czwartek, 15 listopada 2007

Ujazdowski: Nie mogę posłuchać premiera

- Nie mogę przyjąć wezwania premiera o powstrzymanie się od działalności publicznej, dlatego że naruszyłbym nie tylko swoje przekonania, ale także zaprzeczyłbym podstawowemu posłannictwu wszystkich, którzy pełnią funkcje z mandatu demokratycznego - powiedział minister kultury Kazimierz Michał Ujazdowski.

Ujazdowski podkreślił, że w tym przypadku milczenie oznacza po prostu niewykonywanie swoich obowiązków.

Ujazdowski oraz Ludwik Dorn i Paweł Zalewski przed kilkoma dniami zrezygnowali z funkcji wiceprezesów PiS.

Premier Jarosław Kaczyński w radiowych "Sygnałach Dnia" powiedział, że Ujazdowski oraz Ludwik Dorn muszą zaniechać wszelkich działań publicznych. Zdaniem szefa PiS, sytuacja Pawła Zalewskiego w partii nie jest dobra.

Premier, pytany o "trzech buntowników" powiedział, że "ta sytuacja musi się wyklarować do kongresu". - Partia, będąca w sytuacji takiej jak nasza, w żadnym razie nie może sobie pozwolić na to, aby jakieś wewnętrzne spory toczyły się zbyt długo - powiedział.

Ustępujący minister kultury dodał, że spór, który istnieje w PiS, dotyczący modelu kierowania partią, powinien być toczony "spokojnie i z dużą kulturą osobistą". - I właśnie o to apeluję - podkreślił.

- Nie zakładam nigdy domniemania winy, więc nie zakładam, że istnieje plan usunięcia mnie z PiS, dlatego, że nie uczyniłem nic złego i nic co pozostawałoby w sprzeczności ze statutem stronnictwa - mówił Ujazdowski pytany o swoją sytuację w partii.

Zaznaczył, że nie chce dialogu z Jarosławem Kaczyńskim toczyć dalej w "obecnej postaci". - Namawiam do tego, by o najtrudniejszych sprawach rozmawiać spokojnie, nie obrażając się i nie obrażając innych - dodał Ujazdowski.

Na pytanie, jak sobie poradzi w obliczu swojej trudnej sytuacji w PiS, Ujazdowski odpowiedział, że w życiu stawał już przed znacznie trudniejszymi problemami. - Ja sobie poradzę - mówił. Podkreślił także, że nie może przyjąć zakazu milczenia, a w Polsce "czasy zakazu pracy minęły".

Pytany czy da się zmarginalizować w partii, odpowiedział, że przekonanie o jego marginalizacji już się pojawiało i "jakoś się nie sprawdziło".

Według niego, stało się źle, że PiS nie udzieliło jednoznacznego poparcia kandydaturze Pawła Zalewskiego na szefa sejmowej komisji spraw zagranicznych.

- Mieliśmy szansę na komisję prowadzoną przez PiS i mieliśmy szansę, by ona miała bardzo dobrego przewodniczącego. Ta nieufność czy też uczucia znacznie silniejsze względem Pawła Zalewskiego zwyciężyły, kosztem dobra PiS i dobra parlamentu - zaznaczył Ujazdowski. (Zalewski, któremu PO proponowała ubieganie się o szefostwo komisji SZ, zrezygnował z tego w środę.)

Ujazdowski dodał, że nie zmienia swojego przekonania, że Zalewski byłby dobrym przewodniczącym komisji SZ, ale rozumie, że jego kolega partyjny nie chciał obejmować tej funkcji w sytuacji, w której byłaby ona "przedmiotem tak ostrego sporu".

- Była szansa na konsensus narodowy w polityce zagranicznej w sytuacji, kiedy by powierzono tę funkcję Pawłowi Zalewskiemu, ale kiedy okazało się, że jest ona tak mocno oprotestowywana przez PiS, to ryzyko, że wywołałaby ona raczej dzielenie niż łączenie było zbyt duże - mówił minister.

Ujazdowski stwierdził, że Zalewski co prawda jako polityk indywidualny stracił, ale pokazał, że nie jest człowiekiem, który dąży do objęcia zjawisk za wszelką cenę.

- Najbardziej straciliśmy my, czyli PiS, dlatego, że mieliśmy szansę na objęcie komisji poza parytetem i wystarczyło tylko na to pozytywnie zareagować - podkreślił ustępujący minister.

Brak komentarzy: