezentować klub PiS w komisji służb specjalnych - zarzuca poseł.

Konflikt o speckomisję trwa już od pierwszego posiedzenia sejmu nowej kadencji, gdy posłowie zdecydowali o pięcioosobowym składzie komisji - dwóch posłów z PO i po jednym z pozostałych ugrupowań: PiS, LiD i PSL. To nie spodobało się PiS-owi, gdyż miałby tylko jednego przedstawiciela w komisji, podobnie jak znacznie mniejsze kluby LiD czy PSL. Ostatecznie prezydium Sejmu ustaliło, że komisja będzie czteroosobowa - po jednym członku z każdego klubu parlamentarnego. Jednak głosowanie spadło z porządku obrad, gdy okazało się, że kandydatem PiS do komisji jest Macierewicz. PO godzi się na czteroosobową komisję pod warunkiem, że nie wejdzie do niej Macierewicz. PiS nie zamierza ustąpić.

W sobotę przewodniczącym komisji do spraw służb specjalnych został Janusz Zemke z LiD. Komisja działa w 4-osobowym składzie, bo nie ma w niej przedstawiciela Prawa i Sprawiedliwości. Zastępcą szefa speckomisji został Konstanty Miodowicz (PO). W komisji zasiadają także: Marek Biernacki (PO) i Stanisław Rakoczy (PSL).

Zderzenie TIR-a z karetką, cztery ofiary

W Pilznie w województwie podkarpackim samochód ciężarowy zderzył się z karetką, cztery osoby jadące karetką poniosły śmierć na miejscu.

Droga krajowa nr 73, prowadząca z Kielc do Jasła, jest w tym miejscu całkowicie zablokowana - poinformował rzecznik prasowy Państwowej Straży Pożarnej w Rzeszowie Marcin Betleja.

W wypadku, w którym zderzyły się karetka pogotowia z samochodem ciężarowym. Zginęło trzech pacjentów jadących po dializie oraz kierowca karetki.

Policja organizuje objazdy.

MŚ 2010: Najdroższy bilet za 600 euro

600 euro ma kosztować najdroższy bilet na finał piłkarskich mistrzostw świata w 2010 roku, które rozegraną zostaną w Republice Południowej Afryki. Do sprzedaży przygotowano trzy miliony kart wstępu.

Komitet organizacyjny imprezy (SALOC) przygotował na 64 mecze około 3 mln biletów, podzielonych na cztery kategorie cenowe. Zagraniczni kibice mogą stać się posiadaczami kart wstępu na mecze eliminacyjne już od 50 euro. Najtańszy bilet na mecz finałowy, który rozegrany zostanie 11 lipca 2010 roku w Johannesburgu, kosztuje 270 euro, najdroższy 600 euro.

Ceny biletów z najtańszej, czwartej kategorii, przewidziane dla mieszkańców RPA, kształtują się między 13 a 100 euro. Dla porównania najtańszy bilet w czasie MŚ 2006 w Niemczech kosztował 35 euro. Kibice południowoafrykańscy, chcący obejrzeć towarzyski mecz międzynarodowy w swoim kraju, muszą liczyć się z wydatkiem w wysokości od 3 do 50 euro.

Międzynarodowa Federacja Piłkarska przekazała 120 tysięcy darmowych biletów dla organizatora piłkarskich mistrzostw świata w 2010 roku - Republiki Południowej Afryki. Karty wstępu na spotkania pierwszej rundy, oprócz inauguracyjnego turniej mistrzowski, otrzymają najbiedniejsi mieszkańcy RPA, których nie stać byłoby na oglądanie na żywo zmagań w MŚ-2010.

- Będziemy starać się, aby bilety te nie trafiły na "czarny rynek" - powiedział dyrektor Danny Jordan z komitetu organizacyjnego mistrzostw.

Gospodarze przewidują, że do RPA przyjedzie 450 tysięcy turystów. Będzie ich zapewne więcej, jeśli awans zdobędą piłkarze Anglii. Jak na razie prawie 100 tysięcy kibiców angielskich wyraziło chęć uczestniczenia w finałach MŚ.

Johannesburg stanie się w 2010 roku piłkarską stolicą świata. Tam właśnie rozegranych zostanie 15 z 64 spotkań. Kapsztad i Port Elizabeth po osiem razy gościć będą futbolistów, siedem spotkań rozegranych zostanie w Durbanie, natomiast po sześć w Rustenburgu, Bloemfontain i Pretorii, a w po cztery w Polokwane i Nelspruit.

Gruzja: Saakaszwili ustąpił z urzędu

Prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili formalnie ustąpił w niedzielę z urzędu i przestał pełnić funkcje głowy państwa - poinformował rzecznik kancelarii prezydenckiej w Tbilisi.

Prezydent chcąc ubiegać się o reelekcję w rozpisanych na 5 stycznia wyborach musiał na 40 dni przed głosowaniem zrezygnować z urzędu.

- Informuję państwa, że gruziński prezydent ustąpił 25 listopada 2007 roku - powiedział rzecznik Wano Noniaszwili podczas briefingu dla prasy.

- Przypominam, że rezygnacja przed końcem kadencji jest formalnością i koniecznością z powodu rozpisania w Gruzji przedterminowych wyborów prezydenckich, a Micheil Saakaszwili chce w nich wystartować jako jeden z kandydatów - dodał rzecznik.

39-letni Saakaszwili jeszcze w niedzielę zamierza rozpocząć kampanię prezydencką.

Zgodnie z gruzińską konstytucją obowiązki głowy państwa do czasu zaprzysiężenia nowego prezydenta będzie pełniła przewodnicząca parlamentu Nino Burdżanadze, bliski sojusznik Saakaszwilego.

Władze Gruzji zdecydowały się na rozpisanie wcześniejszych wyborów po gwałtownych protestach opozycji i wprowadzeniu w kraju stanu wyjątkowego.

Przeciwnicy byłego prezydenta przypisują mu odpowiedzialność za rozpanoszoną korupcję i spadek poziomu życia. Saakaszwili, który objął władzę w następstwie bezkrwawej "rewolucji róż" w 2003 roku, uważa te zarzuty za bezpodstawne.

Stan wyjątkowy w Gruzji wywołał falę krytyki ze strony Zachodu. Stany Zjednoczone, NATO i Unia Europejska ostrzegły, że środki podjęte przez prezydenta zaszkodzą w integracji ze strukturami euroatlantyckimi, o co gorąco zabiega Tbilisi.

OMON rozpędził manifestację przeciwników Putina

Siły specjalne milicji (OMON) rozpędziły w niedzielę manifestację przeciwników prezydenta Władimira Putina na Placu Pałacowym w Petersburgu. Według lokalnych mediów zatrzymano ponad 300 osób, w tym liderów opozycyjnego Sojuszu Sił Prawicy (SPS) Nikitę Biełycha i Borysa Niemcowa.

Obaj kandydują z listy SPS w grudniowych wyborach do Dumy Państwowej, niższej izby rosyjskiego parlamentu. Zgodnie z prawem wyborczym, mają immunitet. Niemcow jest też kandydatem tej liberalnej partii w wyborach prezydenckich w 2008 roku.

W demonstracji na Placu Pałacowym wzięło udział ok. 2 tys. osób. OMON rozproszył uczestników na kilka grup, a potem zaczął ich zatrzymywać i wsadzać do autobusów. Wielu zostało później wywiezionych za miasto i zwolnionych bez sporządzania żadnych protokołów.

Niemcowa, b. wicepremiera, a wcześniej gubernatora Niżniego Nowogrodu, zatrzymano, gdy na Placu Pałacowym rozmawiał z dziennikarzami. Przewieziono go do jednego z posterunków milicji.

Rano OMON uniemożliwili przeciwnikom Putina w Petersburgu zorganizowanie pochodu ulicznego. Oddziały OMON-u interweniowały, gdy tylko uczestnicy manifestacji wyruszyli sprzed tamtejszej siedziby demokratycznej partii Jabłoko. Kilkadziesiąt osób zostało zatrzymanych. Niektórych poturbowano.

Wśród zatrzymanych byli m.in. przywódca petersburskiego Jabłoka Maksim Rieznik, lider lokalnego Sojuszu Sił Prawicy (SPS) Leonid Gozman, szefowa miejscowego oddziału Zjednoczonego Frontu Obywatelskiego (OGF) Olga Kurnosowa i dziennikarz Danił Kociubinski.

W pochodzie wzięło udział ok. 200 osób. Zamierzali oni przejść Newskim Prospektem na Plac Pałacowy, gdzie planowany był wiec opozycji. O ich pokojowych intencjach miały świadczyć białe goździki, trzymane w rękach.

Organizatorzy manifestacji podkreślali na każdym kroku, że jej uczestnicy pójdą po chodniku, przechodząc ulice na pasach dla pieszych i przy zielonym świetle. Zaznaczali też, że demonstranci nie będą mieć transparentów i nie będą skandować jakichkolwiek haseł.

Demonstranci zdołali jednak przejść zaledwie kilkadziesiąt metrów. W pewnym momencie padła komenda "Brać wszystkich!" i funkcjonariusze OMON-u z pałkami w rękach rzucili się na biorących udział w pochodzie.

Poprzedniego dnia OMON brutalnie rozpędził podobną manifestację antyputinowskiej opozycji w Moskwie. Ok. 50 osób zatrzymano.

Wśród zatrzymanych w sobotę był jeden z liderów koalicji Inna Rosja Garri Kasparow. Tego samego wieczoru został on skazany na pięć dni aresztu.

sobota, 24 listopada 2007

Lepper: Nie załamujemy rąk i nie rozpaczamy

- Nie załamujemy rąk i nie będziemy rozpaczać - powiedział Andrzej Lepper na sobotniej konferencji prasowej, komentując odejście grupy działaczy Samoobrony z tej partii i utworzenie Partii Regionów.

- "Nie załamujemy rąk i nie będziemy rozpaczać ze względu na to, że ktoś nie wytrzymuje presji, czy komuś zrobiło się za ciasno w Samoobronie i próbuje tworzyć nową partię - powiedział Lepper.

- Ci wszyscy, którzy byli 6 lat w parlamencie z ramienia Samoobrony, nie mają odwagi by stanąć przed Radą Krajową i powiedzieć prawdę - dodał.

Szef Samoobrony podkreślił, że objeżdża cały kraj i ma odwagę stanąć przed każdym i porozmawiać, nawet jeżeli ten ma uwagi krytyczne. "Ja się nie chowam, chcę dalej działać" - zadeklarował.

- Ci co uważają, że będzie lepiej jak stworzą nową partię i nic ich nie będzie łączyć z jedną czy drugą wymyśloną aferą (...) nie zmażą z czoła napisu Samoobrona - podkreślił Lepper. - Każdy go ma. Nie ma takiego środka chemicznego, który ten napis zmaże. Są naznaczeni - dodał.

- Tym, którzy chcą się jednoczyć i zakładać nowe partie życzymy wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia - powiedział Lepper.

"Z przodu uśmiechy, z tyłu pałka"

W ocenie prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, PO zmierza do tego, by Komisja ds. Służb Specjalnych stała się "komisją pacyfikacyjną, która będzie działała pokątnie, bez kontroli opinii publicznej".

PiS podtrzymuje bojkot speckomisji, nie zgłaszając swojego kandydata.

Na pierwszym posiedzeniu Sejm zdecydował o pięcioosobowym składzie speckomisji, w której PO miałaby dwóch posłów, a pozostałe kluby (PiS, LiD, PSL) - po jednym. Później PO i PiS porozumiały się co do zmniejszenia składu komisji do czterech posłów.

Platforma zmieniła jednak zdanie, gdy PiS zdecydowało, że przedstawicielem klubu w komisji będzie Antoni Macierewicz. W sobotę posłowie nie głosowali więc nad uchwałą o zmniejszeniu obsady komisji. PiS podtrzymuje bojkot komisji ds. służb i nie zgłasza swojego kandydata.

W opinii J.Kaczyńskiego, PO dąży do stworzenia komisji bez PiS. - Taki jest cel, to jest smutne, bo z jednej strony są uśmiechy, z drugiej strony jest pałka. Z przodu uśmiech, z tyłu pałka - tak to wygląda. My się na to nie damy nabrać, jestem przekonany, że z czasem przestanie się na to nabierać opinia publiczna - powiedział b.premier w sobotę dziennikarzom w Sejmie.

Prezes PiS ocenił też, że speckomisja nie powinna mieć uprawnień komisji śledczych. "Takie uprawnienia powinny być związane z komisjami, które działają jawnie, na oczach opinii publicznej" - podkreślił.

Jak mówił, "komisja śledcza jest przede wszystkim dla społeczeństwa, by obywatele byli dobrze poinformowani".

- W Polsce jest taka teoria (...), że dobry obywatel to obywatel źle poinformowany, że jeżeli jakiś polityk mówi coś o kulisach życia publicznego, to dopuszcza się jakiegoś nadużycia - mówił J.Kaczyński. Dodał, że "nadużycia dopuszczają się ci politycy, którzy chcą ukrywać".

Droga krajowa nr 25 całkowicie zablokowana

Całkowicie zablokowana jest droga krajowa nr 25 w Kaliszu. Na terenie znajdującego się przy tej trasie Centralnego Ośrodka Służby Więziennej znaleziono w sobotę przed południem niewybuchy z okresu II wojny światowej. Trwa wydobywanie ich z ziemi.

Początkowo policja informowała, że są to dwie półtonowe bomby. - Według najnowszych informacji odnaleziono nie bomby, a trzy granaty ważące po 250 kilogramów - powiedziała Monika Rataj z zespołu prasowego miejscowej policji.

Niewybuchy znaleziono w trakcie prac ziemnych prowadzonych na terenie ośrodka. Z tego powodu ewakuowano mieszkańców dwóch pobliskich bloków i dwóch domków jednorodzinnych oraz około 150 słuchaczy ośrodka.

Nie wiadomo, jak długo potrwa wydobywanie niewybuchów z ziemi. W tym czasie policja kieruje samochody lokalnymi drogami, m.in. przez miejscowości Boczków i Dobrzec.

Mistrz gromi w twierdzy Kielce!

Piłkarze Kolportera Korony Kielce zostali rozgromieni 1:4 przez KGHM Zagłębie Lubin w sobotnim meczu 15. kolejki Orange Ekstraklasy. Przełomowym momentem był drugi gol dla Zagłębia zdobyty w 47. minucie przez Macieja Iwańskiego.

A zapowiadało się nie tylko przed meczem, ale nawet w pierwszych jego minutach, że sytuacja potoczy się zupełnie inaczej. Kielczanie od początku ruszyli mocno na bramkę gości i już w 13. minucie przyniosło to efekt. Paweł Sasin obsłużył w polu karnym Ediego, który bez większych problemów pokonał bramkarza Zagłębia. W tym momencie wydawało się, że kolejne bramki dla Korony będą już kwestią czasu.

I bramki padały, ale dla przyjezdnych. Podopieczni Rafała Ulatowskiego nie zmartwili się straconym golem i dążyli do wyrównania wyniku. W 34. minucie lubinianie wyprowadzili świetną kontrę, którą skutecznym uderzeniem zakończył Szymon Pawłowski.

Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem remisowym, a zespoły toczyły wyrównane widowisko. W drugiej już się nieco to zmieniło, a to za sprawą Macieja Iwańskiego. Tuż po wznowieniu gry przez sędziego, w 47. minucie pomocnik Zagłębia popisał się fantastycznym uderzeniem z rzutu wolnego, a Maciej Mielcarz piłkę odprowadził już tylko wzrokiem.

Tym razem to kielczanie ruszyli do odrabiania strat. Jacek Zieliński kosztem osłabienia formacji defensywnej, zmianami personalnymi wzmacniał siłę napędową. Wejście Jakuba Zabłockiego i Tomasza Nowaka jednak niewiele pomogło. Za to błąd w obronie po raz trzeci wykorzystali piłkarze Zagłębia. W 81. minucie sytuację sam na sam wykorzystał Dawid Plizga, wprowadzony dopiero co na boisko.

Zawodnicy Korony nie wytrzymywali napięcia, na murawie dochodziło do starć i przepychanek, w efekcie czego Hermes musiał opuścić plac gry. Lubinianie wykorzystali to osłabienie i zdobyli czwartego gola. Na listę strzelców w 88. minucie ponownie wpisał się Plizga.

Gole Mięciela przyćmiły Wichniarka i spółkę

Marcin Mięciel strzelił dwa gole dla VfL Bochum w wygranym 3:0 meczu 14. kolejki Bundesligi z Arminią Bielefeld. Po słabym początku sezonu czwarty mecz z rzędu wygrali mistrzowie Niemiec - piłkarze VfB Stuttgart, którzy tym razem pokonali 4:1 Eintracht we Frankfurcie.

Mięciel trafiał do siatki zespołu Artura Wichniarka w 12. i 15. minucie (gole numer trzy i cztery w tym sezonie). Przy pierwszej bramce polskiego napastnika spory udział miał Tomasz Zdebel. Na 3:0 podwyższył w 55. minucie Christoph Dabrowski.

W Monachium Bayern pokonał VfL Wolfsburg 2:1. Gospodarze objęli prowadzenie w 35. minucie po strzale Miroslava Klosego. Gdy w 50. minucie na 2:0 podwyższył Franck Ribery, wydawało się, że emocje się skończyły, tymczasem w 71. minucie Ashkan Dejagah strzelił piękną bramkę dla VfL Wolfsburga.

Osiem minut przed końcem Luca Toni wpakował piłkę do siatki rywali, ale był na spalonym i arbiter nie uznał gola. W końcówce Bawarczycy ograniczali się do obrony, i to często rozpaczliwej, ale nie dali odebrać sobie zwycięstwa. Jacek Krzynówek grał w barwach gości do 76. minuty.

Bardzo zacięty mecz obejrzał komplet widzów na AWD-Arena, gdzie Hannover 96 przegrał 2:3 z Schalke.

Litwa: Pokojowy marsz przeciwko wzrostowi cen

Kilka tysięcy ludzi przemaszerowało spokojnie w sobotę przez główną ulicę stolicy Litwy, Wilna, by zaprotestować przeciwko rosnącym cenom i domagać się wyższych wynagrodzeń i emerytur.

Policja mówi, że w proteście uczestniczyło 3-4 tys. ludzi. Manifestację zorganizowały największe związki zawodowe.

W październiku inflacja na Litwie była najwyższa od końca roku 1997 i wyniosła 7,6 proc. w skali rocznej za sprawą wzrostu cen żywności i usług.

- Wydaję ponad połowę wynoszącej 670 litów (ok. 715 złotych) emerytury na jedzenie i czynsz i niewiele mi zostaje na potrzebne lekarstwa - powiedział agencji Reutera 68-letni emeryt o imieniu Juozas z miejscowości Jurbarkas. Odmówił podania nazwiska.

Niektórzy manifestanci nawoływali do ustąpienia premiera Gediminasa Kirkilasa.

Analitycy nie wykluczają, że inflacja na Litwie może osiągnąć dwucyfrową wielkość w pierwszej połowie 2008 roku.

Rzym: Stutysięczna manifestacja kobiet

Ponad stutysięczna manifestacja przeciwko przemocy wobec kobiet odbyła się w sobotę w Rzymie. Taką liczbę uczestników podały organizatorki pochodu, w którym brały udział wyłącznie kobiety.

Manifestacja odbyła się z okazji międzynarodowego dnia przeciwko przemocy wobec kobiet, ogłoszonego przez ONZ. Jej celem było uwrażliwienie opinii publicznej we Włoszech na to zjawisko.

"Przemoc mężczyzn wobec kobiet zaczyna się w rodzinie i nie ma granic" - takie hasło na transparencie otwierało pochód, który przemaszerował po południu ulicami Wiecznego Miasta. Manifestantki wznosiły okrzyki przeciwko patriarchatowi w rodzinach.

Zgodnie z prośbą organizatorek wiecu uczestniczące w nim przedstawicielki stowarzyszeń i ruchów społecznych oraz ugrupowań nie przyniosły żadnych transparentów. Demonstracja była całkowicie, jak podkreślały, "bezpartyjna"; chodziło o to, by nie były reprezentowane na niej żadne organizacje, ale wszystkie kobiety - bez żadnego wyjątku.

Na czoło pochodu usiłowała się dostać była minister do spraw równouprawnienia w rządzie Silvio Berlusconiego, deputowana opozycyjnej Forza Italia, Stefania Prestigiacomo, ale została stamtąd przepędzona przez manifestantki; przede wszystkim dlatego - jak potem wyjaśniły - że przyszła z ochroniarzem.

Demonstrujące kobiety wyrzuciły również ze swych szeregów dwóch relacjonujących to wydarzenie dziennikarzy i fotografa. "Nie chcemy tu żadnych mężczyzn" - oznajmiły.

Organizatorki wyraziły satysfakcję z tak masowego udziału w wiecu, który - jak podkreśliły - przeszedł ich najśmielsze oczekiwania.

Polak skazany za szantaż pracodawcy

47-letni imigrant z Polski Leszek B. został skazany przez sąd w Swansea w południowej Walii na 4 lata pozbawienia wolności za szantaż pracodawcy - firmy przetwórstwa mięsnego Dawn Pac z Cross Hands w okolicach Llanelli - informuje w sobotę dziennik "The Mirror".

Według gazety, Polak spreparował 819 fałszywych zdjęć sugerujących, że w Dawn Pac nie obowiązywały elementarne zasady higieny. Na swoich zdjęciach obok mięsa umieścił myszy. Leszek B. żądał od pracodawcy 11.770 funtów, grożąc przekazaniem zdjęć konkurentom z branży.

Oskarżony przyznał się do winy. Według prokuratora mógł narazić pracodawcę na stratę ocenianą na 15 mln funtów.

Dawn Pac wchodzi w skład Dawn Meats (UK) Ltd. - brytyjskiej filii irlandzkiej grupy Dawn z siedzibą w Waterford w Irlandii.

czwartek, 22 listopada 2007

Chińskie zabawki bezpieczniejsze

Komisja Europejska z zadowoleniem poinformowała o "znacznych postępach" poczynionych przez Pekin, by zapewnić bezpieczeństwo chińskich zabawek eksportowanych do UE.

Jak wynika z przedstawionego przez komisarz ds. ochrony konsumentów Meglenę Kunewę sprawozdania RAPEX (system wczesnego ostrzegania w zakresie towarów stanowiących zagrożenie dla konsumenta), w ostatnich miesiącach Chiny poczyniły "znaczny postęp" w zakresie kontroli bezpieczeństwa produkowanych zabawek, "powstrzymując napływ towarów niebezpiecznych na rynek europejski".

Kontrole w chińskich fabrykach zostały wzmożone po alarmujących apelach państw członkowskich.

Od lipca do września 2007 roku Pekin w pełni zbadał 184 z 268 przypadków zasygnalizowanych w ramach RAPEX. Dla porównania w ciągu 12 poprzednich miesięcy zbadano zaledwie 84 zasygnalizowane przypadki.

Jak podaje KE, "w 43 proc. spraw podjęto działania naprawcze".

Do grudnia 2007 roku Chiny mają uruchomić krajowy system ostrzegania, wzorowany na systemie RAPEX, którego zadaniem będzie koordynowanie pracy w regionach. Pekin zobowiązał się również do przysyłania co trzy miesiące do KE raportów z działań podjętych wobec zgłoszonych przez państwa UE przypadków.

KE podkreśliła jednocześnie, że liczba sygnalizowanych niebezpiecznych przypadków wskazuje, że w przemyśle chińskim wciąż wiele trzeba poprawić, "tak by zapewnić, że wytwarzane są zabawki w pełni bezpieczne".

W ostatnich miesiącach zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie wielokrotnie zgłaszano, a nawet wycofywano ze sprzedaży produkowane w Chinach zabawki zawierające np. nadmierną ilość ołowiu czy rakotwórczy azbest, albo wadliwie skonstruowane.

W czwartek Kunewa przedstawiła też kilka inicjatyw mających na celu usprawnienie stosowanych obecnie w UE systemów kontroli bezpieczeństwa produktów.

W najbliższych miesiącach ma się rozpocząć audyt środków bezpieczeństwa stosowanych przez przedsiębiorstwa produkujące i dostarczające zabawki. Audyt zakończy się na początku 2008 roku.

KE poinformowała, że zamierza wprowadzić wymóg umieszczania odpowiednich ostrzeżeń o zagrożeniach stwarzanych przez magnesy w zabawkach. Zapowiedziała też dalsze zacieśnianie współpracy z Chinami i ze Stanami Zjednoczonymi.

"Tusk nie ogarnia swoich obowiązków"

Poseł PiS Karol Karski powiedział, że nie jest już wiceministrem spraw zagranicznych. Podkreślił, że pismo w tej sprawie z podpisem premiera Donalda Tuska otrzymał już w środę.

Tymczasem szef rządu, pytany przez dziennikarzy podczas czwartkowej konferencji prasowej, dlaczego Karski wciąż jest wiceszefem MSZ, powiedział: "Ja też się dziwię, że pan Karski jest wiceministrem spraw zagranicznych, z tym, że ja się dziwię od dłuższego czasu". Tusk ocenił, że Karski był szczególnie niekompetentnym wiceministrem.

Premier mówił też, że Karski jest "żywym dowodem" na to, iż władza PO-PSL jest "absolutnie pozbawiona" chęci odwetu.

- Będzie wniosek ministra Sikorskiego. Przewiduję, że dzisiaj, najpóźniej jutro nastąpią zmiany - powiedział w czwartek szef rządu.

Z kolei Karski podkreślił w czwartkowym oświadczeniu, że jest zdziwiony "z powodu skali niekompetencji premiera Tuska".

- Moją dymisję ze stanowiska wiceministra spraw zagranicznych przyjął w dniu wczorajszym. Dlatego też jego stwierdzenie na dzisiejszej konferencji prasowej, że podpisze ją dziś, najpóźniej jutro, gdy tylko wpłynie stosowny wniosek od ministra spraw zagranicznych, uważam za dowód, iż nie ogarnia on swoich obowiązków - napisał Karski.

Karski wyraził nadzieję, że "w innych przypadkach Donald Tusk ma świadomość co znajduje się w podpisanych przez niego dokumentach".

Gosiewski: To kolejny brutalny atak

Zdaniem szefa klubu PiS Przemysława Gosiewskiego, decyzja prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz o zwróceniu się do prokuratury o zabezpieczenie nieruchomości, w której znajduje się siedziba PiS, to "brutalny atak" na jego partię. Gosiewski zapowiada także pozew przeciwko "Gazecie Wyborczej", która pisała o sprawie sprzedaży siedziby PiS.

- Te wszystkie działania (Gronkiewicz-Waltz), szczególnie takim osobom jak ja, związanym z Porozumieniem Centrum, bardzo przypominają pierwszą połowę lat 90., to co było inwigilacją prawicy, to co było brutalną walką wymierzoną w partie polityczne, a szczególnie w partię Porozumienie Centrum - powiedział Gosiewski na czwartkowej konferencji prasowej.

W środę wicedyrektor gabinetu prezydenta Warszawy Jarosław Jóźwiak poinformował, że stołeczny ratusz złożył w prokuraturze wniosek o zabezpieczenie nieruchomości, w której znajduje się siedziba PiS oraz pozostałych nieruchomości, należących do Fundacji Prasowej Solidarność, które następnie zostały przekazane kilku spółkom.

Jóźwiak uzasadniał wniosek koniecznością sprawdzenia, czy "zostały one przekazane zgodnie z prawem, czy nie doszło tutaj do jakichś nieprawidłowości".

Według Gosiewskiego, nie ma związku między PiS a działaniami opisywanymi w dokumentach prezydent Warszawy. Gosiewski powiedział, że Gronkiewicz-Waltzszukaj "dotyka spraw, które były przedmiotem licznych artykułów w tygodniku Nie, sięga do argumentów zawartych w tygodniku Fakty i Mity".

W opinii szefa klubu PiS, w ataku na jego partię uczestniczą także niektóre media poprzez to - jak mówił - "że są podawane informacje i dane, które są całkowicie nieprawdziwe".

Od początku tygodnia media informowały o sprzedaży siedziby PiS. We wtorek dziennik "Polska" napisał, że "dawni działacze Porozumienia Centrum (dziś związani z PiS) przed wyborami pozbyli się części majątku, który zdobyli w latach 90.".

Gazeta napisała, że chodzi o sprzedaż dotychczasowej siedziby PiS przy ul. Nowogrodzkiej przez spółkę Air Link, w której udziały ma wiceprezes TVP Sławomir Siwek (były członek Porozumienia Centrum, jeden z założycieli "Fundacji Prasowej "Solidarność").

Z kolei czwartkowa "Gazeta Wyborcza" podała, że do transakcji doszło 29 czerwca, a cena to 34 mln zł. "GW" napisała, że nieruchomość - 2,9 tys. m kw., dwie działki z budynkami - kupiła od spółki Air Link spółka Metropol NH. Według "Gazety" powstała ona dwa dni przed transakcją.

Gosiewski powiedział, że w związku z artykułami o sprzedaży budynku, gdzie mieści się siedziba PiS, chce podać "GW" do sądu. - Koniec z sytuacją, w której można bezprawnie podawać nieprawdziwe informacje w artykułach prasowych - mówił szef klubu PiS.

Polityk PiS zapewniał jednocześnie, że "nie ma żadnego związku między PiS i politykami tej partii, a spółką Air Link, która jest właścicielem budynku, w którym mieści się siedziba PiS. Jak podkreślił, PiS wynajmuje lokal na warunkach komercyjnych.

- Nie będziemy bierni wobec działań, które stosowano w latach 90. wobec PiS - mówił Gosiewski. Fakt, że prezydent stolicy zwróciła się do prokuratury, szef klubu PiS porównał do sprawy inwigilacji prawicy z początku lat 90. i "szafy" płk. Jana Lesiaka.

- Chciałbym wyraźnie podkreślić, że dzisiaj duch płk. Jana Lesiaka wraca - stwierdził Gosiewski. - Wraca, bo PiS jest partią opozycyjną, bo jest to próba ograniczenia praw opozycji, jest to próba bezprzykładnego ataku na nasze ugrupowanie i wszelkimi prawnymi dostępnymi środkami będziemy bronili dobrego imienia PiS i będziemy w tym zakresie bronić się przed brutalnymi atakami - oświadczył Gosiewski.

Zdaniem polityka PiS, w latach 90. ze środowiskiem obecnego PiS, a wówczas Porozumienia Centrum "walczył" obóz prezydencki Lecha Wałęsy. Jak dodał, walczyły też służby specjalne, później kolejne rządy m.in. lewicy. - Te wszystkie sprawy były bezprawne - powiedział Gosiewski.

- Również teraz nie ulegniemy naciskom, które są stosowane wobec PiS - dodał.

Sekretarz generalny PiS Joachim Brudziński zaprzeczał natomiast spekulacjom medialnym, jakoby sprzedaż siedziby partii miała związek z końcówką kampanii wyborczej i brakiem funduszy na kampanię. - Są granice idiotyzmu - stwierdził Brudziński.

Z kolei rzeczniczka TVP Aneta Wrona napisała w oświadczeniu, że Sławomir Siwek będąc członkiem zarządu TVP nie był członkiem zarządu spółki Air Link. - Sławomir Siwek przed objęciem funkcji członka Zarządu Telewizji Polskiej S.A. poinformował Radę Nadzorczą TVP S.A. o rezygnacji z członkostwa w Zarządzie spółki Air Link - napisała rzeczniczka TVP.

Jak zaznaczyła, 19 maja 2006 r. w Krajowym Rejestrze Sądowym złożył stosowne dokumenty, co potwierdza wpis do KRS z 30 maja, a informacja o dokonanej zmianie została opublikowana w Monitorze Sądowym i Gospodarczym z 4 lipca 2006 r.

Siwek został wybrany przez Radę Nadzorczą TVP do zarządu telewizji 18 maja 2006 r.

Staszak nowym prokuratorem krajowym

Marek Staszak, b. wiceminister sprawiedliwości w rządzie SLD-PSL, jest nowym prokuratorem krajowym. Powołał go premier Donald Tusk na wniosek ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego - podał w czwartek resort sprawiedliwości.

50-letni Staszak został powołany na to stanowisko na miejsce Dariusza Barskiego, odwołanego w czwartek przez premiera Tuska. Nieoficjalne źródła w resorcie podają, że odwołany został już także drugi zastępca prokuratora generalnego Jerzy Engelking. Nie wiadomo na razie, kto go zastąpi.

Marek Staszak ukończył studia prawnicze na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W latach 1980?84 pracował w Prokuraturze Rejonowej w Międzyrzeczu i Poznaniu. Był prokuratorem Prokuratury Rejonowej w Środzie Wielkopolskiej (1985-89). Następnie pracował jako radca prawny oraz adwokat.

W latach 1993?97 z rekomendacji PSL Staszak zasiadał w Trybunale Stanu. W latach 2001-03 był podsekretarzem stanu w resorcie sprawiedliwości, gdy kierowali nim Barbara Piwnik i Grzegorz Kurczuk.

Od 2003 r. prokurator Prokuratury Krajowej (początkowo pracował w Biurze Spraw Konstytucyjnych, a następnie w Biurze Postępowania Sądowego). Często reprezentował prokuraturę w sprawach kasacyjnych przed Sądem Najwyższym.

Od środy podsekretarzem stanu w ministerstwie jest 46-letni dr Zbigniew Wrona, dotychczasowy dyrektor biura prawnego MSWiA, gdzie pracował od 1998 r. Wcześniej adiunkt na wydziale prawa UJ.

Zbigniew Wrona w latach 1985?87 odbył aplikację sądową w Sądzie Wojewódzkim w Krakowie zakończoną egzaminem sędziowskim, w 1989 r. został także wpisany na krakowską listę radców prawnych. Był czynnym radcą prawnym m.in. w Państwowych Zbiorach Sztuki na Wawelu, Muzeum Etnograficznym w Krakowie i spółdzielniach mieszkaniowych oraz prowadził własną kancelarię radcowską.

Wiceministrem formalnie jest nadal sędzia Małgorzata Manowska, która sprawuje tę funkcję od roku. Złożyła już z niej rezygnację, która nie została jeszcze rozpatrzona. W dniu powołania rządu, w ubiegły piątek, Ćwiąkalski zapowiadał, że jego pierwszym zastępcą - w randze sekretarza stanu - będzie prawnik wskazany przez koalicyjnego partnera PO - PSL.

Skoro Grecy wygrali ME, to i Polska może!

Obrońca Legii Warszawa i reprezentant kraju Jakub Wawrzyniak jest zdania, że Polskę stać na zwycięstwo w przyszłorocznych mistrzostwach Europy. - Jeżeli Grecja potrafiła zdobyć mistrzostwo Europy, to dlaczego Polska nie mogłaby tego dokonać? - zastanawia się.

W sukces i złoto piłkarzy wierzy Leo Beenhakker. - Trener mówiąc o naszych szansach na złoty medal na pewno nie żartował. Nie ma w tym nic śmiesznego. Myślę, że jest profesjonalistą pod każdym względem i będzie od nas wymagał największego wysiłku oraz walki o najwyższe cele. Tylko wtedy możemy osiągnąć sukcesy. Jeżeli Grecja potrafiła zdobyć mistrzostwo Europy, to dlaczego Polska nie mogłaby tego dokonać - mówi Wawrzyniak.

O tym jak pójdzie Polakom na mistrzostwach zadecyduje między innymi losowanie grup Euro 2008. Nasi kadrowicze, którzy w środowy wieczór zakończyli eliminację, nie myślą jeszcze o potencjalnych rywalach. - Nie rozmawialiśmy o tym. Nie mamy na losowanie żadnego wpływu i jakiekolwiek dyskusje nie mają sensu. Wiadomo, że chcielibyśmy mieć łatwiejszych przeciwników, ale na mistrzostwach Europy zagra 16 najlepszych drużyn Starego Kontynentu. Europa to najsilniejszy kontynent i jeśli chce się wygrywać, to trzeba umieć to robić ze wszystkimi - podkreśla.

"Chorwacja może wygrać Euro 2008"

Tysiące chorwackich kibiców przywitało na lotnisku w Zagrzebiu reprezentacje swojego kraju, która w środowy wieczór ograła na Wembley Anglię 3:2. Chorwaci wygrali grupę E wyprzedzając Rosję i Anglię.

- To było najpiękniejsze zwycięstwo Chorwacji, które zapamiętam do końca mojego życia. W reprezentacji jest cudowna atmosfera. Wierzę, że w Austrii i Szwajcarii możemy pokusić się o mistrzostwo Europy - podkreśla napastnik Eduardo da Silva.

- Jesteśmy małym krajem z wielkim duchem do walki - dodaje trener reprezentacji Chorwacji Slaven Bilić. Chorwacja z dorobkiem 29 punktów zajęła pierwsze miejsce w grupie E przed Rosją - 24 punkty, która wygrywając z Andorą 1:0 wyprzedziła Anglię o jeden punkt. Anglikom do awansu wystarczał remis.

Szwedzi zorganizowali wystawę łupów wojennych

W pomieszczeniach zbrojowni Pałacu Królewskiego w Sztokholmie otwarto w czwartek wystawę "Wojenne zdobycze". Pokazuje ona łupy zagarnięte przez Szwedów w sześciu krajach Europy od końca XVI do początków XVIII wieku.

Zaprezentowano na niej cząstkę zdobyczy wojennych pochodzących z Polski, Łotwy, Czech, Danii, Niemiec i Rosji, z okresu mocarstwowości Szwecji. Informacyjne napisy są siedmiojęzyczne: po szwedzku, angielsku i w językach krajów łupionych (bez duńskiego, zrozumiałego dla Szwedów).

Luterańska, surowa, kulturalnie uboga Szwecja chciała poprzez wojny dokonać szybko awansu cywilizacyjno-kulturalnego. Jej władcom i arystokratycznej elicie marzyło się osiągniecie poziomu, jaki był normą w większości napadniętych krajów. Nakazywali podwładnym systematyczny rabunek zdobytych ziem. Grabieży podlegało właściwie wszystko: biblioteki, archiwa, zawartość skrzyń mieszczańskich, prywatna biżuteria i pieniądze, suknie, fontanny, marmurowe kominki, a nawet miedziane dachy. Łupiono kościoły, ratusze, pałace arystokracji, dworki szlacheckie.

W kolejnych salach wystawowych zaprezentowane są zdobycze kolejnych władców.

Pierwszą salę poświęcono pierwszym najazdom Szwedów na tereny dzisiejszej Łotwy i Estonii, czyli wojnom o Inflanty. Ze zdobytej Rygi w 1574 roku Szwedzi wysłali do kraju 1000 sań, na których wywieźli m.in. księgozbiór tamtejszej biblioteki kolegium jezuickiego. W wojnach inflanckich brała również udział Polska.

Kolejna sala ukazuje łupy z wojen Gustawa II Adolfa, m.in. z Polską (1621-1629). Wojska szwedzkie opanowały wówczas Prusy Królewskie, Warmię i Pomorze, docierając pod Toruń. To wtedy wywieziono z Fromborka księgozbiór Mikołaja Kopernika. Na wystawie prezentowana jest jedna z ksiąg astronoma przechowywana w Uppsali. Podobnie ogromnych rabunków dokonano wówczas też w Niemczech, m.in. w Monachium.

Największe wrażenie robi sala poświęcona złupieniu Pragi Czeskiej w 1648 roku. Niemal ogołocono wówczas miasto, zabierając do Szwecji wielką część zbiorów sztuki cesarza Rudolfa II - największego kolekcjonera ówczesnej epoki. W szwedzkie ręce dostało się wówczas m.in. 470 obrazów, głównie mistrzów włoskich, zbiór 33 tys. monet i medali, 179 cennych wyrobów z kości słoniowej.

Pamiętnemu dla Polaków "potopowi szwedzkiemu" (1656-1660) też poświęcono osobną salę. Oprócz Polski wojska Karola X Gustawa grabiły wówczas też Danię. Ale wywiezione z Polski obiekty do dzisiaj są podstawą zbiorów Zbrojowni, która przygotowała wystawę.

Wojna ta zatarła się w szwedzkiej pamięci. Władca, który ją prowadził, nie miał czasu, by przebywać we własnym kraju. Zasiadł na tronie w 1654 roku i zmarł w sześć lat później w Danii. Wojna toczyła się daleko od Szwecji, a większość jej wojsk składała się z najemnych Niemców. Do dzisiaj nie powstała w Szwecji wyczerpująca biografia Karola X Gustawa. Jego postać częściowo przypomni teraz wystawa, prezentując rozmiar rabunków dokonanych w Warszawie i Krakowie.

Wystawę zamyka sala poświęcona ostatniej wojnie Szwedów - trzeciej wojnie północnej (1700-1721). Król Karol XII poniósł w niej ostateczną klęskę pod Połtawą na terenie Ukrainy. Stoczona w 1709 roku bitwa zakończyła rolę Szwecji jako mocarstwa.

Choć w opisach umieszczonych w sali wspomina się działania na polskim terytorium, nie znajdziemy tam słowa o przywiezionych wówczas z Polski łupach. Szkoda, bo np. sam Karol XII kazał z Lidzbarka Warmińskiego zabrać galerię portretów tamtejszych biskupów. W katedrze w Uppsali wisi średniowieczny, najstarszy w Szwecji, dzwon z napisem "Z Bożą pomocą przywiozłem ten dzwon z Torunia. Karol XII".

Wystawie towarzyszy katalog ze zdjęciami i opisami eksponatów. Zamieszczono w nim artykuły specjalistów, m.in. pióra dyrektora Zamku Królewskiego w Warszawie prof. Andrzeja Rottermunda.

W otwarciu wystawy uczestniczyli ambasadorowie zainteresowanych państw, wśród nich ambasador Polski, Michał Czyż.

środa, 21 listopada 2007

Bartoszewski ekspertem od trudnych spraw

Premier Donald Tusk powołał prof. Władysława Bartoszewskiego na sekretarza stanu w Kancelarii Premiera. Bartoszewski będzie się zajmował kwestiami związanymi z polityką zagraniczną.

Prof. Bartoszewski, dziękując za powołanie na funkcję sekretarza stanu w Kancelarii Premiera, powiedział w środę, że jego podstawowym zadaniem będzie doradzanie premierowi Donaldowi Tuskowi i ministrowi spraw zagranicznych Radosławowi Sikorskiemu w trudnych sprawach.

- Nie jestem po to, aby wtrącać się do polityki zagranicznej, ale żeby pomóc, gdy będzie to potrzebne - podkreślił.

Bartoszewski podziękował premierowi Tuskowi, za to, że "akt powołania odbywa się w tak miłej atmosferze".

Były minister spraw zagranicznych wyraził radość, że "MSZ trafiło w wysoce profesjonalne ręce ministra Sikorskiego". - Nie mamy nadmiaru osób o takiej praktyce - ocenił.

Premier podpisał dymisję Bolesława Piechy

Donald Tusk podpisał dymisję wiceministra zdrowia Bolesława Piechy - dowiedział się RMF FM. Decyzję premier podjął po konsultacji z minister zdrowia Ewą Kopacz.

Bolesław Piecha złożył dymisję piątego listopada, podobnie jak wszyscy wiceministrowie resortu zdrowia. Kilka dni temu znalazł się w cieniu podejrzeń o uleganie lobbingowi firm farmaceutycznych.

Dziś został zawieszony w prawach członka klubu PIS-u. Na własną prośbę. Piecha mówi, że nie chce szkodzić partii.

Ojciec i syn aresztowani za zabójstwo znajomego

Sąd Rejonowy w Ostrowcu Świętokrzyskim aresztował w środę na trzy miesiące 78-letniego ojca i jego 43- letniego syna, podejrzanych o zabójstwo znajomego 46-letniego mężczyzny - poinformował rzecznik Sądu Okręgowego w Kielcach Artur Adamiec.

43-latek przyznał się do dokonania morderstwa - powiedział sędzia.

Według policji, okaleczone zwłoki ofiary zbrodni zostały znalezione przez policjantów w poniedziałek na posesji w gminie Łagów (Świętokrzyskie). Były przykryte słomą, w zbiorniku na odpady. Mężczyzna był od 5 listopada poszukiwany jako osoba zaginiona. Na jego ciele stwierdzono wiele obrażeń wskazujących, że został zamordowany ze szczególnym okrucieństwem.

Ze wstępnych ustaleń śledczych wynika, że przyczyną zabójstwa mogła być kłótnia między mężczyznami o znaną im kobietę, do której ojciec z synem kierowali swoje pretensje, a ich adwersarz stanął w jej obronie.

"Samoobrona przetrwała powyborcze załamanie"

Przewodniczący Samoobrony Andrzej Lepper uważa, że jego partia przetrwała powyborcze załamanie. Ocenił, że sytuacja Samoobrony jest na tyle dobra, że może zacząć przygotowania się do następnych wyborów.

Zdaniem Leppera, który w środę wziął udział w konwencie ugrupowania na Podlasiu, z dotychczasowych spotkań z działaczami partii w poszczególnych województwach wynika, że powstała po wyborach "atmosfera załamania" została przełamana.

- Ale już dzisiaj, po miesiącu od wyborów widać, że jest sytuacja inna. Nie jest może ona bardzo dobra, ale jest na tyle dobra, że my przygotowujemy się do następnych wyborów - powiedział Lepper.

Dodał, że startując w ostatnich wyborach parlamentarnych Samoobrona przygotowana "była na wszystko", łącznie z tak niskim wynikiem wyborczym.

Jak twierdził, wynikało to z tego, że sympatycy Samoobrony z 2005 roku wprost deklarowali, że zagłosują na PO ze względu na niskie notowania partii Leppera oraz dlatego, że chcą odsunąć PiS od władzy.

Skrytykował także b. posłów Samoobrony, którzy okazywali niezadowolenie z nieobecności tej partii w Sejmie. - Niektórzy nasi działacze dzisiaj, którzy przeżywają to mocno, te wybory, to są ludzie, którzy nie są nauczeni ciężkiej pracy. To są ludzie, którzy myśleli, że jak był czy była w Sejmie, to już na stałe - powiedział Lepper.

Podkreślił, że do wszystkich przewodniczących wojewódzkich struktur partii wysłał pismo z ostrzeżeniem, że jeżeli ktokolwiek z członków ugrupowania będzie prowadził "działania rozbijające" zagrażające "jedności partii", niezależnie od pełnionej funkcji czy stanowiska, zostanie wykluczony z partii.

Tusk: Na szczyt UE pojadę z prezydentem

Premier Donald Tusk poinformował w środę, że to on złoży podpis pod Traktatem Reformującym UE, ale na grudniowy szczyt UE do Lizbony pojedzie zarówno on, jak i prezydent Lech Kaczyński.

- Nie ma żadnego powodu do niepokoju. Nie ma żadnego konfliktu w tej sprawie, ani nawet różnicy zdań między premierem polskiego rządu, czyli mną, a prezydentem Lechem Kaczyńskim - powiedział premier na środowej konferencji prasowej.

Jak podkreślił, w czasie jednego z ostatnich jego spotkań z prezydentem doszło do "bardzo sensownego i serdecznego ustalenia reguł postępowania".

- Podpis pod Traktatem Reformującym, ze względów niepodlegających dyskusji, składa premier polskiego rządu. Pan prezydent Lech Kaczyński zwrócił się z propozycją, aby uczestniczyć w polskiej delegacji - zaznaczył Tusk.

- Jestem przekonany, że jest to bardzo dobry pomysł, bardzo dobry przykład na naszą rodzącą się - w niełatwych okolicznościach - ale współpracę jeśli chodzi o politykę zagraniczną - powiedział Tusk.

Zaznaczył, że Lech Kaczyński prowadził istotną część prac zmierzających do uchwalenia Traktatu Reformującego.

Szef rządu podkreślił, że podpis prezydenta jest niezbędny do ratyfikacji Traktatu przez Polskę. - Traktuję ten wspólny wyjazd i brak konfliktu w tej kwestii jako dobry znak na przyszłość - dodał.

Rapacki i Stachańczyk nowymi wiceszefami MSWiA

Były zastępca komendanta głównego policji i twórca Centralnego Biura Śledczego Adam Rapacki i b. szef Urzędu ds. Cudzoziemców Piotr Stachańczyk zostali nowymi wiceszefami MSWiA - poinformował PAP w środę wydział komunikacji i promocji resortu.

Na te stanowiska powołał ich premier Donald Tusk na wniosek nowego szefa MSWiA Grzegorza Schetyny. Rapacki ma nadzorować m.in. policję i BOR. Stachańczyk ma zająć się sprawami związanymi z migracją.

Nieoficjalnie mówi się, że trzecim wiceministrem SWiA zostanie Tadeusz Nalewajk, związany z PSL starosta Pułtuska i członek Zarządu Głównego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych RP. W piątek powołano już na podsekretarza stanu w ministerstwie Witolda Drożdża - ma zajmować się sprawami związanymi z wejściem Polski do układu z Schengen.

Rapacki ukończył wydział administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Od 1988 r. pracował w KGP, gdzie od 1991 r. był naczelnikiem Zespołu I Oddziału ds. Przestępczości Aferowej Departamentu Policji Kryminalnej.

W 1997 r. organizował w KGP służby do walki z przestępczością narkotykową, od marca 1997 r. został dyrektorem Biura ds. Narkotyków KGP. Później był Komendantem Wojewódzkim Policji we Wrocławiu.

We wrześniu 2000 r. ówczesny minister SWiA Marek Biernacki powołał go na stanowisko wicekomendanta głównego policji. Zastąpił odwołanego - jak informowano, z przyczyn zdrowotnych - nadinspektora Józefa Semika.

Wśród największych osiągnięć Rapackiego wymienia się m.in. współtworzenie Centralnego Biura Śledczego, które jako wiceszef policji nadzorował. Wielu polityków i media twierdziły, że wykrycie przez CBŚ tzw. afery starachowickiej było prawdziwą przyczyną dymisji Rapackiego - w 2003 r. Odwołał go szef policji Leszek Szreder, który zastąpił Antoniego Kowalczyka. Ten ostatni podał się do dymisji, właśnie w związku z przeciekiem informacji o planowanym zatrzymaniu starachowickich przestępców.

Rapacki był następnie oficerem łącznikowym na Litwie, Łotwie i w Estonii. W styczniu 2006 r. (już po objęciu władzy przez PiS, gdy szefem MSWiA był Ludwik Dorn) został nowym szefem małopolskiej policji. Zdymisjonowano go z tego stanowiska kilka miesięcy później.

Oficjalną przyczyną odwołania była sprawa wydania pozwolenia na broń sprawcy strzelaniny, do której doszło w jednym z krakowskich barów. Zginęła wówczas właścicielka lokalu i jej znajomy.

Media pisały wówczas, że prawdziwym tłem tej dymisji był konflikt Rapackiego z Ministerstwem Sprawiedliwości i krakowskimi prokuratorami, którzy domagali się, by policja mocniej wsparła ich w ściganiu urzędników miejskich i prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego.

Stachańczyk jest prawnikiem z wykształcenia, od 1990 r. pracował w ministerstwie jako główny specjalista. Później pełnił funkcję doradcy ds. prawnych szefa UOP i podsekretarza stanu w URM. Był także dyrektorem Departamentu Spraw Prawnych i Konsularnych w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. W listopadzie 1998 roku został wiceministrem w MSWiA.

Zajmował się m.in. realizacją oświęcimskiego strategicznego programu rządowego, a także współpracą północno-wschodnich województw Polski z obwodem kaliningradzkim. W maju 2001 roku objął funkcję pełnomocnika ds. organizacji Urzędu ds. Repatriacji i Cudzoziemców, a następnie został jego prezesem. W sierpniu br. na tym stanowisku zastąpił go Rafał Rogala.

Do Skandynawii koleją

124 mln euro dofinansowania budowy linii kolejowej Rail Baltica, która ma połączyć Polskę ze Skandynawią przez kraje bałtyckie, zaproponowała w środę Komisja Europejska.

Kilka milionów euro KE chce przekazać także na inne polskie projekty. Pieniądze te pochodzą z unijnego funduszu rozwoju europejskich sieci transportowych (zwanych w unijnym żargonie TEN-T), priorytetowych z punktu widzenia UE na lata 2007-13. W odniesieniu do Rail Baltica środki mają być przeznaczone na dofinansowanie prac budowlanych na punktach granicznych i studium realizacji projektu tej trasy kolejowej o europejskim rozstawie torów (na obszarze byłego ZSRR obowiązuje kolej szerokotorowa o prześwicie 1520 mm).

Dostosowanie szerokości torów do rozstawu obowiązującego w Europie (1435 mm) to główne zadanie Litwy, Łotwy, Estonii i Finlandii. W grę wchodzi modernizacja istniejących linii albo budowa nowych. Na prace na przejściach granicznych Polska-Litwa- Łotwa przeznaczono w sumie 72,8 mln euro. Dlaczego tak mało? KE tłumaczy, że reszta środków ma pochodzić z przyznawanych nowym krajom unijnych funduszy strukturalnych. Polska planuje np., że dzięki tym funduszom zmodernizuje w najbliższych latach odcinki: Warszawa-Tłuszcz i Suwałki-Trakiszki. Analiza KE ze stycznia tego roku wykazała, że w zależności od przyjętego wariantu prac (trasa, dopuszczalna prędkość pociągów) cała Rail Baltica ma kosztować od 1 do 2,4 mld euro.

Uroczysta inauguracja budowy pierwszego etapu trasy nastąpiła w lipcu na polsko-litewskim przejściu kolejowym w Mockawie. Ówczesny wiceminister transportu Bogusław Kowalski zapowiadał wówczas, że "gdy trasa zostanie zmodernizowana na całości trasy z Warszawy aż do granicy z Litwą, pociągi towarowe będą mogły osiągać prędkość 120 km/h, a pasażerskie - 160 km/h". Obecnie na tych odcinkach pociąg może rozwinąć szybkość jedynie do 40-50 km/h. KE wskazuje, że Rail Baltica, podobnie jak inne inwestycje w transport kolejowy, jest przyjazna środowisku. Ubolewa, że na razie Polska, Litwa, Łotwa i Estonia jedynie w niewielkim stopniu wykorzystują kolej w tej części Europy do transportu pasażerskiego i towarowego.

Blisko trzy czwarte dostępnych funduszy na rozwój europejskich sieci transportowych KE chce przeznaczyć na kolej. Największe dofinansowanie dostały projekty w Europie Zachodniej, jak połączenie Berlin-Palermo (960 mln euro) czy szybka kolej francusko-hiszpańska (672 mln euro). Poza wielkimi projektami wpisanymi na listę unijnych priorytetów, które mają być finansowane w perspektywie siedmioletniej, KE chce wesprzeć także małe projekty. W ramach swojego budżetu na transport ma co roku do rozdysponowania dodatkowe 100-150 mln euro. Z wniosków z krajów członkowskich na dofinansowanie projektów w łącznej wysokości 945 mln euro, KE wybrała kilkadziesiąt, przewidując łączne dofinansowanie w wysokości 112,6 mln euro.

Wśród nich są trzy projekty polskie: droga ekspresowa S19 na odcinku Rzeszów-Barwinek (3,45 mln euro), droga S5 Nowe Marzy- Bydgoszcz oraz Żnin-Gniezno (4,76 mln euro), a także katowickie lotnisko w Pyrzowicach (810 tys. euro). W sumie KE miała do rozdysponowania 8 mld euro na wsparcie projektów w dziedzinie transportu w latach 2007-13. To kropla w morzu potrzeb - na realizację wszystkich 30 transeuropejskich inwestycji trzeba według ostrożnych szacunków ok. 240 mld euro.

Jesteśmy potentatem samochodowym

Od stycznia do końca sierpnia tego roku za granicę wyeksportowano wytworzone w Polsce produkty motoryzacyjne o wartości ponad 10,23 mld euro. To o 14,37 proc. czyli 1,28 mld euro więcej niż w tym samym okresie ubiegłego roku - poinformowała Polska Izba Motoryzacji (PIM).

Nadal najwięcej tych produktów - 87 proc. całości eksportu branży - trafia do krajów Unii Europejskiej. Najważniejszym rynkiem zbytu pozostają Niemcy, dokąd trafiło 25,69 proc. całości eksportu branży motoryzacyjnej. Drugie miejsce przypadło Włochom - 19,75 proc., a trzecie Hiszpanii - 6,43 proc.

Największy udział w eksporcie mają od lat samochody osobowe i towarowo-osobowe. W ciągu ośmiu miesięcy br. wartość ich eksportu wyniosła 3,66 mld euro, co stanowiło 35,79 proc. udziału w całym eksporcie branży i była o 5,67 proc. większa niż przed rokiem. Drugim filarem eksportu pozostają części i komponenty. W omawianym okresie wartość ich eksportu wyniosła ponad 3,01 mld euro, co oznacza wzrost o 24,72 proc. w odniesieniu do analogicznego okresu 2006 r.

Największym ich odbiorcą są Niemcy, na które przypada aż 35,13 proc. całości eksportu części, a dalej Włochy - 9,69 proc. i Czechy - 6,89 proc.

Wartość eksportu trzeciego filaru przemysłu motoryzacyjnego w Polsce - silników wysokoprężnych - w ciągu pierwszych 8 miesięcy roku wyniosła blisko 2,04 mld euro, o blisko 20 proc. więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. Największymi ich odbiorcami są Niemcy - 35,93 proc. Uzyskane w okresie styczeń-sierpień wyniki pozwalają podtrzymać prognozę PIM, że wartość eksportu przemysłu motoryzacyjnego w całym roku przekroczy 16,2 mld euro. Polska Izba Motoryzacji jest organizacją zrzeszającą dostawców motoryzacyjnych, stacje dilerskie i warsztaty naprawcze.

Wielki skandal medialny we Włoszech

O potajemnych kontaktach włoskiej telewizji publicznej RAI z należącą do byłego premiera Silvio Berlusconiego telewizją Mediaset pisze środowy dziennik "La Repubblica".

Jak wynika z ujawnionych ustaleń, te dwie największe włoskie stacje telewizyjne zamiast naprawdę konkurować ze sobą i walczyć o widownię, wymieniały się informacjami na temat ramówki oraz uzgadniały strategię obsługi wielkich wydarzeń.

Działo się to, jak pisze dziennik, za sprawą sieci potajemnych kontaktów utrzymywanych przez bliskich współpracowników ówczesnego premiera Silvio Berlusconiego. Według gazety za wszystkimi tymi działaniami stał sam Berlusconi wraz z grupą wiernych mu ludzi, zatrudnionych w obu telewizjach.

Dziesiątki telefonów dziennie, stała wymiana informacji, ustalanie najdrobniejszych szczegółów dotyczących zawartości serwisów informacyjnych i najpopularniejszych programów publicystycznych w obu stacjach, a także transmisji z festiwalu piosenki w San Remo - te wszystkie aspekty sekretnej współpracy wyszły na jaw dzięki podsłuchom telefonicznym z lat 2004-2005.

Podsłuch został zainstalowany w związku z dochodzeniem w sprawie upadku holdingu prowadzącego badania opinii publicznej na zamówienie Berlusconiego.

Jak informuje rzymski dziennik poufne rozmowy prowadzili osobiści asystenci ówczesnego premiera zatrudnieni wówczas w obu stacjach telewizyjnych. To oni utworzyli podstawowy kanał przepływu informacji, które docierały potem do najbogatszego Włocha i magnata telewizyjnego. Kontakty przez pośredników utrzymywali szefowie najbardziej oglądanych dzienników w obu stacjach: w RAI Uno i Canale 5.

"La Repubblica" ujawnia, że szczególnie bliską współpracę przedstawiciele obu telewizji utrzymywali w dniach poprzedzających śmierć Jana Pawła II. Pracownica telewizji RAI informowała wówczas kierownictwo Mediaset o planach programowych publicznej stacji, związanych z relacjonowaniem tego wydarzenia i o zmianach w ramówce.

Podobne ustalenia dotyczyły wyborów samorządowych wiosną 2005 roku i poprzedzających je kampanii, a także tego, kto i kiedy ma zapraszać do studia premiera Berlusconiego. W godzinach po wyborach samorządowych wymieniano się wynikami tzw. exit polls. Jak zauważa gazeta w obu stacjach pracowali ludzie, których podstawowym zadaniem była troska o wizerunek ówczesnego szefa rządu.

Rice: Konferencja może być sukcesem

Amerykańska sekretarz stanu Condoleezza Rice oceniła w środę, że zbliżająca się konferencja bliskowschodnia okaże się sukcesem, jeśli doprowadzi do podjęcia palestyńsko-izraelskich negocjacji w celu stworzenia państwa palestyńskiego.

- To wielki krok w kierunku rozpoczęcia tych rozmów - powiedziała Rice dziennikarzom. Dzień wcześniej Stany Zjednoczone ogłosiły, że na konferencję, która odbędzie się w Annapolis w stanie Maryland, zaprosiły delegacje ponad 40 państw i organizacji międzynarodowych.

Konferencja rozpocznie się 26 listopada od rozmów kwartetu bliskowschodniego. Organizatorzy mają nadzieję, że spotkanie doprowadzi do podjęcia pierwszych od siedmiu lat bezpośrednich rozmów izraelsko-palestyńskich.

Zdaniem sekretarz stanu, rozpoczęcie rokowań pokojowych będzie można uznać za sukces spotkania. "Nie sądzę, żeby jeszcze kilka miesięcy, czy nawet tygodni temu można było przewidzieć, że do tego dojdzie" - dodała.

Rice oświadczyła, że USA będą starały się doprowadzić do zawarcia porozumienia między Izraelczykami a Palestyńczykami, jeszcze przed końcem kadencji prezydenta George'a W. Busha w styczniu 2009 roku.

Nie wiadomo, do jakiego stopnia uczestnikom konferencji uda się rozwiązać kluczowe punkty sporne - kwestie granic, bezpieczeństwa, izraelskiego osadnictwa na terytoriach palestyńskich, statusu Jerozolimy i losu palestyńskich uchodźców. Brak zgody co do tych zagadnień udaremnił wcześniejsze wysiłki na rzecz zakończenia konfliktu palestyńsko-izraelskiego.

Obserwatorzy ostrzegają, że spotkaniu w Annapolis może zaszkodzić słabość polityczna najbardziej zainteresowanych przywódców - palestyńskiego prezydenta Mahmuda Abbasa i izraelskiego premiera Ehuda Olmerta.

Śledztwo przeciw byłemu prezydentowi

Francuski wymiar sprawiedliwości sformułował wstępne zarzuty i wszczął formalne śledztwo przeciw byłemu prezydentowi Jacquesowi Chiracowi w związku z podejrzeniem, że jest on zamieszany w afery korupcyjne z czasów, gdy pełnił urząd mera Paryża.

Jak poinformował w środę adwokat byłego przywódcy Francji Jean Veil, Chirac, który stracił immunitet w maju po opuszczeniu Pałacu Elizejskiego, zaprzecza, jakoby popełnił jakiekolwiek wykroczenia w latach 1977-1995.

Chirac jest pierwszym prezydentem Francji, przeciwko któremu prowadzone jest śledztwo sądowe. "Dochodzenie formalne" oznacza, że podejrzany może być bądź postawiony w stan oskarżenia, bądź zwolniony z zarzutów z braku dowodów.

Jacques Chirac został merem Paryża w 1977 roku i piastował to stanowisko aż do wygranej w wyborach prezydenckich w maju 1995 r.

Wiąże się go z aferami korupcyjnymi, do których w ciągu owych 18 lat doszło w stołecznym ratuszu: fikcyjnym zatrudnianiem około 40 członków jego ówczesnej partii Zgromadzenie na rzecz Republiki (RPR), przekupstwami przy zawieraniu kontraktów i nielegalnym finansowaniem RPR z pieniędzy miasta.

Za udział w tym ostatnim skandalu został już w 2004 roku skazany na 14 miesięcy więzienia w zawieszeniu jeden z jego najbliższych współpracowników Chiraca, były premier w latach 1995-1997 Alain Juppe.

W komentarzu opublikowanym w środowym wydaniu dziennika "Le Monde" Chirac napisał, że zatrudniał w merostwie "wartościowych" ludzi, którzy doradzali mu, jak ożywić Paryż. "Zgodziłem się na ten personel, ponieważ było to zarówno legalne, jak i konieczne" - podkreślał.

wtorek, 20 listopada 2007

Grupiński rządowym strategiem

Donald Tusk powołał R. Grupińskiego na sekretarza stanu w Kancelarii Premiera - poinformowało Centrum Informacyjne Rządu.

Grupiński jest jednym z najbliższych współpracowników Tuska i strategiem medialnym PO.

Z wykształcenia polonista, historyk kultury. W oświacie przepracował 21 lat, obecnie jest wykładowcą na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu.

W 1980r. zakładał szkolne koło NSZZ "Solidarność" w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Współtwórca (1980r.) Komisji Koordynacyjnej NSZZ "S" Pracowników Oświaty i Wychowania w Wielkopolsce, następnie - w latach 1980-81 - członek Komisji Zakładowej.

Był członkiem Zespołu Krajowej Sekcji NSZZ "S" Pracowników Oświaty i Wychowania negocjującego w 1981 r. z ówczesnym Ministerstwem Oświaty i Wychowania reformę programów i podręczników szkolnych.

Współautor opracowanych przez działaczy NSZZ Oświaty i Wychowania "Solidarność? w 1981 roku zmian w programie nauczania języka polskiego dla szkół zawodowych i średnich. Pomysłodawca wprowadzenia elementów filozofii do programu języka polskiego szkół średnich i wydania wyboru fragmentów najważniejszych tekstów filozoficznych jako lektury uzupełniającej dla tychże szkół.

W latach 1985-1999 redagował "Czas Kultury". Redaktor naczelny magazynu kulturalnego "Pegaz" w telewizyjnej Jedynce (1994-95). W latach 1995-96 był dyrektorem Telewizji Edukacyjnej Programu 1 TVP.

W latach 1999-2001 pełnił funkcję prezesa zarządu Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych. Następnie pracował w wydawnictwie Prószyński i Spółka jako dyrektor książek (2002), wiceprezes (2003- 2005) i prezes zarządu (2005).

Jest członkiem PO od 2004 r. W wyborach parlamentarnych w 2007 po raz drugi uzyskał mandat poselski, otrzymując 26 944 głosy w okręgu kalisko-leszczyńskim.

Kandydat na szefa komitetu organizacyjnego 2012?

O ewentualnym powołaniu Kazimierza Marcinkiewicz na stanowisko szefa komitetu organizacyjnego poinformował dziennik.pl. Minister sportu Mirosław Drzewiecki mówi RMF FM, że nie ma informacji na ten temat.

Przygotowania do mistrzostw będą znaczone powtarzającymi się kontrolami przeprowadzanymi przez UEFA. Komisja federacji zakończyła właśnie wizytację Gdańska. Jej członkowie, jak zwykle w kontaktach z dziennikarzami, milczeli - podaje RMF.

Zdaniem prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, kontrola wypadła jednak dobrze. To, co powiedzieli dla nas było bardzo sympatyczne, że nie tracili czasu na tłumaczy - mówił prezydent Gdańska Paweł Adamowicz. - O wszystkim rozmawialiśmy po angielsku - dodał. UEFA ostrzegała przed przekazywaniem obiektów w ostatniej chwili, tak jak to było w Atenach przed igrzyskami, gdzie oddawano do użytku linię tramwajową miesiąc przed pierwszym meczem. Wygląda na to, że tym razem nie będzie na to zgody UEFA.

RPO upomina się o prawa żołnierzy z Afganistanu

Rzecznik Praw Obywatelskich chce wiedzieć, dlaczego siedmiu żołnierzy podejrzanych o zabójstwo cywilów w Afganistanie doprowadzono do prokuratury "w sposób poniżający godność" oraz dlaczego dotychczas nie przesłuchano ich przełożonych. RPO napisał w tej sprawie do Naczelnego Prokuratora Wojskowego oraz komendanta Żandarmerii Wojskowej.

Skierował listy także do Naczelnej Rady Adwokackiej i premiera.

Janusz Kochanowski zwrócił się do naczelnego prokuratora wojskowego Tomasza Szałka o informacje, "kto podjął decyzję o tym, aby doprowadzenie do prokuratury w Poznaniu rozpoczęło się we wczesnych godzinach rannych, z zastosowaniem tak drastycznych środków". W piśmie do Szałka, udostępnionym we wtorek PAP, RPO powołuje się na "rzucanie na podłogę na oczach przerażonych członków rodzin, skuwanie kajdankami oraz doprowadzenie w sposób poniżający godność żołnierzy".

Z kolei w liście do komendanta głównego Żandarmerii Wojskowej gen. Jana Żukowskiego,

Kochanowski pisze, że "wejście do mieszkań żołnierzy pododdziałów specjalnych w kominiarkach, we wczesnych godzinach rannych oraz skuwanie kajdankami, a następnie doprowadzanie w sposób poniżający godność i honor żołnierzy, poruszyły nie tylko rodziny zatrzymanych, ale także opinię społeczną". "Zwracam się z prośbą o wyjaśnienie, co było powodem i uzasadniało podjęcie takich środków" - głosi list RPO do gen. Żukowskiego.

W jeszcze innym liście, do prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej Stanisława Rymara, Kochanowski poprosił o "rozważenie możliwości spowodowania zapewnienia aresztowanym żołnierzom obrony pro bono (bez wynagrodzenia adwokackiego - przyp. red.) już w fazie postępowania przygotowawczego".

Z kolei w liście do premiera Donalda Tuska Kochanowski wnosi o rozważenie uregulowania zasad użycia środków przymusu przez uprawnione do tego organy w "sposób zgodny z wymogami wynikającymi z Konstytucji RP". RPO uważa bowiem, że dotychczas obowiązujące przepisy - upoważniające do stosowania różnego rodzaju środków przymusu 17 różnych służb i organów - w większości nie odpowiadają konstytucyjnym wymogom.

Według RPO, niewystarczająco określają one zasady, na jakich można ograniczać gwarantowane przez konstytucję prawo wolności i nietykalności osobistej. RPO podkreśla, że do naruszenia tych zasad może dojść nie tylko wtedy, gdy użyto środka przymusu nieadekwatnie do sytuacji, ale także wówczas, gdy potrzeba jego stosowania nie nasuwa zastrzeżeń, ale np. "niepotrzebnie brutalny" sposób działania funkcjonariuszy nie wynika z okoliczności.

Według RPO, by wszystkie ustawy regulujące działania 17 służb odpowiadały tym wymogom, musiałyby one jak najdokładniej określić przesłanki i zasady użycia środków przymusu, precyzyjnie wskazać cele ich stosowania oraz rodzaje środków dostępnych poszczególnym służbom.

RPO przypomniał, że do użycia środków przymusu są ustawowo uprawieni: policjanci, funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu, Straży Granicznej, Straży Leśnej, Państwowej Straży Łowieckiej, Państwowej Straży Rybackiej, Straży Ochrony Kolei, Straży Parku (Narodowego), straży gminnych, Inspekcji Transportu Drogowego, Służby Więziennej, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Centralnego Biura Antykorupcyjnego, Służby Celnej, Żandarmerii Wojskowej, Kontroli Skarbowej oraz pracowników ochrony.

Już 17 lipca Rzecznik prosił ówczesnego premiera Jarosława Kaczyńskiego o jego stanowisko co do doprecyzowania przepisów stosowania przymusu bezpośredniego. "Dotychczas nie otrzymałem odpowiedzi na powyższe wystąpienie" - pisze Kochanowski we wtorkowym liście do Tuska, w którym powtarza argumenty z lipca.

W zeszłym tygodniu sąd w Poznaniu aresztował siedmiu żołnierzy z Bielska-Białej, zatrzymanych w związku z sierpniową akcją w Afganistanie, w której zginęli cywile. Grozi im nawet kara dożywocia. Ostrzelanie afgańskiej wioski nie było związane z jakimkolwiek realnym aktem agresji ze strony ludności - uznała prokuratura. Wszystkich zatrzymała Żandarmeria Wojskowa.