niedziela, 18 listopada 2007

Bruksela: Marsz przeciw podziałowi Belgii

Kilkadziesiąt tysięcy osób przeszło w niedzielę ulicami Brukseli, by dać wyraz swojemu poparciu dla jedności Belgii w obliczu kryzysu politycznego, w którym pogrążony jest kraj od czasu czerwcowych wyborów parlamentarnych.

Policja szacuje liczbę uczestników tej pokojowej, apolitycznej demonstracji na co najmniej 35 tys., zastrzegając, że szacunki mogą być jeszcze zrewidowane w górę.

- To coś wspaniałego - cieszyła się na widok lasu czarno-złoto- czerwonych flag narodowych inicjatorka manifestacji, 45-letnia urzędniczka z Liege Marie-Claire Houart. Obywatelską petycję do polityków jej autorstwa, by zajęli się "prawdziwymi problemami takimi jak zatrudnienie, bezpieczeństwo, zdrowie i środowisko" podpisało ponad 140 tys. osób, "Belgów z urodzenia, serca i przysposobienia". Podczas manifestacji petycja została przekazana na ręce przewodniczącego Senatu.

Houart apeluje, by "politycy przestali tracić czas i nasze pieniądze na kłótnie, które obchodzą tylko mniejszość". Protestuje w ten sposób przeciwko blokowaniu negocjacji o powołaniu nowego rządu przez animozje francusko- i niderlandzkojęzycznych polityków i zgłaszane przez nich żądania, które grożą podważeniem ustroju Belgii.

Ponieważ negocjacje stoją w miejscu, od 161 dni Belgia nie ma rządu, a obserwatorzy coraz częściej mówią o groźbie rozpadu kraju.

Jako zamach na konstytucyjne podwaliny kraju większość francuskojęzycznych komentatorów odbiera zwłaszcza postulat większej autonomii regionów zgłaszany przez lidera flamandzkich chadeków Yvesa Leterme'a, który był zwycięzcą wyborów 10 czerwca i jako potencjalny przyszły premier wziął na siebie prowadzenie rozmów z liberałami i chadekami z francuskojęzycznej Walonii.

Choć program społeczno-gospodarczy przyszłego rządu jest prawie uzgodniony, 7 listopada negocjacje zostały zerwane, zaś partie francuskojęzyczne ogłosiły, że Leterme dąży do pozbawienia rządu federalnego resztek kompetencji.

Tego dnia posłowie flamandzcy po raz pierwszy w historii kraju, wbrew tradycji belgijskiego kompromisu, wykorzystali swoją przewagę w parlamencie. Pod nieobecność posłów francuskojęzycznych w jednej z komisji przegłosowali niekorzystne dla frankofonów rozwiązania w spornej, kluczowej kwestii głosowania w wyborach w sąsiadujących z Brukselą formalnie flamandzkich, ale zamieszkanych przez frankofobów gminach wokół Brukseli.

Kryzys pogłębił się, gdy flamandzkie władze regionalne nie zgodziły się na mianowanie trzech francuskojęzycznych burmistrzów na swoim obszarze.

Poza względami politycznymi, frankofoni nie chcą reformy ustrojowej także z powodów ekonomicznych. Zdają sobie sprawę, że w przeciwieństwie do rozwijającej się gospodarczo Flandrii, ani region Brukseli z 20-procentowym bezrobociem, ani podupadła, rolnicza Walonia nie znalazłyby środków na przetrwanie w luźnej federacji.

Media zwracają uwagę, że wśród uczestników demonstracji przeważali ludzie młodzi - w przeciwieństwie do poprzednich tego rodzaju wydarzeń, które przyciągały o wiele mniej osób i w starszym wieku. "Belgia najlepsza!", "Ręce precz od Belgii!", "Niech żyje król!" - głosiły transparenty. Inne powtarzały narodową dewizę "W jedności siła" w trzech językach narodowych: francuskim, flamandzkim i niemieckim.

We wstępnych komentarzach media są zgodne, że niedzielna manifestacja nie doprowadzi do przezwyciężenia kryzysu i zasypania podziałów na scenie politycznej. Podkreślają, że uczestniczyli w niej niemal wyłącznie frankofoni i była ona tylko widocznym znakiem, jak bardzo realna stała się perspektywa podziału kraju, który pojawił się na mapie Europy w wyniku decyzji wielkich mocarstw w 1831 roku.

Brak komentarzy: