czwartek, 27 grudnia 2007

Benazir Bhutto zginęła w zamachu

Była premier Pakistanu, przywódczyni największej partii opozycyjnej w tym kraju Benazir Bhutto zmarła w czwartek w wyniku ran odniesionych w zamachu samobójczym w Rawalpindi - podało pakistańskie MSW.

Doradca ds. bezpieczeństwa byłej premier oświadczył, że Bhuttoszukaj została postrzelona w szyję i klatkę piersiową, gdy wsiadała do samochodu; po tym zamachowiec wysadził się w powietrze.

W zamachu, do jakiego doszło na dwa tygodnie przed wyborami parlamentarnymi w Pakistanie, zginęło co najmniej 16 osób. Zamachowiec zaatakował podczas wiecu zwolenników Pakistańskiej Partii Ludowej, której przewodziła Bhutto.


Najpierw rzecznik byłej premier Jameel Soomro zapewniał, że "do wybuchu doszło, kiedy (Bhutto) opuściła wiec". Później jednak lawinowo posypały się doniesienia o tym, że była premier została poważnie ranna, przechodzi operację i w końcu, że zmarła.

Na wieść o śmierci swej przywódczyni jej zwolennicy zaczęli wykrzykiwać hasła przeciw pakistańskiemu prezydentowi Pervezowi Musharrafowi: "Pies, Musharraf - pies!".

gromadzeni rozbili szklane drzwi w głównym wejściu szpitala, do którego w stanie krytycznym trafiła pani Bhutto.

Wielu ludzi, słysząc o zgonie byłej premier, wybuchało płaczem.

Była premier Pakistanu przeżuła już próbę zamachu na swe życie 18 października w Karaczi. Wówczas co najmniej 139 osób zginęło, a ponad 400 zostało rannych w dwóch eksplozjach w pobliżu konwoju wiozącego Bhutto, która tego dnia wróciła do kraju po ośmiu latach wygnania.

54-letnia Benazir Bhutto swego czasu została uznana w kraju i za granicą za symbol nowoczesności i demokracji. Większość kariery zajęła jej jednak walka z oskarżeniami o korupcję.

Pochodziła z zamożnej rodziny o wieloletnich tradycjach politycznych. Jej ojciec, Zulfikar Ali Bhutto, był założycielem Pakistańskiej Partii Ludowej (PPP) i na początku lat 70. pełnił funkcję premiera.

Pani Bhutto, która wykształcenie zdobywała na Harvardzie i Oksfordzie, od 1988 roku dwukrotnie pełniła funkcję premiera. W kwietniu roku 1999 została zaocznie skazana za korupcję. Ona sama określa te zarzuty jako "polityczne". W roku 1998 Bhutto opuściła Pakistan, powróciła do kraju 18 października tego roku.

Irak: Zginęli żołnierze USA

Dwaj amerykańscy żołnierze polegli, a trzej inni zostali ranni w starciu zbrojnym w prowincji Niniwa w północnym Iraku - poinformowały w czwartek amerykańskie władze wojskowe.

Podały one również, że jeden amerykański żołnierz zginął we wtorek w wypadku w Bagdadzie.

Ujawnione w czwartek straty zwiększyły do co najmniej 3900 liczbę żołnierzy USA, którzy ponieśli śmierć w kampanii irackiej od jej rozpoczęcia 20 marca 2003 roku.

Izraelsko-palestyński szczyt w Jerozolimie

Premier Izraela Ehud Olmert i prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas spotkają się w czwartek w Jerozolimie, by podjąć próbę przełamania impasu w dwustronnych rokowaniach.

Do szczytu palestyńsko-izraelskiego dojdzie na dwa tygodnie przed wizytą w regionie prezydenta USA George'a W. Busha, której celem ma być kontynuacja procesów pokojowych, zainicjowanych przed miesiącem na konferencji bliskowschodniej w Annapolis w Stanach Zjednoczonych.

Przed czwartkowym jerozolimskim szczytem strona palestyńska apelowała do USA o wywarcie presji na Izrael w jednej z podstawowych kwestii dzielących strony - planów rozbudowy osiedli żydowskich na okupowanych ziemiach.

Według źródeł palestyńskich, sprawa osiedli będzie głównym tematem, jaki Abbas poruszy w rozmowie z Olmertem.

Izraelski minister do spraw emerytów Rafi Eitan potwierdził w zeszłą niedzielę, że budżet Izraela na 2008 rok przewiduje środki na wybudowanie domów dla 250 rodzin w żydowskiej kolonii Maale Adumim na Zachodnim Brzegu Jordanu i dla 500 rodzin w Har Homa, na obrzeżach wschodniego, arabskiego sektora Jerozolimy. Rozbudowa tego osiedla odetnie arabską Jerozolimę Wschodnią od ziem palestyńskich na Zachodnim Brzegu, w tym m.in. od Betlejem.

Informacja o planowanej budowie wywołała wrzenie w Ramalli, gdzie oskarżono Izrael, iż tym samym sprzeniewierza się własnemu zobowiązaniu do niebudowania dalszych osiedli na terytoriach arabskich. Decyzja ws. rozbudowy osiedli "szkodzi procesowi pokojowemu", wznowionemu po siedmiu latach przerwy na konferencji w Annapolis 27 listopada tego roku - oceniał doradca prezydenta Mahmuda Abbasa, Nabil Amer.

- Nie da się łączyć pokoju z kolonizacją" terytoriów palestyńskich - dodał doradca Abbasa, wzywając Waszyngton do "wywarcia presji na Izrael, aby powstrzymał ekspansję osiedli żydowskich".

Władze Autonomii odmówiły prowadzenia rozmów z Izraelem nt. innych kluczowych dwustronnych kwestii - jak sprawa granic, przyszłość Jerozolimy czy powrót palestyńskich uchodźców - do czasu wstrzymania przez Izrael wszelkich działań na rzecz rozbudowy osiedli żydowskich.

Izrael twierdzi, że zgodnie z przyjętą bliskowschodnią pokojową "mapą drogową" nic nie stoi na przeszkodzie budowie nowych domów na terenie istniejących już osiedli.

Rosja: Duże poparcie dla Miedwiediewa

Gdyby wybory prezydenckie w Rosji odbyły się w czasie zbliżającego się weekendu, kandydat na ten urząd Dmitrij Miedwiediew uzyskałby 79-procentowe poparcie - wynika z czwartkowego sondażu.

Opublikowany przez media moskiewskie sondaż wskazuje też, że popularność Miedwiediewa od momentu wsparcia jego kandydatury przez prezydenta Władimira Putina przed dwoma tygodniami, wzrosła ponad dwukrotnie.

Ankieta została przeprowadzona w dniach 21 i 25 grudnia wśród 1600 osób przez niezależny instytut Centrum Lewady. Margines błędu oceniono na około 3 proc. Jeszcze w połowie grudnia gotowość oddania głosu na Miedwiediewa deklarowało 35 procent uczestników podobnej ankiety.

W mających się odbyć w marcu przyszłego roku wyborach prezydenckich w Rosji kandyduje pięciu polityków. Szósty z nich - kandydat liberalnego opozycyjnego Sojuszu Sił Prawicy (SPS) Borys Niemcow wycofał się w środę z wyścigu.

Indonezja: Wiele ofiar lawin błotnych

Do 81 wzrosła liczba zabitych w wyniku osunięć ziemi, wywołanych długotrwałymi deszczami w indonezyjskiej prowincji Jawa Środkowa - powiadomiła w środę indonezyjska policja i służby ratownicze.

Według przedstawiciela lokalnych władz tegoroczne osunięcia ziemi były najpoważniejsze w ciągu ostatnich 25 lat.

Kilka tysięcy ludzi zostało pozbawionych swoich domostw i przeniosło się do tymczasowych schronień. Drogi są miejscami całkowicie nieprzejezdne, a służby ratunkowe nie są w stanie dotrzeć do wielu regionów zalanych przez lawiny błotne.

Jak powiedział przedstawiciel lokalnej agencji koordynującej walkę ze skutkami katastrofy, wciąż około 30 osób pogrzebanych jest pod zwałami błota w okręgu Karang Anyar, niedaleko rzeki Bengawan Solo. Ekipom ratunkowym brakuje ciężkiego sprzętu, co znacznie spowalnia poszukiwania zaginionych.

W związku z wilgotnym klimatem i górzystym ukształtowaniem powierzchni osunięcia ziemi są w Indonezji zjawiskiem powszechnym. Sprzyja im także rabunkowa gospodarka leśna.

USA zaniepokojone rosyjskimi rakietami dla Iranu

Rzecznik Białego Domu Scott Stanzel wyraził w środę zaniepokojenie z powodu zapowiedzianego dostarczenia Iranowi rosyjskich rakiet S-300 typu ziemia-powietrze.

Wypowiedź Stenzela była reakcją na ogłoszenie przez irańskie media, że Teheran otrzyma rakiety od Rosji na podstawie kontraktu podpisanego kilka lat temu. Według mediów rosyjskich ich liczba wyniesie kilkadziesiąt. Oficjalne czynniki w Moskwie nie potwierdziły tych doniesień.

Rosja zrealizowała już kontrakt na dostawy do Iranu rakiet przeciwlotniczych Tor-M1, dostarczając w końcu grudnia zeszłego roku ostatnią partię tych pocisków. Tor-M1 dostarczono w ramach kontraktu o wartości 700 mln dolarów, krytykowanego przez USA i Izrael, które obawiają się, że Iran może użyć pocisków przeciw swoim sąsiadom.
czytaj dalej

Rakiety S-300 mają zasięg do 150 km i osiągają pułap 27 km. Rosjanie chwalą się, że są one lepsze od amerykańskich rakiet Patriot.

niedziela, 16 grudnia 2007

Zastępczyni Ziobry: Ustawimy prokuratorów

Była wiceminister sprawiedliwości podsłuchana w sprawie doktora G.
- Ustawimy prokuratorów i sprawę się umorzy - powiedziała wiceminister sprawiedliwości do szefa szpitala MSWiA w Warszawie. Rozmowę nagrało CBA - donosi "Newsweek".

Była to rozmowa zastępczyni Zbigniewa Ziobry, Beaty Kempy (obecnie posłanki PiS), z Markiem Durlikiem, ówczesnym szefem szpitala MSWiA i przełożonym kardiochirurga Mirosława G. A miało to miejsce w czasie, gdy Centralne Biuro Antykorupcyjne prowadziło wielkie śledztwo przeciwko lekarzowi. Co więcej, CBA badało, czy przestępstw nie popełniał sam Durlik. Funkcjonariusze podejrzewali, że mógł on brać udział w wyłudzaniu pieniędzy z Narodowego Funduszu Zdrowia. Właśnie dlatego Biuro zaczęło podsłuchiwać jego rozmowy. Ta z wiceminister sprawiedliwości została nagrana w połowie stycznia 2007 r., a więc na miesiąc przed zatrzymaniem G. Nagranie i stenogram z podsłuchanej rozmowy znajduje się w kancelarii tajnej Prokuratury Okręgowej w Warszawie - potwierdził "Newsweek" w dwóch niezależnych źródłach.

Zarówno Durlik, jak i Beata Kempa potwierdzają, że się kontaktowali. Tak się bowiem złożyło, że w czasie śledztwa CBA w szpitalu MSWiA operowana była matka zastępczyni Zbigniewa Ziobry. - Leczyłem matkę minister Kempy. Przy okazji rozmowy telefonicznej o operacji zapytałem ją, co prokuratura i CBA robią w szpitalu. Nie powiedziała mi, że będzie interweniować.

Raczej dystansowała się od tej sprawy, bała się - twierdzi dr Durlik, obecnie ordynator oddziału chirurgii w szpitalu MSWiA. Była wiceminister potwierdza jego wersję. - Rozmawiałam z nim wielokrotnie, ale w sprawie mamy - tłumaczy. - Owszem, pan Durlik wspominał, że jakieś postępowanie się toczy, ale ja powiedziałam wyraźnie, że jeżeli prowadzi je taki organ jak CBA, to coś jest na rzeczy. I tyle - zapewnia posłanka Kempa. Kategorycznie zaprzecza, by poruszali wątek ewentualnego umorzenia sprawy.

- To nie wchodzi w rachubę, bo nie ja nadzorowałam prokuratury, a po drugie, nawet gdyby prosił, a taka prośba nie padła, to nigdy by się ode mnie żadnej interwencji nie doczekał - twierdzi. Mimo to nagranie stało się podstawą do wszczęcia śledztwa. Śledczy z warszawskiej prokuratury okręgowej, którzy prowadzą śledztwo razem z CBA, chcieli wyjaśnić, czy doszło do ujawnienia tajemnicy państwowej o działaniach Biura oraz prokuratury i kto jest za to odpowiedzialny.

Wniosek o wszczęcie postępowania to dowód na istnienie nagranej rozmowy byłej wiceminister z Durlikiem. Śledztwo miało się toczyć pod nadzorem prok. Jacka Nieszpaura, ale ostatecznie jego wszczęcie zablokowała ówczesna szefowa warszawskiej prokuratury. Nieszpaur postanowił odejść z pracy ze względu na naciski polityczne

m.in. w sprawie dr. G. - Dużo wiecie, ale nie mogę o tym rozmawiać - tylko tyle powiedział "Newsweekowi".

Prokuratura Krajowa wróciła do badania wątku rozmowy Kempy z Durlikiem dopiero po zmianie ministra sprawiedliwości.

Zastępczyni Ziobry: Ustawimy prokuratorów

Była wiceminister sprawiedliwości podsłuchana w sprawie doktora G.
- Ustawimy prokuratorów i sprawę się umorzy - powiedziała wiceminister sprawiedliwości do szefa szpitala MSWiA w Warszawie. Rozmowę nagrało CBA - donosi "Newsweek".

Była to rozmowa zastępczyni Zbigniewa Ziobry, Beaty Kempy (obecnie posłanki PiS), z Markiem Durlikiem, ówczesnym szefem szpitala MSWiA i przełożonym kardiochirurga Mirosława G. A miało to miejsce w czasie, gdy Centralne Biuro Antykorupcyjne prowadziło wielkie śledztwo przeciwko lekarzowi. Co więcej, CBA badało, czy przestępstw nie popełniał sam Durlik. Funkcjonariusze podejrzewali, że mógł on brać udział w wyłudzaniu pieniędzy z Narodowego Funduszu Zdrowia. Właśnie dlatego Biuro zaczęło podsłuchiwać jego rozmowy. Ta z wiceminister sprawiedliwości została nagrana w połowie stycznia 2007 r., a więc na miesiąc przed zatrzymaniem G. Nagranie i stenogram z podsłuchanej rozmowy znajduje się w kancelarii tajnej Prokuratury Okręgowej w Warszawie - potwierdził "Newsweek" w dwóch niezależnych źródłach.

Zarówno Durlik, jak i Beata Kempa potwierdzają, że się kontaktowali. Tak się bowiem złożyło, że w czasie śledztwa CBA w szpitalu MSWiA operowana była matka zastępczyni Zbigniewa Ziobry. - Leczyłem matkę minister Kempy. Przy okazji rozmowy telefonicznej o operacji zapytałem ją, co prokuratura i CBA robią w szpitalu. Nie powiedziała mi, że będzie interweniować.

Raczej dystansowała się od tej sprawy, bała się - twierdzi dr Durlik, obecnie ordynator oddziału chirurgii w szpitalu MSWiA. Była wiceminister potwierdza jego wersję. - Rozmawiałam z nim wielokrotnie, ale w sprawie mamy - tłumaczy. - Owszem, pan Durlik wspominał, że jakieś postępowanie się toczy, ale ja powiedziałam wyraźnie, że jeżeli prowadzi je taki organ jak CBA, to coś jest na rzeczy. I tyle - zapewnia posłanka Kempa. Kategorycznie zaprzecza, by poruszali wątek ewentualnego umorzenia sprawy.

- To nie wchodzi w rachubę, bo nie ja nadzorowałam prokuratury, a po drugie, nawet gdyby prosił, a taka prośba nie padła, to nigdy by się ode mnie żadnej interwencji nie doczekał - twierdzi. Mimo to nagranie stało się podstawą do wszczęcia śledztwa. Śledczy z warszawskiej prokuratury okręgowej, którzy prowadzą śledztwo razem z CBA, chcieli wyjaśnić, czy doszło do ujawnienia tajemnicy państwowej o działaniach Biura oraz prokuratury i kto jest za to odpowiedzialny.

Wniosek o wszczęcie postępowania to dowód na istnienie nagranej rozmowy byłej wiceminister z Durlikiem. Śledztwo miało się toczyć pod nadzorem prok. Jacka Nieszpaura, ale ostatecznie jego wszczęcie zablokowała ówczesna szefowa warszawskiej prokuratury. Nieszpaur postanowił odejść z pracy ze względu na naciski polityczne

m.in. w sprawie dr. G. - Dużo wiecie, ale nie mogę o tym rozmawiać - tylko tyle powiedział "Newsweekowi".

Prokuratura Krajowa wróciła do badania wątku rozmowy Kempy z Durlikiem dopiero po zmianie ministra sprawiedliwości.

Kolejna ogromna plama oleju skaziła Wisłę

Ogromna plama oleju opałowego pojawiła się w niedzielę na Wiśle pomiędzy Włocławkiem a Ciechocinkiem (woj. kujawsko-pomorskie). Wyciek nastąpił z rezerwowego odcinka rurociągu Płock-Nowa Wieś Wielka.

- Plamy substancji ropopochodnej zaczęły się pojawiać na powierzchni Wisły już w niedzielę przed południem. Po kilku godzinach zarządca rurociągu zmniejszył ciśnienie w instalacji, ale to nie przerwało wycieku, który ustąpił dopiero po całkowitym wyłączeniu instalacji - powiedział PAP Paweł Frątczak, rzecznik komendanta głównego straży pożarnej.

Cienka plama oleju rozciągała się na całą szerokość rzeki i sięgała w niedzielę wieczorem od okolic Włocławka do oddalonego o około 30 km Wołuszewa w pobliżu Ciechocinka.

- Część oleju udało się przechwycić na zaporze sorbcyjnej, ustawionej w pobliżu Nieszawy po wycieku, do którego doszło w ubiegły poniedziałek. Olej znajdujący się w rzece tworzy bardzo cienką warstwę, tzw. film olejowy, który na szczęście nie stwarza dużego zagrożenia dla ryb czy ptactwa wodnego - dodał Frątczak.

Informację o drugim wycieku paliwa z odcinka rurociągu produktowego Płock-Nowa Wieś Wielka potwierdził PAP w niedzielę wieczorem pełnomocnik zarządu PERN Krzysztof Zalewski. "Nie znamy na razie powodów tego wycieku. Liczymy się z tym, iż tym razem mógł być to odwiert" - powiedział.

Zalewski podkreślił, iż według wstępnej oceny do wycieku paliwa doszło najprawdopodobniej nie w nurcie Wisły, lecz w miejscu, gdzie rurociąg biegnie lądem pod ziemią.

"Mamy informację, że paliwo ścieka do rzeki około 2 do 3 km poniżej naszego rurociągu" - dodał. Do akcji skierowano specjalistyczne służby PERN.

W piątek pracownicy PERN odcięli odcinek rurociągu pod dnem rzeki, z którego olej wyciekł w ubiegły poniedziałek i wykonali "obejście" tego miejsca, podłączając się do rezerwowej rury tuż obok. Po zakończeniu prac przeprowadzono 12-godzinny test, wtłaczając do instalacji wodę pod ciśnieniem ponad 60 atm. Na podstawie pozytywnego efektu testu zapadła decyzja o wznowieniu eksploatacji rurociągu.

- Z informacji jakimi dysponuję wynika, że po stwierdzeniu zanieczyszczenia rzeki w niedzielę, radykalnie zmniejszono ciśnienie w instalacji, ale to nie zapobiegło pojawianiu się kolejnych plam oleju, a jedynie zmniejszyło tempo tego procesu. Dopiero wstrzymanie eksploatacji wykonanego w piątek "obejścia" zatrzymało napływ zanieczyszczeń - zaznaczył Paweł Frątczak.

Wskutek awarii, do której doszło w ubiegły poniedziałek wieczorem, do Wisły przedostało się około 40 metrów sześciennych oleju opałowego. Z głównego koryta rzeki strażakom udało się zebrać tylko około 15 procent substancji. Wartki nurt i silny wiatr spowodował, że olej osiadł w zakolach rzeki.

RMF: Wigilia na krakowskim rynku

Ponad 50 tysięcy osób spodziewanych jest na krakowskiej Wigilii dla Potrzebujących. Od godziny 10 wszyscy mogą spróbować zupy grzybowej a także poczęstować się bigosem i pierogami z grzybami.

Na krakowską wigilię przyjeżdżają bezdomni i biedni z różnych zakątków Polski. Na ciepły posiłek może liczyć każdy, bo jak mówią organizatorzy, nikt nie może odejść głodny od wigilijnego stołu. Kucharze

przygotowali ok. 6 tys. litrów zupy grzybowej z łazankami, 6 ton kapusty z grzybami i ok. 100 tys. ręcznie.

lepionych pierogów. Jedzenie jest odgrzewane w kotłach i na grillach i wydawane w jednorazowych naczyniach. By otrzymać porcję trzeba kilka minut stać w kolejce, bo tak wielu jest chętnych. Wydano już kilkanaście tysięcy porcji.

- 90 procent tych, którzy przychodzą, to ludzie naprawdę potrzebujący, skrzywdzeni przez los, niektórzy z wyboru, niektórzy z okoliczności. My nie oceniamy, co jest powodem ich sytuacji, my ssię z tą sytuacją mierzymy poprzez niesienie pomocy - mówił restaurator, organizator wigilii, Jan Kościuszko.

- Myślę, że to jest już samonapędzający się element mojego życia, bo nawet gdybym chciał przestać, nie bardzo bym umiał. Ci ludzie czekają na ten dzień, na to, żeby spotkać się, być razem i

skosztować tych dań, które dajemy. Dopóki będzie mnie na to stać, oby jak najdłużej, będę to robił w takiej czy innej skali - dodał Kościuszko.

Dla zamożniejszych jest to okazja, aby wspomóc bezdomnych przynosząc to czego najbardziej potrzebują. Na Rynku zbierano i wydawano potrzebującym żywność o przedłużonej przydatności do spożycia - konserwy, gotowe dania i makarony.

Dziesiąta już Wigilia dla Potrzebujących w Rynku Głównym zakończy się po zmroku.

Premier zapomniał o tym celowo?

Poseł PiS Jacek Kurski zarzucił dzisiaj premierowi Donaldowi Tuskowi, że ten wykorzystuje medialnie sprawę Grudnia'70, obiecując poszkodowanym w tej tragedii zadośćuczynienie.

Kurski wyjaśnił na konferencji prasowej, że takie odszkodowania dla prześladowanych przez system komunistyczny, w tym też ofiar Grudnia'70, przewiduje już ustawa uchwalona z inicjatywy PiS w kwietniu 2006 r.

- Apel do Donalda Tuska: mniej PR, mniej robienia sobie punktów medialnych i politycznych nad grobami i mogiłami ofiar Grudnia'70 i uczuciami ich bliskich w dniu takiej rocznicy - powiedział Kurski.

Tusk zapowiedział w sobotę zadośćuczynienie dla ofiar Grudnia'70. - Biorę osobistą odpowiedzialność za to, by w ciągu najbliższych kilku, może kilkunastu, tygodni sprawę ostatecznie rozwiązać - podkreślił podczas konferencji historycznej "Grudzień'70 - Pamiętamy", zorganizowanej przez Fundację Centrum Solidarności.

Szef klubu PiS Przemysław Gosiewski powiedział w niedzielę, że osoby uprawnione do odszkodowań w związku z działalnością na rzecz niepodległości Polski w latach 1944-1989 mogą zgłaszać się po pomoc w ich uzyskaniu do biur PiS w całym kraju.

Gosiewski podkreślił, że w listopadzie weszły w życie przepisy, przygotowane przez PiS, wprowadzające możliwość staranie się o odszkodowanie przez osoby, które były represjonowane lub skazane w latach 1944-1989 w związku z działalnością na rzecz niepodległości Polski. Gosiewski podkreślił, że maksymalne odszkodowanie to 25 tys. zł.

Gosiewski i obecny na konferencji poseł PiS Arkadiusz Mularczyk wyrazili jednocześnie zdziwienie, że o istnieniu takiej noweli nie pamięta premier Donald Tusk. W ocenie PiS, premier o noweli "nie widział lub zapomniał w sposób celowy".

Premier: To niedopuszczalna wypowiedź

Wypowiedzi żadnego rosyjskiego generała nie będą warunkowały przebiegu negocjacji polsko-amerykańskich w sprawie tarczy antyrakietowej - tak premier Donald Tusk skomentował w niedzielę wypowiedź szefa sztabu armii rosyjskiej gen. Jurija Bałujewskiego.

Bałujewski ostrzegł w sobotę, że plan budowy elementów tarczy antyrakietowej USA w Europie prowadzić będzie do destabilizacji kontynentu oraz może sprowokować niezamierzoną odpowiedź systemu obronnego Rosji.

Zobacz: Rosjanie grożą atakiem na Polskę

Tusk uznał tę wypowiedź za "niedopuszczalną". - I szkoda, że od czasu do czasu ktoś po wschodniej stronie wpada na pomysł, żeby nam przypominać, że tam czasami rodzą się złe pomysły i źli ludzie - mówił premier w TVN24.

Przypomniał, że obchodzimy rocznicę wydarzeń grudniowych, która przynajmniej w Trójmieście skłania każdego z jego pokolenia do chwili przemyśleń o tym, jak wyglądała historia. - Jak tragicznie wyglądała i że ma to bezpośredni czy pośredni czasami związek z naszym sąsiadem - powiedział premier.

- I kiedy słyszałem słowa rosyjskiego generała o automatycznej reakcji, to przypomniały mi się te najgorsze czasy. Bo można być sceptycznym co do samej instalacji, co do tarczy rakietowej; ja sam poprosiłem i ministra Klicha i ministra Sikorskiego przede wszystkim (...) żeby przejrzeli dotychczasowy przebieg negocjacji, żeby porozmawiać z Amerykanami twardo, żeby zadbać o polskie bezpieczeństwo i o polskie interesy w czasie tych negocjacji - podkreślił Tusk.

- Więcej - chcielibyśmy żeby pełna informacja i pełne poczucie takiej przejrzystości, towarzyszyło także naszym sąsiadom, NATO, Unii Europejskiej, ale także Rosji w tej kwestii - dodał.

- Natomiast tego typu wypowiedzi są niedopuszczalne, ponieważ wypowiedzi żadnego rosyjskiego generała nie będą warunkowały przebiegu negocjacji polsko-amerykańskich w tej kwestii - podkreślił szef rządu.

Tusk wciąż nie może się przeprowadzić

Premier Donald Tusk powiedział w niedzielę, że nie wie jeszcze kiedy przeprowadzi się do rządowej willi przy ul. Parkowej, gdzie tradycyjnie mieszkają premierzy.

Tusk powiedział w TVN24, że na Parkowej "jeszcze nie wszystko jest gotowe". Dopytywany, dodał, że "poprzedni lokator nie jest 'poprzednim lokatorem', dlatego nie ma jeszcze tematu (przeprowadzki - red.)". On sam, jak podkreślił, "nie naciska".

Tusk powiedział, że od kilkunastu lat mieszka w hotelu sejmowym - Nowym Domu Poselskim. Jak dodał, razem z żoną "trochę się do tego przyzwyczaili". - Nie mamy szczególnych oczekiwań co do metraży i przestrzeni więc wytrzymamy - powiedział Tusk.

Kolejny spór na linii prezydent - rząd

Premier Donald Tusk powiedział dzisiaj w TVN24, że jeśli prezydent Lech Kaczyński nie podpisze wniosku rządu o przedłużenie polskiej misji w Iraku do października 2008 r., to "weźmie na siebie odpowiedzialność za ewakuację" polskich wojsk.

Zobacz: Prezydent przeciwny decyzjom ws. Iraku

Chcemy zakończyć misję w Iraku w 2008 r.

Tusk zapowiedział, że Rada Ministrów zajmie się wnioskiem w sprawie obecności polskich wojsk w Iraku we wtorek. Na to posiedzenie, dodał premier, jest zaproszony przedstawiciel Kancelarii Prezydenta. Prezydent, jak mówił w niedzielę minister w jego kancelarii Michał Kamiński, nie godzi się na proponowany przez rząd termin zakończenia polskiej misji; według prezydenta powinna ona trwać dłużej.

Szef rządu dodał, że "wyklucza taką możliwość", że prezydent nie podpisze wniosku w sprawie Iraku. Dodał, że świadczyłoby to o tym, iż "prezydent zachowuje się skrajnie nieodpowiedzialnie".

Premier, odnosząc się do niedzielnej wypowiedzi Kamińskiego o tym, że nie sądzi by prezydent podpisał wniosek przedstawiony przez rząd, powiedział, że "to nieporozumienie, które świadczy o jakimś zamieszaniu w głowie ministra Kamińskiego".

Tusk ocenił, że Kamiński naraża w ten sposób autorytet prezydenta. - Mandat naszych wojsk w Iraku kończy się z końcem grudnia; by nasi żołnierze mogli dalej pełnić swoją misję, choćby jeden dzień dłużej po 31 grudnia, to ten mandat musi być odnowiony - podkreślił premier.

- Jeśli prezydent odmówi podpisania wniosku, to powinniśmy wycofać polskie wojska z dniem 31 grudnia, to jest niemożliwe ze względów technicznych, logistycznych - mówił Tusk.

Na uwagę, że premier w jakimś sensie "stawia prezydenta pod ścianą" Tusk odparł: "w jakimś sensie tak".

- Jestem zwolennikiem, by w sytuacjach, gdy konstytucja mówi wyraźnie, że prezydent ma współodpowiedzialność za politykę obronną, bezdyskusyjnie był istotnym aktorem (...), ale czasami tak się będzie zdarzało, że prezydent zostaje przy swoim zdaniu, a rząd przy swoim zdaniu - powiedział Tusk.

Dodał, że tak jest w przypadku Iraku - "prezydent uważa, że nie powinniśmy wycofywać wojsk z Iraku, ja uważam, że powinniśmy".

Tusk jest przekonany, że prezydent, "gdy uświadomi sobie złe skutki jakie przyniósłby braku podpisu, nie będzie postępował tak jak mówi to dziś minister Kamiński". Dodał, że prezydent i premier "mają obowiązek współpracy".

Premier podkreślił, że jeśli Lech Kaczyński nie podpisze mandatu przedłużającego obecność polskich wojsk, to "weźmie na siebie odpowiedzialność za konieczność ewakuacji, zresztą jest to niewykonalne, naszych oddziałów w ciągu kilku dni". Podkreślił, że ta operacja wymaga czasu.

- Prezydent nie może przyjąć na siebie takiej odpowiedzialności (...). Jeśli prezydent nie zamierza podpisać mandatu, to musiałby mi dać gwarancję, że poprzedni rząd przygotował naszą misję do szybkiego, w ciągu kilku dni, wycofania, wiemy że tak nie jest - mówił premier.

Tusk podkreślił, że "prezydent jest człowiekiem o dużym poczuciu odpowiedzialności za kraj". Zastrzegł, że wniosek w sprawie Iraku to "nie jest to z jego strony pułapka". - Akurat w tym przypadku prezydent nie ma wyjścia - dodał.

Franki jednak lepsze?

Zgodnie z oczekiwaniami Narodowy Bank Szwajcarii pozostawił w tym tygodniu bez zmian stopy procentowe. Rynek pieniężny także zachowuje się wyjątkowo - na tle innych rynków - stabilnie. Od trzech miesięcy rynkowa stopa LIBOR utrzymuje się w pobliżu 2,80 proc., czyli także bardzo blisko głównej stopy w SNB (2,75 proc.).

Oznacza to, że oprocentowanie kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich utrzymuje się na poziomie niewiele przekraczającym 4 proc. To znacznie mniej niż aktualne oprocentowanie kredytów w złotych, które zbliża się już do 6,7 proc.

Rata 30-letniego kredytu hipotecznego udzielonego w CHF jest obecnie o 28 proc. niższa niż takiego samego kredytu w złotych, lub licząc inaczej różnica sięga 141 PLN, dla każdych 100 tys. PLN. Frank musiałby w obecnych warunkach podrożeć do 2,74 PLN, aby raty tych kredytów zrównały się, co także stawia posiadaczy kredytów w tej walucie w znacznie korzystniejszej sytuacji.

Przewalutować?

Coraz więcej osób zastanawia się obecnie nad przewalutowaniem kredytów ze złotych na franki szwajcarskie szukając możliwych do osiągnięcia oszczędności w tych działaniach. I choć w obecnych warunkach rynkowych takie rozumowanie wydaje się mieć ręce i nogi, to jednak nie należy zapominać, że kurs franka jest jednak historycznie niski, co może w dłuższym terminie przełożyć się na zmianę trendu na rynku walutowym. Zwłaszcza, gdyby zawirowania na rynkach pieniężnych i kryzys zaufania do ryzykownych inwestycji miał się przedłużyć. W takiej sytuacji złoty byłby narażony na silne wahania, lub mówiąc wprost - groziłoby mu znaczące osłabienie. Choć w tej chwili niebezpieczeństwo jest czysto hipotetyczne, takie ryzyko trzeba brać pod uwagę.

A kredytobiorcy poszukujący bezpieczeństwa, powinni skoncentrować swoje wysiłki na poszukiwaniach kredytów o stałym oprocentowaniu, które gwarantuje stałe raty kredytu - bez względu na wydarzenia na rynkach finansowych i wahania stóp procentowych - przez pięć, a nawet dziesięć lat.

Polska czarnym koniem w 2008?

Polska gospodarka zwolni tylko do ok. 5,5 proc. w 2008 r. z ok. 6,5 proc. w br., ponieważ w niektórych sektorach tempo ekspansji "przekroczyło dozwolony limit szybkości" - prognozują analitycy austriackiego banku Erste.

"Niektóre gałęzie gospodarki mają trudności ze zwerbowaniem pracowników, wykorzystanie mocy produkcyjnych jest na rekordowo wysokim poziomie, a ujemne saldo na rachunku bieżącym powiększa się, ponieważ niezaspokojony popyt wewnętrzny przyciąga import" - napisali analitycy w swojej prognozie (Euro-Visions Economic and Capital Market Forecast).

Według Erste, nadal intensywnie będzie rosła indywidualna konsumpcja, choć nieco wolniej niż w 2007 roku (5,8 proc. wobec 6,1 proc. za 2007 r.). Średnioroczna dynamika inwestycji w dobra trwałe ma wynieść 13,2 proc. w porównaniu z 20,5 w br. Bank prognozuje również, że w przyszłym roku nastąpi pewne wyhamowanie dynamiki płac i powolniejszy spadek stopy bezrobocia. Siłę nabywczą ludności zwiększą: obniżka składki rentowej i transfery od imigrantów pracujących w UE.

Wysokie ceny!

Stopa inflacji będzie powyżej górnego progu NBP (2,5 proc. +/- 1,0 proc). Według analityków wyniesie ona średnio 3,8-4 proc. w I kwartale 2008 r., ale obniży się do poniżej 3,5 proc. w II kwartale, a w ujęciu średniorocznym za 2008 r. wyniesie 3,2 proc.

Wysokie stopy!

Zdaniem analityków, rozpoczęty przez NBP cykl zwyżek stóp procentowych będzie kontynuowany w pierwszym półroczu 2008 r. W tym okresie najważniejsza ze stóp procentowych NBP zostanie podniesiona do 5,50-5,75 proc. wobec 5 proc. obecnie. W I kwartale 2008 r. średni kurs złotego do euro wyniesie 3,60 PLN/EUR, a na koniec 2008 r. 3,51 PLN/EUR.

Deficyt budżetu centralnego, w ocenie Erste, powiększy się w najbliższym roku do 3,4 proc. PKB wobec 3,2 proc. w br. Zdrowe fundamenty gospodarki przyciągną inwestorów na polski rynek kapitałowy (pod warunkiem, że w USA nie będzie recesji i sytuacja na światowych rynkach kredytowych unormuje się).

Otylia i "Korzeń" dorzucili brąz

Otylia Jędrzejczak zdobyła brązowy medal pływackich mistrzostw Europy na krótkim basenie w Debreczynie na 100 metrów stylem motylkowym.

Polka uzyskała czas 58,40. Wygrała Holenderka Inge Dekker - 56,82.

Z kolei Paweł Korzeniowski zdobył brązowy medal na 200 metrów stylem dowolnym. Polak uzyskał czas 1.44,05. Wygrał Włoch Filippo Magnini - 1.43,50

Łukasz Gąsior zajął ósme miejsce - 1.46,81.

Rekord Polski w wyścigu na 50 metrów stylem dowolnym wynikiem 24,52 ustanowiła Agata Korc. Polka zajęła szóste miejsce w finale, a wygrała Holenderka Marlen Veldhuis - 23,77. To drugi rekord Korc na tym dystansie. We wcześniejszym półfinale uzyskała czas 24,65.

"Ebi" strzelił, ale Racing poległ

Euzebiusz Smolarek zdobył swojego drugiego gola na boiskach hiszpańskiej Primera Division.

"Ebi" trafił do siatki w 62. minucie wyjazdowego meczu Racingu Santander z Murcią. Ekipa z Kantabrii przegrała 1:2, ale zachowała wysoką szóstą pozycję w tabeli.

Na Nueva Condomina napastnik reprezentacji Polski gra od pierwszych minut spotkania. Gospodarze objęli prowadzenie w 56. minucie, gdy na listę strzelców wpisał się Senegalczyk Henok Goitom. Siedem minut przed końcem drugiego gola dla Murcii zdobył Fernando Baiano. Brazylijczyk pewnie wykorzystał rzut karny podyktowany po przewinieniu Moratona.

Steinbach chwali zmiany rządowe w Polsce

Szefowa niemieckiego Związku Wypędzonych (BdV) Erika Steinbach dostrzega oznaki poprawy stosunków z naszym krajem po zmianie u steru władzy w Polsce .

- Wyraźnie coś się trochę poprawiło, jeśli chodzi o wolę dobrych stosunków niemiecko - polskich - powiedziała w niedzielnym wywiadzie dla rozgłośni radiowej "Deutschlandfunk", zrelacjonowanym z wyprzedzeniem na podstawie manuskryptu przez agencję dpa.

Nowy polski premier Donald Tusk odróżnia się pod tym względem "na szczęście jednak pozytywnie" od swego poprzednika Jarosława Kaczyńskiego - oceniła członkini kierownictwa rządzącej w Niemczech CDU.

Pani Steinbach, która jest posłanką do Bundestagu z ramienia tej partii, wezwała polityków do uregulowania niewyjaśnionych dotąd kwestii odszkodowań dla osób "wypędzonych" z byłych niemieckich terytoriów na wschodzie - pisze niemiecka agencja prasowa. - My jako związek nie możemy tego uregulować - oceniła.

Wystąpiła jednak jednocześnie przeciwko drodze, jaką wybrała organizacja "wypędzonych" Powiernictwo Pruskie, która chce uzyskać zaspokojenie roszczeń poprzez składanie pozwów do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. - Nie podoba mi się droga Powiernictwa Pruskiego. Uważam ją za nieproduktywną - oceniła.

Z kolei przewodniczący rady nadzorczej Powiernictwa Pruskiego Rudi Pawelka w wypowiedzi dla gazety "Rheinpfalz am Sonntag" wziął w obronę postępowanie swej organizacji - informuje dpa. Jego zdaniem, w inny sposób nie uda się przeprowadzić roszczeń. Tusk zajmuje w tej kwestii prawie takie same stanowisko jak jego poprzednik Kaczyński, "choć może cichszym tonem" - ocenia.

Turcja: Podczas mszy zraniono nożem księdza

Włoski franciszkanin został zraniony nożem przez nieznanego mężczyznę podczas niedzielnej mszy w kościele w Izmirze w Turcji - podała katolicka agencja informacyjna Asianews.

Życie zakonnika, ojca Adriano Franchiniego, przełożonego franciszkańskiej kustodii w Turcji, nie jest zagrożone. Napastnik, który zaatakował pod koniec mszy, oddał się w ręce policji.

Włoskie media informują, że ma on 19 lat. Od trzech lat chodził do kościoła, w którym w niedzielny poranek ugodził nożem franciszkanina. Deklarował wolę przejścia z islamu na chrześcijaństwo. Jednocześnie wyrażał niezadowolenie z długich procedur, wprowadzonych przez Kościół katolicki w Turcji w przypadkach nawrócenia.

Według hipotezy, o której pisze Asianews, mężczyzna zranił duchownego, mszcząc się za to, że po raz kolejny odmówił mu udzielenia chrztu. Ojciec Franchini tłumaczył mu, że nie jest on jeszcze gotowy do przyjęcia sakramentu.

Włoskie media podkreślają, że duchowni katoliccy pracujący w Turcji wzmogli czujność. Przypomina się, że właśnie w Izmirze w zeszłym roku katolicki ksiądz został pobity przez młodych islamskich fanatyków. Kilka miesięcy wcześniej w Trabzonie nieletni zamordował włoskiego misjonarza księdza Andreę Santoro.

Pasażerowie pociągu przeżyli koszmar

Prawdziwy koszmar przeżyło 450 pasażerów superszybkiego włoskiego pociągu, którzy 20 godzin spędzili w podróży na trasie długości 500 kilometrów. Większość czasu stali koło Neapolu w pozbawionych ogrzewania i wody wagonach.

Pociąg Eurostar jechał z Lecce na południu Włoch do Rzymu.

Skład wyjechał z Lecce w sobotę w południe, a w Wiecznym Mieście miał być po godzinie 18. Jednak na godzinę przed spodziewanym przyjazdem do stolicy zatrzymał się w rejonie miasta Caserta z powodu awarii. W wagonach nie było wody ani ogrzewania, na dworze zaś - kilka stopni mrozu. Prawdopodobną przyczyną awarii było oblodzenie torów.

Z tego powodu w drogę nie wyruszył także drugi przysłany na miejsce awarii skład. Ludziom uwięzionym w pociągu przywieziono koce. Do szpitala zabrano matkę z pięciomiesięcznym dzieckiem. Świadkowie informują, że sytuacja w pociągu była dramatyczna, a kilka osób doznało ataku paniki.

Pociąg wyruszył w drogę dopiero o godzinie 4 rano w niedzielę po całej nocy usuwania awarii. Do Rzymu wycieńczeni pasażerowie przybyli o 7.30 po 20 godzinach podróży.

Bush apeluje do Kongresu o pieniądze na wojny

Prezydent USA George W. Bush zaapelował w sobotę do Kongresu USA o wyasygnowanie konkretnych funduszy na prowadzenie wojen w Iraku i Afganistanie, a nie tylko formułowanie ogólnych obietnic.

- Kongresowe obietnice, nawet w formie uchwały, nie pozwalają płacić rachunków - powiedział Bush w swym cotygodniowym wystąpieniu radiowym, nawiązując do deklaracji kongresowych w sprawie finansowania działań wojskowych w obu krajach.

- Nadszedł czas, by Kongres zapewnił naszym oddziałom faktyczne fundusze - podkreślił.

Sobotnie wystąpienie radiowe jest najnowszym posunięciem Busha w jego trwającej od dłuższego czasu batalii z Kongresem w sprawie ustaw budżetowych. W piątek Senat zatwierdził ustawę w sprawie polityki obronnej w roku budżetowym 2008, ale nie spowodował przekazania żadnych konkretnych pieniędzy Pentagonowi.

- Czas płynie, a przedstawiciele Pentagonu mówią, że przeciągająca się zwłoka w finansowaniu naszych wojsk zacznie wkrótce wywierać negatywny wpływ na nasze działania zbrojne - ostrzegł amerykański prezydent.

sobota, 15 grudnia 2007

Odwieszą Dorna już w ten weekend

Partyjne postępowanie dyscyplinarne przeciw Ludwikowi Dornowi zostanie umorzone - dowiedział się "Dziennik". PiS ma ogłosić komunikat w tej sprawie na początku tygodnia.

Z informacji gazety wynika, że środowe spotkanie Jarosława Kaczyńskiego z byłym wiceprezesem PiS i późniejsze oświadczenie Dorna zostały uznane za złagodzenie jego stanowiska.

Rzecznik dyscypliny partyjnej Karol Karski unika komentowania tej sprawy. Od paru dni ma wyłączony telefon. Ale jak wynika z informacji "Dziennika" zapadła już decyzja, że sprawa Dorna nie trafi przed koleżeński sąd dyscyplinarny. Postępowanie zakończy się umorzeniem, a były wiceprezes zostanie o tym powiadomiony listem rzecznika dyscyplinarnego. Dopiero wówczas zostanie wydany oficjalny komunikat.

Kto zapłaci za tłumaczenie dla IPN?

Polska jest jedynym krajem, oprócz Włoch, który posiada dokumentację związaną z dochodzeniem w sprawie zamachu na Jana Pawła II z 13 maja 1981 roku. Pion śledczy IPN prowadzący w tej sprawie śledztwo otrzymał od włoskiego wymiaru sprawiedliwości pierwszą część dokumentów. "Nasz Dziennik" obawia się, że nie uda się ich przetłumaczyć.

Obawa taka - według gazety - istnieje ze względu na plany zmniejszenia przez nowy rząd budżetu Instytutu Pamięci Narodowej.

W dokumentacji otrzymanej przez IPN znajduje się m.in. wyrok skazujący strzelającego do Papieża Ali Agcę oraz wyrok uniewinniający Bułgarów podejrzanych o inspirowanie zamachu. Na prośbę Instytutu strona włoska w zeszłym tygodniu przekazała pierwszą część dokumentacji. Materiały te liczą 20 tysięcy stron i zostały przekazane w postaci elektronicznej. Obecnie kończone jest ich drukowanie.

Według zapowiedzi włoskiego wymiaru sprawiedliwości, kolejna partia materiałów ma trafić do Polski na początku przyszłego roku.

Materiały, w posiadanie których wszedł IPN, są w języku włoskim, bułgarskim, tureckim, rosyjskim, niemieckim, a nawet niderlandzkim. Jednak aby móc zacząć przesłuchiwać w tej sprawie jakichkolwiek świadków za granicą, potrzebne jest przetłumaczenie dokumentów.

W ramach tegorocznego budżetu część tłumaczeń zostanie zlecona. Jednak w znalezieniu pieniędzy na przetłumaczenie wszystkich dokumentów mogą być problemy. Gazeta przypomina, że w tym tygodniu głosami m.in. posłów Platformy Obywatelskiej Komisja Finansów Publicznych przekazała Sejmowi projekt, w którym opowiedziała się za obcięciem 41,5 mln zł z budżetu IPN planowanego wcześniej na 230 mln zł. Tegoroczny budżet Instytutu to 207 mln zł.

Instytut szacuje, iż do przetłumaczenia może być około 35 tys. stron. Dokumenty procesowe muszą być przełożone przez tłumacza przysięgłego. Obecna sztywna stawka za stronę tłumaczenia wynosi ponad 24 zł. Na przetłumaczenie dokumentów będzie potrzeba więc ok. 850 tys. zł - podaje "Nasz Dziennik".

NFZ dobije szpitale

W przyszłym roku Narodowy Fundusz Zdrowia diametralnie zmieni zasady finansowania szpitali. W miejsce dotychczasowych stawek wejdą ceny uśrednione - pisze "Dziennik".

Szefowie wysokospecjalistycznych placówek nie przebierają w słowach: to będzie eksterminacja najciężej chorych pacjentów.

Prace nad nowym zarządzeniem prezesa NFZ w sprawie tzw. jednorodnych grup pacjentów są bardzo zaawansowane - dowiedziała się gazeta. Nowy system płacenia szpitalom prawdopodobnie zacznie obowiązywać od lipca. Głównym autorem zmian jest wiceprezes NFZ Jacek Grabowski.

NFZ przekonuje, że uśrednienie cen zabiegów spowoduje, że drogie usługi będą dostępniejsze dla większej liczby chorych. Szefowie klinik - odwrotnie, że zaniżenie kosztów leczenia oznacza gwałtowne pogorszenie dostępności do nowatorskich i drogich zabiegów. Szpitale specjalistyczne będą unikać drogich procedur medycznych, bo będą musiały za nie płacić z własnej kieszeni.

Według dziennika, różnice w wycenach poszczególnych zabiegów sięgają nawet kilku tys. zł. Np. za leczenie mukowiscydozy NFZ dotychczas płacił ok. 6 tys. zł, po zmianie zapłaci 2 tys. Za wyleczenie chłoniaka płaci ok. 16 tys.; a będzie - 6 tys. zł.

NFZ uspokaja, że zanim wprowadzi zmiany w życie, najpierw je przetestuje na wybranych szpitalach. - Uśrednienie i ujednolicenie cen spowoduje, że szpitale przestaną sztucznie zawyżać rachunki - odpowiada wiceprezes Grabowski. Podkreśla, że nowy system paradoksalnie zwiększy liczbę faktycznie wykonywanych zabiegów.

- Pieniądze będą racjonalniej wydawane - twierdzi i podaje przykład: - Z naszej kontroli przeprowadzonej tylko na oddziałach chirurgicznych wynika, że aż 15 proc. rachunków nie miało pokrycia w dokumentacji. Szpitale wpisywały np. tomografie komputerowe lub rezonans magnetyczny, ale po badaniach nie było śladu.

W uszczelnieniu systemu pomóc ma zmniejszenie dotychczasowego katalogu usług. Do tej pory składał się on z 1400 różnie wycenianych zabiegów. Nowy będzie miał ich 450 - więcej na ten temat w "Dzienniku".

"Nie mogłem wszcząć awantury przed wyborami"

- Nasza siła w polityce polegała na tym, że w jakiejś mierze politycznie i intelektualnie się uzupełnialiśmy. Ponieważ zawsze musi być ten ważniejszy i mniej ważny, nigdy nie kwestionowałem, że Jarosław Kaczyński musi być tym bardziej ważnym - mówi Ludwik Dorn "Rzeczpospolitej".

Na pytanie, dlaczego o sytuacji w PiS zaczął mówić, dopiero gdy partia Jarosława Kaczyńskiego przegrała wybory, Dorn odpowiada: - Potwornie bym partii zaszkodził, gdybym podnosił problemy PiS w sytuacji, w której przedterminowe wybory były prawdopodobne. Partia rządząca znalazłaby się pod zmasowanym ostrzałem. Nie mogłem wtedy wszcząć awantury.

- Gdy już byłem marszałkiem Sejmu, dwa razy powiedziałem Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale świadomie w cztery oczy, że całkowicie dezaprobuję sposób, w jaki zarządza partią - dodaje.

Wyjaśnia, że nie podnosił tego na Komitecie Politycznym PiS, bo przy 17 jego członkach ryzyko przecieku do mediów jest ogromne. - Proszę sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby w lipcu pojawiły się nagłówki w gazetach, że marszałek Sejmu i wiceprezes partii zaczyna drzeć koty z prezesem partii i premierem - stwierdza.

Dorn zdradza gazecie, że Jarosław Kaczyński nie namawiał go do pozostania w PiS. Bo - co podkreśla były marszałek Sejmu - kwestia jego pozostania w PiS bądź nie nigdy nie istniała.

- PiS jest partią, którą zakładałem, i ważnym narzędziem realizacji celów, które uważam za istotne dla mojego narodu, dla państwa. Z różnymi działaniami i mechanizmami występującymi w mojej partii się nie zgadzam, dałem temu wyraz - mówi.

Wyjaśnia, że ostatnie spotkanie z J. Kaczyńskim dotyczyło "warunków możliwej współpracy, dalej posuniętej niż ta, która istnieje pomiędzy prezesem partii a szarym jej członkiem". Dorn nie chce mówić o szczegółach. Przyznaje tylko, że postawione przez niego warunki nie zostały przyjęte. Czeka na rozstrzygnięcie toczącego się wobec niego postępowania przed sądem dyscyplinarnym.

Mówi, że wewnątrz klubu zamierza być aktywnym posłem. - Wydaję sejmowy biuletyn, w którym doradzam członkom klubu, co należałoby robić. Wysyłam go kolegom do ich skrzynek e-mailowych - opowiada.

Kto panu zlecił wydawanie biuletynu?" - dopytuje dziennik. - Ja sam sobie. To jest biuletyn sejmowy mojej niegodnej osoby, a nie klubu - odpowiada i dodaje, że wskazuje w nim m.in. "jak inteligentnie walczyć z rządem Tuska".

Cały wywiad z Ludwikiem Dornem w weekendowym wydaniu "Rzeczpospolitej".

21 byłych posłów dostało podwójną odprawę

Jak ustalił "Dziennik", 21 posłów poprzedniej kadencji przez błąd urzędniczki dwukrotnie otrzymało w ramach odprawy te same pieniądze. W sumie to kilkaset tysięcy złotych.

Wpadka jest utrzymywana przez Kancelarię Sejmu w tajemnicy. Gazeta dowiedziała się o niej od jednej z byłych parlamentarzystek. - Na skrzynkę głosową mojego telefonu komórkowego nagrała się urzędniczka z Sejmu. Zdenerwowana prosiła o pilny kontakt w sprawie odprawy - relacjonuje prosząca o anonimowość informatorka.

Rozmówczyni dziennika sądziła, że może chodzić o kilkaset zł pomyłki wynikającej z błędnych obliczeń. Nie zaglądała do banku, nie wiedziała więc, że na jej konto dwukrotnie wpłynęła kilkutysięczna suma. - Kiedy jednak skontaktowałam się z Kancelarią Sejmu, wprost powiedziano mi o błędzie i poproszono o zwrot pieniędzy. Oczywiście obiecałam to zrobić i słowa dotrzymam - mówi była posłanka.

Gazeta poszła tym tropem. Jednak przez cały dzień sejmowi urzędnicy i biuro prasowe unikało wypowiedzi w tej sprawie. Zdawkowo odpowiadano: - Sprawdzamy. "Dz" zadzwonił do kilkunastu byłych posłów IV kadencji. Żaden nie przyznał się do otrzymania nienależnych pieniędzy. Wielu twierdziło, że nie zaglądało od wyborów do banku. - Słyszałem o takiej sprawie od kilku byłych posłów Samoobrony, ale nie mogę podać ich nazwisk, bo prosili mnie o dyskrecję. Na pewno nie chodzi o mnie - mówi Janusz Maksymiuk.

Wreszcie późnym popołudniem Kancelaria Sejmu potwierdziła: - Tak, doszło do pomyłki jednej z pań. Kliknęła w niewłaściwe okienko i przelewy wyszły jeszcze raz - mówi dyrektor biura prasowego Sejmu Jarosław Szczepański. I trochę usprawiedliwia urzędniczkę, bo błąd ma wynikać także z faktu, że w ubiegły poniedziałek zmienił się system przekazywania należności. Właśnie wprowadzone do programu komputerowego korekty miały według Szczepańskiego zmylić urzędniczkę.

Szczepański zapewnia, że operacja odzyskiwania pieniędzy idzie dobrze. - Wszyscy, z którymi skontaktowała się kancelaria, obiecali, że zwrócą całą kwotę - mówi.

"Dziennik" podaje że, standardowa odprawa dla byłego posła wynosi 29 tys. zł brutto. Ale często bywa niższa - posłowie spłacają kredyty, rozliczają się z zaliczek. W sumie jednak kwota błędnych przelewów może sięgać kilkuset tysięcy zł.

Rydzyk dzierżawi grunty za śmiesznie niską cenę

W spalonym aucie Julii Pitery były dokumenty, które ukazują, jak o. Rydzyk przejmuje port na Wiśle. Papiery ocalały i trafiły do "Gazety Wyborczej". Dziennik poszedł ich śladem.

Zatoka zwana Portem Drzewnym leży pięć minut autem od centrum Torunia, w granicach miasta, a jednocześnie w plenerze. Łąki przechodzą tu w zadrzewiony cypel. Świeże powietrze, cisza.

Zobacz ciekawe: O. Rydzyk: Tusk chce wojny

Kolejne państwowe miliony dla Rydzyka

Od kiedy nad wodą stanęły budynki Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej o. Rydzyka, do portu prowadzi nowa asfaltowa droga. O. Rydzyk pod różnymi postaciami prawnymi jest już dzierżawcą bądź współwłaścicielem wielu gruntów otaczających akwen. Chce tu stawiać boiska, przystań wodną i dom starców dla Polonusów. Do niedawna brakowało mu jednak kluczowej działki między drogą, przystanią jachtową a plażą - relacjonuje dziennik.

Działka ma 1,35 ha. Kupując taki grunt na wolnym rynku, zakonnik musiałby zapłacić 2-3 mln, bo cena metra w Toruniu waha się od 150 do 250 zł.

Ziemia należy jednak do państwa reprezentowanego przez gdański Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej (RZGW) i nie została nigdy oficjalnie wyceniona. Dzięki temu o. Rydzyk mógł ją pozyskać mniejszym kosztem - czytamy w gazecie.

Pierwszy wniosek o wydzierżawienie złożył w 2004 r. Gdański RZGW odmówił, bo teren leży nad wodą "w rejonie bezpośredniego zagrożenia powodziowego" i "nie jest przewidziany pod zagospodarowanie". Z tego samego powodu w 2005 r. urząd odmówił dzierżawy Yacht Klubowi Toruń, który chciał tu stawiać przystać i szkolić żeglarzy.

W październiku 2005 r. nadzór nad gospodarką wodną objął jednak - wraz z rządem PiS - minister środowiska Jan Szyszko. Rok później o. Rydzyk znów wystąpił o działkę. I Zarząd Gospodarki Wodnej przychylił się do prośby redemptorystów, znów odmawiając toruńskiemu Yacht Klubowi. Decyzję podjęto w warszawskiej centrali.

Umowę dzierżawy zawarto 23 października, trzy dni po wyborach. Czynsz - 41 tys. rocznie (3 zł za metr!) - jest wielokrotnie niższy od cen rynkowych. W Toruniu ceny zaczynają się od 15 zł.

Na początku grudnia dotyczące tej sprawy dokumenty trafiły do Julii Pitery, która pracuje w rządzie Tuska nad programem walki z korupcją w instytucjach publicznych. Schowała papiery do prywatnego samochodu, by zawieźć do biura. Wieczorem 2 grudnia ktoś podłożył ogień pod auto. Papiery ocalały - w tym tygodniu Pitera wysłała je nowemu ministrowi środowiska z prośbą o wyjaśnienie.

Tusk nie może rozstać się z samolotem

Premier obiecywał, że będzie korzystał z samolotów rejsowych, bo rezygnuje z rządowego bizancjum i oszczędza. Ale rejsowym poleciał tylko do Brukseli - informuje "Dziennik".

W Wilnie, Rzymie, Ostrawie, Berlinie, Paryżu, Lizbonie i ponownie w Brukseli był już rządowym Tu-154. Co więcej - jak donosi RMF - Tusk każe się zawozić tym samolotem do domu w Gdańsku.

Rządowy Tu-154 nowym zwyczajem nie wraca ze służbowych lotów od razu do Warszawy, tylko nadrabia drogi, bo najpierw zawozi premiera do Gdańska. Według RMF, tak było, gdy Donald Tusk wracał z Wilna i Rzymu. Tak też było, gdy leciał z wizytą do czeskiej Ostrawy - przez Gdańsk.

Zobacz: Tusk lata do domu rządowym samolotem

Minister z kancelarii premiera, Sławomir Nowak, przekonuje, że bezpośredni powrót z zagranicy do Gdańska jest tańszy niż lądowanie w Warszawie i kolejna podróż ze stolicy do Gdańska.

Radiowcy sprawdzili: godzina lotu Tu-154 to wydatek rzędu 36 tysięcy złotych, bilet na samolot rejsowy z Warszawy do Gdańska dla jednej osoby kosztuje maksymanie 400 złotych.

Dzisiaj premier też wraca do domu z Brukseli. Omijając stolicę, poleci prosto do Trójmiasta.

Mróz, śnieg i trudne warunki na drogach

Pogarszają się warunki na podhalańskich drogach. Według synoptyków opady śniegu i ujemne temperatury utrzymają się jeszcze co najmniej przez najbliższe dwie doby.

Wieczorem, mimo nieprzerwanej pracy pługów i solarek, po całym dniu opadów śniegu "zakopianka" oraz inne główne drogi Podhala były śliskie i pokryte błotem pośniegowym.

Według służb drogowych Szczególną ostrożność należy zachować na trasach do przejść granicznych w Chyżnem, Jurgowie, Niedzicy i Łysej Polanie. Jezdnie są tam wprawdzie posypywane, ale ciągle padający śnieg powoduje, że miejscami jest bardzo ślisko.

Zdaniem meteorologów opady śniegu oraz ujemne temperatury utrzymają się na Podhalu jeszcze przez dwa, trzy dni.

W piątek o godzinie 19.00 w Zakopanem było minus 10 stopni. W nocy temperatura może spaść lokalnie do minus 15. Średnio w mieście leży około 40 centymetrów śniegu.

Na Kasprowym Wierchu pokrywa śnieżna sięga 126 cm a termometry wskazywały w ciągu dnia minus 15 stopni. Północno - wschodni wiatr osiąga w porywach prędkość do 18 metrów na sekundę.

Pozostała nam tania cebula i ziemniaki

Na rynku hurtowym w Broniszach, gdzie zaopatrują się handlowcy niemal z całego kraju, ceny owoców są znacznie wyższe niż przed rokiem, mniej kosztują warzywa. Droższe są suszone owoce i grzyby.

Jabłka w porównaniu do ceny z 2006 r. są wyższe o 40 do 100 proc. Doradca zarządu Bronisz, Małgorzata Skoczewska wyjaśniła , że jest to spowodowane niskimi zbiorami. W 2007 r. zostało zebrane niewiele ponad jeden milion ton jabłek, podczas, gdy w 2006 r. zbiory tych owoców wyniosły 2 mln 300 tys. ton.

Więcej trzeba zapłacić za suszone śliwki; od 7 do 11 zł za kg (rok temu było to od 6 - 9 zł/kg). Suszone gruszki są droższe o 2 złote w stosunku do ubiegłego roku (kosztują od 7 do 9 zł za kilogram). Nieznacznie, bo o złotówkę zdrożały suszone jabłka (kosztują od 6-7 zł/kg).

Suszone borowiki są w cenie 160?320 złotych za kilogram. Rosną dostawy bakalii, orzechów laskowych i włoskich. Orzechy laskowe kosztują 5 - 6,3 zł/kg (w 2006 r. 7 - 10 zł), włoskie 4 - 9 zł/kg (w 2006r 2,5 -10 zł). Za mak trzeba zapłacić 11-12 zł/kg (w 2006 r. - 7,2 zł/kg)

Tańsze niż przed rokiem są ziemniaki.

W ofercie hurtowej w Broniszach kosztują one już 0,33 do 0,40 zł/kg. W ubiegłym roku było 2-3 razy drożej. Powodem niskiej ceny są dobre tegoroczne zbiory. Tania jest cebula.

Na tym podwarszawskim rynku hurtowym producenci oferują ją w cenie 0,50 -1 zł/ kg. Tańsza jest marchew, droższa pietruszka, selery i pory. Nie podrożały jaja - ceny w tym roku identyczne jak w grudniu 2006 r., od 0,28 do 0,38 za sztukę. W opinii producentów, nic nie wskazuje na to aby ceny tak jaj, jak i drobiu miały teraz spaść. Zainteresowanie tym asortymentem jest na poziomie ubiegłego roku.

Imperium finansowe na sprzedaż!

Jeden z najbogatszych Polaków szykuje się do sprzedaży swojego imperium finansowego. Dlatego kondycję finansową Getin Banku analizuje hiszpańska La Caixa - dowiedziała się "Rzeczpospolita". Według wyceny rynkowej Getin Holding jest dziś wart prawie 10 mld zł.

Wartość transakcji szacuje się na 6-8 mld zł. O tym, że Getin Bank jest na sprzedaż, mówiono od dawna. Z informacji gazety wynika jednak, że biznesmen z Wrocławia Leszek Czarnecki chce sprzedać całą giełdową grupę - Getin Holding. GetinBank jest największą jego częścią.

"Bez komentarza" - odpowiada na pytanie na ten temat Artur Wiza, członek zarządy Getin Holdingu.

Rozmówcy podkreślają, że już od ponad roku toczyły się w tej sprawie rozmowy z różnymi podmiotami. "Można sobie wyobrazić sprzedaż głównego biznesu Leszka Czarneckiego. Już wcześniej zrobił coś podobnego, pozbywając się firmy leasingowej EFL. Lepsze czasy na sprzedaż takiego biznesu były jednak do lata tego roku.

Dziś zaufanie do instytucji finansowych zostało podważone" - uważa Jacek Chwedoruk, dyrektor generalny Rothschild Polska. Wynika to ze strat banków amerykańskich poniesionych na kredytach hipotecznych i sprawia, że zainteresowanie kupnem holdingu nie będzie takie jak jeszcze rok temu.

"Grupa Getin to bardzo dobry biznes, wysokiej jakości. I zapewne grupy europejskie będą nią zainteresowane" - przyznaje jednak Jacek Chwedoruk.

W skład grupy finansowej wchodzą jeszcze m.in. Noble Bank, towarzystw ubezpieczeniowe Europa oraz firmy pośrednictwa finansowego.

Z informacji "Rz" wynika, że bliski zakupu jest duży hiszpański bank La Caixa. Przeprowadza właśnie szczegółową ocenę kondycji Getin Banku. Hiszpanów stać na nabycie całego holdingu. Są trzecią co do wartości aktywów instytucją finansową w Hiszpanii i liderem wśród europejskich banków oszczędnościowych.

Ich majątek jest wart o jedną szóstą więcej niż wszystkich polskich banków. Hiszpanie są mocno zainteresowani zagraniczną ekspansją. Od lipca mają oddział w Polsce, a w październiku otworzyli w Rumunii. Nie chcą jednak zdradzić polskich planów. Nie odpowiedzieli też na pytania o zamiary wobec Getin Banku.

Zazdroszczą polskim pływakom

Duże poruszenie wśród ekip rywalizujących na pływackich mistrzostwach Europy na krótkim basenie w Debreczynie wywołał fakt stosowania przez polskich zawodników tlenu.

Kilka z nich zgłosiło nawet tę sprawę przedstawicielom LEN, choć nie wystosowano oficjalnego protestu.

"Nie robimy nic niedozwolonego. Wszyscy, którzy taki protest chcieliby złożyć zdają sobie sprawę, że jest on całkowicie bezpodstawny. Zawodnicy nadal będą więc stosować tlen. Jest to element wspomagania pływaków" - wyjaśnił trener reprezentacji Paweł Słomiński.

"Nie jest to zabronione, ale w WADA trwają ożywione dyskusje, czy nie zakazać stosowania tlenu. Chodzi jednak raczej o namioty tlenowe, w których w czasie dużych zawodów śpią na przykład najlepsi Amerykanie, w tym Michael Phelps. To co my robimy jest namiastką tego, co oni robią. Dla pewności w piątek sprawdziliśmy jeszcze raz przepisy i sprowadziliśmy certyfikaty jakości - nie ma więc żadnych obaw" - dodał.

Trener wyjaśnił, że zawodnicy korzystają z tlenu przed i po starcie, a także wieczorem.

"Inne federacje są zazdrosne - pływamy szybko i rzucamy się w oczy. Na mistrzostwach świata w Melbourne było podobnie - wtedy burzyli się Francuzi. Nie przejmujemy się tym. Być może oni chcieliby zabronić takiego wspomagania i każdy moment wykorzystują, żeby w jakiś sposób kogoś zdenerwować. Powiedziałem moim podopiecznym, że nie mają się czym przejmować - niech się denerwują ci, co nas widzą. To element wywierania presji na przeciwnika" - powiedział Słomiński.

"Nie zawiodłem się na Kuszczaku"

"Kuszczak spisał się bardzo dobrze. Obronił kilka groźnych strzałów" - ocenił w wywiadzie dla "Dziennika" występ polskiego bramkarza w meczu z AS Roma menedżer Manchesteru United Alex Ferguson.

"Tomasz jest z nami od ponad roku, powoli zgrywa się z zawodnikami z pierwszego składu. To jest potwierdzeniem, że się przykłada" - dodał szkoleniowiec, który od 21 lat prowadzi zespół "Czerwonych Diabłów".

Spotkanie z Romą nie decydowało o awansie do kolejnej fazy rozgrywek Ligi Mistrzów. Ferguson przyznał, że wahałby się postawić na Polaka, gdyby od tego meczu zależał awans ManU.

"Być może bym się bał. Napięcie robi swoje. Kuszczak jest jeszcze niedoświadczony. Zagrał, bo nie ciążyła na nim wielka odpowiedzialność za zdobycie punktów. Wymagałem od niego tylko dobrej gry. Nie zawiodłem się na nim" - podkreślił Szkot.

Piłkarze Romy pałali żądzą rewanżu za dotkliwą porażkę 1:7 na Old Trafford. "My jesteśmy Manchester United. Nieważne, czy gramy zawodnikami z pierwszej jedenastki, czy z głębokich rezerw, czy to mecz o awans, czy mecz o nic. Zawsze gramy o zwycięstwo i nikogo nigdy się nie boimy" - stwierdził Ferguson, który umiejętnie wprowadza do pierwszego zespołu młodych zawodników.

"Naszą specjalnością stało się podkupywanie młodych talentów, którzy łatwo się u nas aklimatyzują i nabierają doświadczenia tak szybko, że już po kilku miesiącach mogą grać na poziomie wielkiego Manchesteru United. Przed tym sezonem zaangażowaliśmy młodziutkich Naniego i Andersona. Grają świetnie, w przyszłości będziemy mieli z nich wielką pociechę" - mówił Ferguson.

TVP nie pokaże ekstraklasy

W piątek minął termin składania ofert na prawa telewizyjne do pokazywania piłkarskiej ekstraklasy. Jak poinformował "Przegląd Sportowy", TVP zrezygnowała z ubiegania się o główny pakiet, który umożliwia transmitowanie wszystkich meczów na żywo.

TVP zrezygnowała także z pakietu, który gwarantował pokazywanie 4. meczów ekstraklasy w sezonie. Wszystko wskazuje na to, że telewizja publiczna będzie się starać jedynie o pozyskanie praw do pokazywania bramek w programach informacyjnych.

"Prawo do pokazywani 4. meczów w sezonie tylko pozornie była to dla nas atrakcyjne. Nie chcieliśmy kupować kota w worku. Przecież chodzi o mecze przyporządkowane do konkretnych kolejek i w rzeczywistości może się okazać, że akurat te spotkania nie są aż tak atrakcyjne" - tłumaczył szef sportu w TVP Robert Korzeniowski, który zapewnia, że telewizja publiczna powalczy o inny pakiet. "Powiem tylko tyle, że cieszę się, iż przetarg umożliwia ubieganie się o prawo do pokazywania ligowych bramek w programach informacyjnych. Dołożę wszelkich starań, by w TVP można było oglądać ligę w jakiekolwiek formie" - dodał Korzeniowski.

Według "PS", na placu boju o główny pakiet pozostały Canal Plus i Polsat. Z ubiegania się o pokazywanie wszystkich spotkań ekstraklasy zrezygnował koncern Ruperta Murdocha do którego należy TV Puls. Stacja TVN jest natomiast zainteresowana magazynem ligowym.

Głównym faworytem jest Canal Plus dla którego prawa do pokazywania ligi to priorytet. Nieoficjalnie mówi się, że C+ zaproponował 160 milionów złotych za sezon.

Indonezja: USA zgadza się na kompromis

Delegacja amerykańska na konferencji klimatycznej, odbywającej się na indonezyjskiej wyspie Bali, w sobotę wyraziła gotowość przyjęcia kompromisowego projektu końcowego dokumentu.

Tym samym przełamany został impas, do jakiego doszło na tym forum. Konferencja klimatyczna na Bali miała się zakończyć w piątek, ale uczestnikom nie udało się uzgodnić wspólnego oświadczenia, nakreślającego dalsze działania w kwestii ochrony klimatu.

Na wniosek przewodniczącej rozmowom Indonezji, w nocy kontynuowane były negocjacje w jednej z grup roboczych, usiłującej pogodzić stanowiska Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych i państw rozwijających się co do zobowiązań państw świata po 2012 roku, kiedy to upływa pierwszy etap ujęty w Protokole z Kioto.

W sobotę rano delegacja amerykańska na Bali nadal odrzucała kompromisowe propozycje. Przewodnicząca delegacji USA Paula Dobriansky w kilka godzin później zadeklarowała jednak możliwość rezygnacji z wysuwanych do tj pory obiekcji. - Przyłączymy się do stanowiska wszystkich innych państw - oświadczyła Dobriansky.

Stany Zjednoczone emitują do atmosfery najwięcej szkodliwych gazów, w tym np. 22 procent światowej emisji dwutlenku węgla.

Były wiceprezydent USA Al Gore, tegoroczny laureat pokojowej Nagrody Nobla za zasługi dla ochrony klimatu, przyznał na Bali, że jego kraj ponosi "zasadniczą odpowiedzialność" za fiasko dotychczasowych rokowań.

Birma: Pierwszy przypadek ptasiej grypy u człowieka

Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) potwierdziła w piątek pierwszy przypadek ptasiej grypy u człowieka w Birmie. Wirusa H5N1 wykryto u siedmioletniej dziewczynki, która jednak pokonała chorobę.

Dziecko zachorowało po tym, jak w regionie, gdzie mieszka, wykryto ognisko ptasiej grypy wśród drobiu hodowlanego. Zostało hospitalizowane 21 listopada. Testy przeprowadzone w laboratorium WHO w Japonii potwierdziły u dziewczynki obecność wirusa H5N1, ale obecnie jest ona już zdrowa.

Według danych Światowej Organizacji Zdrowia od końca 2003 roku wirus ptasiej grypy H5N1 zaatakował w 12 krajach, głównie w Azji, 334 ludzi, przy czym ponad 200 z nich zmarło.

Rozpoczynamy ewakuację z Iraku

Opuszczamy Irak. Jak dowiedział się "Dziennik", kontyngent żołnierzy, który pojedzie tam w styczniu, będzie ostatni. Żołnierze mają spakować sprzęt i wysłać go do kraju. W tej chwili w Iraku trwa już inwentaryzacja wyposażenia.

Rząd chce, aby zgodnie z zapowiedziami premiera Donalda Tuska z jego expose w listopadzie 2008 r., nie było już w Iraku naszych żołnierzy. Wiele jednak wskazuje na to, że opuścimy Irak wcześniej.

Do Iraku mieliśmy wysłać jeszcze dwa kontyngenty. Jednak jak się dowiedziała gazeta, wyślemy już tylko jeden. Stanie się tak, choć kilka dni temu rząd przedłożył prezydentowi wniosek o przedłużenie misji do 31 października 2008 r.

- Wrzesień i październik to zapas na wypadek, gdyby wycofywanie żołnierzy się przedłużało - tłumaczy wiceadmirał Tomasz Mathea, zastępca szefa Sztabu Generalnego.

Mjr Dariusz Kacperczyk z Dowództwa Operacyjnego dodaje, że na przełomie marca i kwietnia odpowiedzialność za strefę, którą teraz kontrolują polscy żołnierze, ma przejąć iracka 8. dywizja.

Przygotowania do powrotu idą pełną parą. W naszej bazie w Diwanii rozpoczęto już inwentaryzację sprzętu gromadzonego w Iraku przez pięć lat. Dziewiąta zmiana spisuje wszystko: liczbę samochodów, śmigłowców, kontenerów. Inspektorat Wsparcia, który opracował już wstępny plan ewakuacji, ustalił, że trzeba przewieźć ok. 1000 ton wyposażenia, na co potrzeba dwóch tur statkiem.

Jak rząd uzasadnia swoje decyzje? - Brytyjczycy zmniejszają siły o połowę, do 2,5 tys. żołnierzy, Amerykanie zredukują w przyszłym roku własne siły ze 160 tys. żołnierzy do 132, swój kontyngent redukują też Australijczycy. Dlaczego my mielibyśmy w związku z tym pozostawiać nasze wojsko w Iraku, skoro 74 proc. opinii publicznej w Polsce opowiada się za jego wycofaniem? - pyta szef MON Bogdan Klich.

Jak czytamy w "Dzienniku", Irakijczycy są zaniepokojeni. Ambasador Iraku w Warszawie Walid H. Shiltagh zapowiada, że rząd w Bagdadzie zamierza w najbliższych dniach zwrócić się z prośbą o przedłużenie misji. - Rząd iracki uważa, że będzie to ostatnia prośba o przedłużenie pobytu sił wielonarodowych - mówi ambasador. Dyplomata rozmawiał już na ten temat z kierownictwem MSZ, wkrótce spotka się także z szefostwem MON.

Najdziwniejsze sprawy zgłaszane na numer 999

Jaka jest dzisiejsza data, gdzie jest najbliższy sklep z narzędziami i jak dodzwonić się do premiera? - z takimi sprawami dzwonią Brytyjczycy na numer alarmowy 999, ku utrapieniu dyżurujących pod nim policjantów - co opisał w piątek portal BBC News.

Policja z hrabstwa Cambridgeshire opublikowała zapisy trzech rozmów telefonicznych stanowiących najbardziej rażące przykłady marnowania czasu służb ratunkowych, w nadziei, że ograniczy to podobne wypadki w przyszłości.

- Wiem, że to nie jest sprawa na telefon alarmowy, ale którego dziś mamy? - rozpoczyna rozmowę pierwsza osoba. Policjant tłumaczy, że z takim pytaniem nie należy dzwonić na 999. - Zgoda, dobranoc - przyznaje dzwoniący z lekką rezygnacją.

W drugiej rozmowie zdenerwowana i zapłakana kobieta prosi o pomoc, bo nie może znaleźć sklepu z narzędziami w Huntington. Z pewnym trudem daje sobie wytłumaczyć, że lepiej będzie zapytać o drogę kogoś na ulicy albo użyć mapy.

Najbardziej oporny jest trzeci dzwoniący, który chce przekazać życzenia i wyrazy sympatii ówczesnemu premierowi Tony'emu Blairowi. - Jak do diabła mogę się z nim skontaktować? - pyta,

domagając się od policjanta numeru do biura premiera albo parlamentu. - To zupełna głupota -odpowiada na sugestię, że do tego służy biuro numerów, ale w końcu się rozłącza.

BBC przypomina, że dyżurujący pod numerem alarmowym powinni być opanowani i uprzejmi - bez względu na rodzaj odbieranych telefonów.

Prokuratorzy IPN przesłuchają Ali Agcę

Prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej polecą do Turcji żeby przesłuchać Ali Agcę. Jego zeznania skonfrontują z dokumentami na temat zamachu na papieża Jana Pawła II.

Poinformowała o tym w piątkowych "Wiadomościach" TVP prokurator Ewa Koj z pionu śledczego IPN w Katowicach. Pion ten prowadzi śledztwo w sprawie zamachu na Jana Pawła II, otrzymał z Włoch dokumenty dotyczące tej sprawy. Liczą one 20 tys. stron. Kolejne materiały - ok. 15 tys. kart - mają nadejść na początku przyszłego roku.

IPN chce przesłuchać Agcę, ponieważ wielokrotnie zmieniał on swoje zeznania w sprawie zamachu na papieża. - Wydaje się to dosyć logiczne i słuszne, że w miarę możliwości należy to zweryfikować poprzez obecne przesłuchanie - powiedziała prok. Koj.

Wcześniej w piątek, na konferencji prasowej w Warszawie prok. Koj poinformowała, że Polsce w zeszłym tygodniu przekazano w sumie 5 płyt CD. Zawierają one m.in. wyrok skazujący Ali Agcę i wyrok uniewinniający w sprawie Bułgarów, podejrzanych o inspirowanie zamachu. Dokumenty są w kilku językach m.in. włoskim, tureckim, bułgarskim, rosyjskim, niemieckim.

Decyzja o śledztwie, które prowadzi katowicki pion śledczy IPN, zapadła w czerwcu 2006 r. Dotyczy ono "spisku komunistycznych służb specjalnych kierujących zamachem na Jana Pawła II" w maju 1981 r. Wszczęcie śledztwa IPN tłumaczył tym, że ranny w zamachu był obywatelem polskim, a przestępstwo można kwalifikować jako tzw. zbrodnię komunistyczną - czyli ścigany przez IPN, nieprzedawniający się na normalnych zasadach czyn funkcjonariusza państwa komunistycznego.

Przed tzw. komisją Mitrochina sędzia Ferdinando Imposimato - który najpierw z urzędu, a teraz prywatnie prowadzi dochodzenie w tej sprawie - mówił, że za zamachem stały tajne służby Bułgarii i NRD. Jego zdaniem, tę tezę mają potwierdzać akta z archiwów Stasi. Według Imposimato, nie ma dowodów, by polskie służby bezpośrednio były w ten zamach zaangażowane, jednak istnieje całkowita pewność, że funkcjonariusze SB byli na Placu św. Piotra 13 maja 1981 r. Sędzia, który w marcu ub. roku spotkał się z prokuratorem IPN i przekazał Instytutowi niektóre dokumenty, uważa, że służby specjalne PRL wiedziały o planach zamachu na Jana Pawła II, a także kto był mocodawcą tureckiego terrorysty Alego Agcy.

13 maja 1981 r. na placu Świętego Piotra do papieża Jana Pawła II strzelał turecki terrorysta Mehmet Ali Agca. Papież został ciężko ranny w brzuch. Organizatorami zamachu, według najbardziej prawdopodobnej wersji, były sowieckie służby specjalne: KGB i wywiad wojskowy GRU.

Agcę schwytano natychmiast po zamachu. W lipcu 1981 r. zaczął się jego proces. Skazano go na dożywotnie więzienie. W 1983 roku Jan Paweł II odwiedził go w rzymskim więzieniu. W czerwcu 2000 r. prezydent Włoch Carlo Azeglio Ciampi ułaskawił zamachowca.

Śledztwo nie wyjaśniło tła zamachu. Początkowo przyjęto, że za Agcą stoi islamski fundamentalizm. Sam zamachowiec często zmieniał zeznania. Najpierw twierdził, że działał sam, potem wyznał, że nie może nic powiedzieć, bo "stoi za nim potężna siła". Następnie naprowadził sędziów na tzw. ślad bułgarski.

Choć wiele osób zaangażowanych w śledztwo wciąż jest przekonanych o udziale tajnych służb ZSRR w zamachu, tezy tej nie udało się dotychczas udowodnić. Proces Bułgara Sergieja Antonowa, z powodu braku przekonujących dowodów, nie zakończył się wyrokiem skazującym.

piątek, 7 grudnia 2007

Olejniczak: W Wietnamie warto być

O współpracy gospodarczej Polski z Wietnamem, przede wszystkim o wymianie handlowej i inwestycjach rozmawiał - podczas wizyty w Wietnamie - przewodniczący SLD Wojciech Olejniczak z przedstawicielami władz tego kraju.

- Byłem w kilku dużych zakładach pracy, funkcjonujących w oparciu o nowe technologie, inwestycje. Tam jest po prostu rozwój, oni idą drogą chińską i rzeczywiście są coraz mocniejsi - ocenił wizytę szef Sojuszu. - Tam po prostu warto być - podkreślił.

Politycy lewicy przebywali w Wietnamie od 29 listopada do 4 grudnia na zaproszenie ambasady Wietnamu w Warszawie.

- Spotkałem się z prezydentami kilku większych miast wietnamskich, w tym z prezydentem stolicy - Hanoi. Także z przewodniczącym Komunistycznej Partii Wietnamu, czyli szefem państwa - powiedział Olejniczak.

Delegacja SLD odwiedziła największe tamtejsze firmy inwestujące w Polsce, uczestniczyła w imprezach kulturalnych oraz spotkała się ze studentami największych wietnamskich uczelni wyższych.

Lider SLD podkreślił, że Polska jest postrzegana przez Wietnam jako wiarygodny partner polityczny, o czym świadczy utrzymywanie dwustronnego dialogu politycznego oraz intensywność kontaktów politycznych na najwyższym szczeblu.

- Chcemy działać na rzecz rozwoju stosunków Polski z Wietnamem, przede wszystkim wymiany handlowej i inwestycji. Chcemy pokazać opinii publicznej, że tam po prostu warto być - stwierdził Olejniczak.

Uczestniczący w delegacji członek sekretariatu międzynarodowego SLD, Liwiusz Laska zwrócił uwagę, że Wietnam to ogromny rynek zbytu. - 8-milionowy Sajgon notuje 12 proc. wzrost gospodarczy, jest ogromnym rynkiem zbytu dla polskich firm - ocenił.

Szef SLD przypomniał, że we wrześniu tego roku z wizytą w Polsce gościł premier Wietnamu Nguyen Tan Dung i razem z ówczesnym premierem Jarosławem Kaczyńskim podpisał umowę kredytową "Polski kredyt rządowy dla Wietnamu". Przewiduje ona udzielenie kredytów rządowych w wysokości 280 mln USD na sfinansowanie dostaw towarów i usług z Polski.

Laska zwrócił też uwagę, że przedsiębiorcy i prezesi wietnamskich firm, stanowiący obecnie elitę gospodarczą, wykształcenie zdobywali w naszym kraju. - Mieliśmy spotkanie z Klubem Absolwentów Polskich Uczelni - powiedział, dodając, że prezydent Hanoi kończył w Krakowie Akademie Górniczo-Hutniczą.

Olejniczak podkreślił też, że wizytę w Wietnamie w nieodległym terminie planuje prezydent Lech Kaczyński. - Moja wizyta wpisała się zatem w jakiś cykl wydarzeń. Myślę, że była bardzo istotna i ważna - podsumował.

W skład delegacji SLD, oprócz Olejniczaka i Laski, weszli także szef polskiej delegacji PES w Parlamencie Europejskim Andrzej Szejna oraz Piotr Gadzinowski, który jest członkiem sekretariatu Międzynarodowego SLD.

Wrocław: Sędzia molestował nastolatka

Sąd dyscyplinarny we Wrocławiu uchylił immunitet sędziowski 30-letniemu asesorowi z Oleśnicy (Dolnośląskie). Prokuratura chce postawić mężczyźnie zarzut obcowania płciowego z małoletnim poniżej 15 lat.

Decyzja sądu nie jest prawomocna. Asesorowi przysługuje zażalenie na tą decyzję do Sądu Najwyższego.

Jak poinformowała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu Małgorzata Klaus, sąd dyscyplinarny przy Sądzie Apelacyjnym wydał zgodę na pociągnięcie asesora do odpowiedzialności karnej za jeden czyn. - Mężczyzna jest podejrzewany - bowiem wciąż nie postawiono mu zarzutów - o obcowanie płciowe z małoletnim poniżej 15 lat i inne czynności seksualne - powiedziała Klaus. Dodała, że tym samym sąd uchylił immunitet asesorowi.

Sąd nie zgodził się natomiast na pociągnięcie asesora do odpowiedzialności za drugi z czynów, który prokuratura chciała mu zarzucić. Chodzi o znęcanie się nad małoletnim synem. Sąd nie zgodził się też na aresztowanie asesora.

Małgorzata Klaus zaznaczyła, że dopóki wyrok się nie uprawomocni, prokuratura nie może postawić mężczyźnie zarzutów. - Asesorowi przysługuje złożenie zażalenia na decyzję do Sądu Najwyższego. Podejrzewamy, że skorzysta z tego prawa - mówiła Klaus. Dopiero po decyzji SN będzie można postawić zarzuty asesorowi, o ile SN podtrzyma decyzję sądu dyscyplinarnego.

Rzecznik dyscyplinarny Sądu Okręgowego we Wrocławiu sędzia Alojzy Zawadzki powiedział, że asesor został zawieszony w czynnościach służbowych jeszcze w lipcu, a zawieszenie trwa do lutego. - Prowadzimy postępowanie dyscyplinarne przeciwko asesorowi. Ma ono wyjaśnić, czy mężczyzna uchybił godności urzędu sędziowskiego - tłumaczył Zawadzki.

Zaznaczył, że to postępowanie dyscyplinarne zostało zawieszone do czasu rozstrzygnięcia w postępowaniu karnym. Jeśli asesor zostanie skazany, nie będzie mógł powrócić do zawodu.

J. Kaczyński znów może nosić broń

2 listopada - na tydzień przed desygnowaniem Tuska na premiera - Jarosław Kaczyński przeszedł w warszawskim szpitalu MSWiA serię badań - ustalił dziennik.pl.

Badał go m.in. psycholog, by mógł odnowić pozwolenie na broń. "Ważność pozwolenia przedłużono" - potwierdza policja.

Odpowiednie zaświadczenia spłynęły już do policji. - Jarosław Kaczyński ma pozwolenie na broń krótką do ochrony osobistej - potwierdza dziennikowi.pl Marcin Szyndler z Komendy Stołecznej Policji.

Były premier dostał pozwolenie na broń w czasie, gdy był współpracownikiem Lecha Wałęsy w Pałacu Prezydenckim. Dlatego dotyczą go ówczesne przepisy - jego dokument jest bezterminowy i nie ma ograniczeń dotyczących noszenia broni. Kaczyński musi jedynie co jakiś czas przechodzić badania. Jeśli tego nie zrobi w wyznaczonym terminie, zezwolenie traci.

Takie badania - jak ustalił dziennik.pl - Jarosław Kaczyński przeszedł 2 listopada. Był w gabinecie lekarza ogólnego, okulisty, psychologa i ortopedy. Orzeczenie było pozytywne i dlatego policja pozwolenie automatycznie przedłużyła.

O zamiłowaniu Kaczyńskiego do broni przypomniał podczas przedwyborczej debaty Donald Tusk. - Ciebie zabić to jak splunąć - tak Pan powiedział do mnie kiedyś w windzie, wyjmując broń - powiedział. Premiera zamurowało. - Nie było takiego wydarzenia - odpowiedział tylko. A Tusk już do tego nie wrócił.

Na konferencji prasowej Kaczyński o tym nie opowiadał, ale wspomniał, że jakiś incydent z bronią rzeczywiście się wydarzył. Przyznał, że miał w tamtych czasach "malutki pistolecik". Ale powtórzył, że takich słów, jakie zacytował Tusk, nigdy nie powiedział.

Inny, znany od lat dziennikarzom incydent z Kaczyńskim, Tuskiem i pistoletem w rolach głównych wspomina publicysta Piotr Zaremba. Podczas negocjacji koalicyjnych w 1991 roku Tusk zażartował sobie z encykliki papieskiej "Rerum novarum", mówiąc: "Lelum-polelum". Na to Jarosław Kaczyński wyjął swoją broń.

Macierewicz przedstawił dowody na Sikorskiego

Antoni Macierewicz przedstawił prokuraturze dowody na przestępstwa Radosława Sikorskiego. Były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego już kilka tygodni temu oskarżył byłego szefa MON w rządzie PiS o ujawnienie tajemnicy państwowej.

Macierewicz twierdzi, że ma dowody na to, iż Sikorski informował publicznie o przebiegu tajnych narad. - Zawiadomienie z 22 października zostało zaopatrzone w dowody, wskazujące na to, że łamał tajemnice państwową - twierdzi był szef SKW. Macierewicz nie chce ujawniać szczegółów, powołując się na tajemnicę państwową.

Sikorski, jeszcze jako kandydat na szefa MSZ w rządzie Donalda Tuska, tłumaczył, że w całej sprawie może chodzić o "wyśmianie" przezeń informacji od Macierewicza, jakoby północny Afganistan i jego armia były pod kontrolą Rosji. Sikorski mówił o tym w wywiadzie m.in. dla "Rzeczpospolitej" w marcu tego roku.

Państwo zarobi na palaczach

Ministerstwo Finansów proponuje zmiany w rozporządzeniu dotyczącym stawek akcyzy od wyrobów tytoniowych. Dzięki zmianom resort chce pozyskać dodatkowe dochody w wysokości 2,3 mld zł.

"Według szacunków, wejście w życie rozporządzenia przyniesie w 2008 r., w porównaniu z rokiem bieżącym, dodatkowe dochody budżetu z tytułu podatku akcyzowego od wyrobów tytoniowych o ok. 2.309 mln zł. Na sumę tę składają się zarówno dodatkowe wpływy wynikające z podwyżki stawek akcyzy na papierosy i cięty tytoń do ręcznego sporządzania papierosów, jak również z tytułu przewidywanego wzrostu sprzedaży innego tytoniu do palenia" - napisano w projekcie rozporządzenia.

MF w uzasadnieniu do rozporządzenia nie ukrywa, że podwyżka stawek akcyzy może spowodować nasilenie zjawisk patologicznych na rynku wyrobów tytoniowych, związanych ze zwiększeniem atrakcyjności nielegalnych zysków realizowanych z przemytu, zwłaszcza papierosów.

"Funkcjonujący w Polsce system banderolowania wyrobów tytoniowych oraz wieloletnie doświadczenie w zwalczaniu nielegalnego obrotu wyrobami tytoniowymi, jakie posiadają służby podległe Ministrowi Finansów, a także policja, straż graniczna, Inspekcja Handlowa i inne służby kontrolne powinny jednak znacząco ograniczyć skalę i rozmiary szarej strefy w tym zakresie" - napisano w uzasadnieniu.

W ustawie budżetowej na 2008 r. założono średnioroczny wzrost akcyzy na wyroby tytoniowe o 23,3 proc.

Projekt rozporządzenia przewiduje wprowadzenie z dniem 14 stycznia 2008 roku podwyżek akcyzy na papierosy o 23,3 proc., co powoduje wzrost stawki kwotowej z 80,87 zł/1000 szt. do poziomu 91,00 zł/ 1000 szt. i stawki procentowej liczonej od ceny detalicznej z 33,70 proc. do 37,92 proc.

Proponowany jest również wzrost akcyzy na cięty tytoń do ręcznego sporządzania papierosów o 23,3 proc., co wiąże się ze wzrostem stawki kwotowej z 56,80 zł/ kg do 65,62 zł/kg i stawki procentowej liczonej od ceny detalicznej z 23,67 proc. do 27,34 proc.

Proponuje się utrzymanie na dotychczasowym poziomie stawek akcyzy na cygara i cygaretki (149,00 zł/1.000 szt.) i inny tytoń do palenia (59,00 proc. maksymalnej ceny detalicznej).

Będzie Dzień przeciwko Karze Śmierci

Ministrowie sprawiedliwości państw unijnych podjęli w piątek blokowaną dotychczas przez Polskę decyzję o ustanowieniu Europejskiego Dnia przeciwko Karze Śmierci.

Na brukselskim posiedzeniu szefów resortów sprawiedliwości UE Polskę reprezentuje minister Zbigniew Ćwiąkalski.

Ustanowienie dnia, który ma być obchodzony 10 października, było możliwe dzięki zmianie stanowiska polskiego rządu, dotychczas blokującego tę inicjatywę.

- Wszystko się zmieniło w Polsce. Rząd się zmienił, Polska się zmieniła i decyzja się zmieniła - tłumaczył jeszcze w czwartek w Brukseli wicepremier, minister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Schetyna.

- To jest decyzja premiera Tuska - ujawnił.

- Jesteśmy bardzo szczęśliwi - mówiły portugalskie źródła.

miana polskiego stanowiska uradowała zwłaszcza Portugalię, kończącą za niespełna miesiąc przewodnictwo w UE, inicjatorkę przyjęcia Europejskiego Dnia przeciwko Karze Śmierci.

Portugalia zniosła karę główną jako pierwszy kraj w Europie jeszcze w XIX wieku.

Od kilku lat, z inicjatywy organizacji pozarządowych, 10 października obchodzony jest jako Międzynarodowy Dzień przeciwko Karze Śmierci.

Rada Europy zdecydowała we wrześniu, że 10 października będzie również Europejskim Dniem przeciwko Karze Śmierci. Początkowo planowano, że zrobi to wspólnie z Unią Europejską, jednak inicjatywę zablokowała Polska. Blokada była możliwa, bowiem w Radzie UE zgoda na ustanowienie europejskiego dnia wymagała jednomyślności.

Polska twierdziła wówczas, iż "nie widzi żadnej realnej korzyści z ustanowienia Europejskiego Dnia przeciwko Karze Śmierci". Resort spraw zagranicznych pod kierownictwem Anny Fotygi argumentował, że w żadnym z państw ani Unii, ani Rady Europy nie wykonuje się tej kary, a problem jej zniesienia "należy umieścić w szerszym kontekście prawa do życia".

- Eksponowanie tylko jednego wątku deprecjonuje działania na rzecz innych aspektów ochrony życia, np. sprzeciwu wobec eutanazji - zaznaczał wówczas polski MSZ.

NATO stara się o jedność ws. Kosowa

Choć kraje NATO nie potrafią uzgodnić, w jaki sposób zareagują na zapowiadane przez Albańczyków z Kosowa jednostronne ogłoszenie niepodległości, szefowie dyplomacji Sojuszu uzgodnili w piątek pozostawienie w tej serbskiej prowincji 17 tys. żołnierzy natowskich sił KFOR.

Rozmowy w NATO odbyły się tuż przed 10 grudnia, kiedy to mediacyjna trojka ds. Kosowa (USA, Rosja i UE) ma złożyć ostatni raport z rozmów o statusie prowincji sekretarzowi generalnemu ONZ Ban Ki Munowi.

Hiszpania, Słowacja i Grecja wyraziły najwięcej zastrzeżeń do ewentualnej niepodległości Kosowa. Jej zwolennikiem są natomiast Stany Zjednoczone, które zabiegają też o poparcie innych krajów.

Źródła dyplomatyczne w Kwaterze Głównej NATO podały, że sekretarz stanu USA Condoleezza Rice jeszcze przed piątkowym posiedzeniem ministrów spotkała się z szefami dyplomacji Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji i Włoch, zyskując deklaracje poparcia niepodległości Kosowa.

- Ignorowaniem realiów i odsuwaniem w czasie decyzji, które i tak muszą być podjęte, nie zagwarantujemy stabilności regionu - argumentowała na konferencji prasowej Condoleezza Rice.

Ogłoszenie niepodległości przez kosowskich Albańczyków nie ma szans na zatwierdzenie przez Radę Bezpieczeństwa ONZ, gdzie Rosja, która kategorycznie odrzuca możliwość jednostronnego ogłoszenia niepodległości Kosowa, dysponuje prawem weta. - Rosja poprze tylko takie rozwiązania, które będą do zaakceptowania zarówno przez Serbów, jak i Prisztinę - oświadczył twardo szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow.

Świadom różnicy zdań w łonie Sojuszu, rzecznik NATO zapowiedział, że reakcja na ogłoszoną przez kosowskich Albańczyków niepodległość nie będzie należeć do NATO, które jest sojuszem wojskowym, ale do poszczególnych krajów członkowskich.

Na istniejących wśród krajów członkowskich podziałach zyskuje Rosja - zwrócił uwagę szef belgijskiej dyplomacji Karel De Gucht. - Jeśli Zachód potrafi się porozumieć, to z Rosjanami nie będzie wielkiego problemu, ale jeśli nie będzie zgody, to sprawa jest otwarta - powiedział w czwartek wieczorem.

Ministrowie zdołali się natomiast porozumieć, że wobec możliwego ogłoszenia niepodległości przez rząd w Prisztinie, konieczne jest pozostawienie w Kosowie blisko 17 tys. żołnierzy sił NATO.

- KFOR pozostanie w Kosowie na mocy rezolucji 1244 Rady Bezpieczeństwa ONZ, chyba że postanowi ona inaczej - głoszą wnioski końcowe spotkania ministrów, którzy potwierdzili, że Sojusz jest gotów stać na straży bezpieczeństwa w prowincji także w przypadku zmiany jej statusu.

Sekretarz generalny NATO Jaap de Hoop Scheffer ostrzegł, że sojusz "zdecydowanie wystąpi" przeciwko podżegaczom zachęcającym do ewentualnych zamieszek w Kosowie.

- Dalsze zaangażowanie się NATO w sprawę bezpieczeństwa regionu ma kluczowe znaczenie i będziemy zdecydowanie występować przeciwko każdemu, kto ucieknie się do przemocy - oznajmił Scheffer.

Kosowo, choć formalnie należy do Serbii, to od 1999 roku jest administrowane przez ONZ. Dotychczasowe rozmowy Serbów i kosowskich Albańczyków pod egidą trojki nie przyniosły rezultatów. Albańczycy, którzy stanowią około 90 proc. mieszkańców prowincji żądają niepodległości, a Serbowie wciąż zgadzają się jedynie na zwiększenie autonomii prowincji.

- Niezależnie od wyniku procesu określania statusu Kosowa powinno ono pozostać miejscem, gdzie Albańczycy, Serbowie i inne narodowości mogą mieszkać razem, wolni od obaw i prześladowań" - oznajmił Scheffer. "Jesteśmy zdecydowani w tym dopomóc - zadeklarował.

W poniedziałek przyszłość Kosowa będzie jednym z głównych tematów posiedzenia unijnych ministrów spraw zagranicznych w Brukseli.

wtorek, 4 grudnia 2007

SB rozpracowywało członków obecnego rządu

Donald Tusk, Grzegorz Schetyna, Bogdan Klich, Radosław Sikorski - to dzisiejsi członkowie rządu, których SB rozpracowywało. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski był zarejestrowany przez SB jako kandydat na tajnego współpracownika.

Takie zapisy co do członków rządu zawiera katalog osób publicznych, opublikowany we wtorek przez IPN.

Premier Donald Tusk był figurantem, rozpracowywanym w ramach sprawy prowadzonej w latach 1980-83 przez SB w Gdańsku, a wymierzonej przeciw NSZZ "Solidarność". Był też objęty sprawą prowadzoną przez Prokuraturę Wojewódzką w Gdańsku w 1983 r., co do uczestnictwa w "tajnej organizacji o charakterze antypaństwowym". Katalog przypomina, że w 2005 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał, iż Tusk nie był tajnym i świadomym współpracownikiem organów bezpieczeństwa państwa i złożył zgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne.

13 września 1985 r. minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski został zarejestrowany przez krakowską SB jako kandydat na tajnego współpracownika - wynika z katalogu. Według IPN, materiały zniszczono 18 października 1989 r. w jednostce operacyjnej; brak jest protokółu brakowania.

Szef MSWiA Grzegorz Schetyna występuje jako rozpracowywany w ramach sprawy o kryptonimie "Klika", dotyczącej "nielegalnej działalności antysocjalistycznej" we Wrocławiu.

Szef MON Bogdan Klich był - jak podaje katalog - internowany od stycznia do marca 1982 r. 11 listopada 1986 r. zatrzymany w czasie demonstracji ulicznych w Krakowie i ukarany przez kolegium. Rozpracowywany przez wydział SB w Krakowie w ramach sprawy o kryptonimie "Fantasta", z powodu podpisania apelu o powołaniu Inicjatywy Obywatelskiej w Obronie Praw Człowieka przeciw Przemocy. 19 grudnia 1987 r. materiały zdjęto z ewidencji z powodu ?zaniechania wrogiej działalności". W styczniu 1988 r. zarejestrowany jako figurant sprawy o kryptonimie ?Pacyfiści" - z powodu działalności w Ruchu "Wolność i Pokój". Figuruje w kartotece akt administracyjnych WUSW Kraków jako aktywny członek Studenckiego Komitetu Solidarności, inspirator powstania NZS w Akademii Medycznej, przewodniczący NZS AM. Miał zastrzeżenie wyjazdu za granicę ze względu na postępowanie w sprawach karnych od stycznia 1988 do stycznia 1990 r.

Minister finansów Jan Vincent Rostowski był zarejestrowany 22 grudnia 1982 r. przez wydz. XI wywiadu MSW w kategorii zabezpieczenie. Zdjęty z ewidencji 13 września 1989 r. z powodu rezygnacji jednostki operacyjnej.

Szef MSZ Radosław Sikorski 21 stycznia 1983 r. był zarejestrowany przez wydział II SB w Bydgoszczy (kontrwywiad) jako ?osoba do obiektu" "Bristol". Potem sprawę przerejestrowano na krypt. "Bastard" ? jako "podejrzanego o kontakt ze służbami specjalnymi państw NATO". Sprawę zdjęto z ewidencji 15 stycznia 1990 r.; materiały zniszczono.

Pozostali ministrowie mają zapisy albo że nie figurują w IPN, albo że zachowały się tylko ich akta paszportowe.

Kto podpalił samochód Pitery?

Opinie biegłych potwierdziły podejrzenia policjantów, że samochód, należący do sekretarz stanu w Kancelarii Premiera Julii Pitery został podpalony. Ona sama zakłada, że był to chuligański wybryk.

Decyzją komendanta stołecznego policji Pitera będzie miała ochronę. Jak wyjaśnił Marcin Szyndler z biura prasowego KSP, nie będzie ona polegać na tym, że funkcjonariusze "będą z panią minister mieszkać, ale będą cały czas w jej pobliżu, tak by w razie konieczności - gdy poczuje się zagrożona - móc jej pomóc".

Sprawców podpalenia auta Pitery poszukuje specjalna grupa operacyjno-śledcza, powołana przez komendanta stołecznego policji Jacka Olkowicza.

Tymczasem premier Donald Tusk zapowiedział w Brukseli, że jeszcze we wtorek - po powrocie do kraju - podejmie decyzję o ewentualnym przydzieleniu ochrony (BOR-u) dla Julii Pitery. Jak dodał, ma nadzieję, że cała zdarzenie to efekt nieodpowiedzialnego gestu człowieka niezrównoważonego albo wybryku, niezwiązanego z funkcją, jaką pełni Pitera, zajmująca się walką z korupcją.

Także Pitera powiedziała dziennikarzom, że zakłada, iż był "to chuligański wybryk". Dodała, że nie ma podejrzeń, kto mógłby być sprawcą podpalenia jej samochodu i że się "nie boi".

Auto spłonęło w niedzielę późnym wieczorem na warszawskim Mokotowie. Po ugaszeniu pożaru strażacy początkowo oceniali, że mógł on być wywołany samozapłonem instalacji elektrycznej w silniku - jak informowano, spłonęła m.in. komora silnika. Policyjni eksperci po kilku godzinach pracy ustalili jednak, że auto mogło być podpalone.

Potwierdziły to opinie dwóch biegłych z zakresu pożarnictwa i elektryki samochodowej. Zdaniem jednego z nich, przyczyną pożaru było "płomieniowe zewnętrzne podpalenie", drugi stwierdził natomiast, że znaleziona w pobliżu auta tkanina mogła być nasączona benzyną.

Powołano specjalną grupę operacyjno-śledczą, z policjantami z wydziałów kryminalnego, dochodzeniowo-śledczego, do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw oraz z warszawskiego CBŚ. Analizują nagrania z okolicznych kamer przemysłowych oraz od osób, które sfilmowały to zdarzenie. Przesłuchano już kilkunastu świadków.

W mediach pojawiło się m.in. nagranie przedstawiające mężczyznę odbiegającego od auta Pitery. Jak powiedział PAP Szyndler, zostało ono bardzo dokładnie sprawdzone przez policjantów. "Okazało się, że był to ochroniarz z pobliskiego budynku - biegł, bo chciał ugasić pożar" - wyjaśnił rzecznik.

Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów nie dostała na razie materiałów sprawy od policji, która ma pięć dni na wstępne czynności w sprawie. "Policja wykonuje czynności; prokurator czuwa" - powiedziała Katarzyna Szeska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Nie wiadomo też jeszcze, który artykuł Kodeksu karnego może być roboczą podstawą postępowania. Nieoficjalnie PAP dowiedziała się, że będzie to raczej art. 288 (przewidujący karę od 3 miesięcy do 5 lat więzienia dla tego, kto "cudzą rzecz niszczy, uszkadza lub czyni niezdatną do użytku") niż artykuły mówiące o odpowiedzialności za "sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób albo dla mienia" przez wywołanie pożaru albo wybuchu (za co grozi od roku do 10 lat).

Tymczasem politycy uważają, że do czasu wyjaśnienia sprawy Pitera powinna mieć ochronę. "Mam nadzieję, że organy ścigania - prokuratura, policja będą w stanie szybko wyjaśnić nie tylko przyczyny, ale również (znaleźć) ewentualnych sprawców. To ważne - Julia Pitera jest sekretarzem stanu w Kancelarii Premiera, osobą, która w sposób bezwzględny walczy w Polsce z korupcją. Ta sprawa wymaga natychmiastowego wyjaśnienia" - powiedział szef klubu PO Zbigniew Chlebowski.

Podobnego zdania jest wiceszef LiD Marek Borowski. Według niego nie da się wykluczyć, że za podpaleniem samochodu Pitery "stoi jakiś świr". "Ale lekceważyć tego przypadku nie można" - podkreślił polityk centrolewicy.

Także b. premier Jarosław Kaczyński uważa, że jeśli Piterze coś grozi, powinna mieć ochronę. "Ochrona dla osoby, która może być zagrożona, która pełni jakąś funkcję państwową, jest rzeczą normalną, a wyprawianie wokół tego tych wszystkich ? proszę wybaczyć ? komedii, jest bardzo niedobrą socjotechniką" - zaznaczył.

Prezydent spotka się z Tuskiem i Sikorskim

Prezydent Lech Kaczyńskim spotka się z ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim w środę o godz. 17.30 - dowiedziała się w poniedziałek PAP nieoficjalnie z dwóch źródeł zbliżonych do Kancelarii Prezydenta i MSZ.

Wcześniej, o godz. 15.30, ma dojść do spotkania prezydenta z premierem Donaldem Tuskiem.

Komorowski inwigilowany przez SB

Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski w latach 1976-89 był wielokrotnie inwigilowany i represjonowany przez SB za działalność podziemną - wynika z katalogów opublikowanych we wtorek przez IPN.

Podano, że osoba Komorowskiego występowała w sprawie o kryptonimie "Rodzina", prowadzonej od lutego 1976 r. do końca listopada 1977 r. przez stołeczną SB, w ramach której inwigilowano jego matkę Jadwigę.

Od października 1976 r. SB inwigilowała już Komorowskiego w osobnej operacji o kryptonimie "Bronek". W jej ramach badano jego związki "z nielegalną działalnością KOR-u, ROPCiO, KPN i Klubów Służby Niepodległości" i stwierdzono udział w "opracowywaniu, przygotowywaniu do druku i drukowaniu nielegalnych wydawnictw" oraz w "antysocjalistycznych zgromadzeniach i manifestacjach". W sprawie wykorzystywano agentów oraz podsłuch telefoniczny i pokojowy, prowadzono obserwację i przeglądano jego korespondencję.

Sprawę zakończono po stwierdzeniu, że "figurant po zwolnieniu z internowania zaniechał wrogiej działalności". Akta złożono do archiwum w grudniu 1983 r.

Komorowski występował też w aktach śledztwa warszawskiej MO dotyczącego "nielegalnego zgromadzenia (KOR)". Był podejrzany o "rozpowszechnianie wiadomości o treści antypaństwowej". Objęty był też śledztwem prowadzonym w latach 1978-1981 przez warszawską milicję, dotyczącym przynależności do "nielegalnego związku "ROPCiO" i rozpowszechniania wydawnictw poniżających w swej treści PRL, jej ustrój i naczelne organy".

Informacje o Komorowskim są też w sprawie o kryptonimie "Klan", który zmienił się potem na "Związek", prowadzonej w latach 1980-83 przez gdańską SB, a dotyczącej działalności NSZZ ?Solidarność?. W tych aktach znalazła się teczka osobowa Komorowskiego, zarekwirowana 13 grudnia 1981 r. przez SB z Ośrodka Badań Społecznych przy Zarządzie Regionu Mazowsze NSZZ "Solidarność".

Komorowski - jak wielu innych czołowych działaczy "Solidarności" - został internowany z dniem ogłoszenia stanu wojennego 13 grudnia 1981 r., na wniosek warszawskiej SB, w ramach operacji "Jodła" - za współpracę z KSS-KOR. Osadzony w Areszcie Śledczym Warszawa- Białołęka, a następnie w Ośrodku Odosobnienia w Jaworze. Decyzję o internowaniu uchylono 4 maja 1982 r.

W tym samym roku wydział śledczy stołecznej MO objął go śledztwem i zarzucił "udział w związku p.n. +Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela+, którego celem była działalność przestępcza polegająca na rozpowszechnianiu nielegalnych wydawnictw". Prokuratura Wojewódzka w Warszawie umorzyła postępowanie 19 lutego 1985 r.

W marcu 1984 r. "zabezpieczenie", czyli formę zainteresowania Komorowskim, wyraził Wydział I Biura Studiów MSW. Z zabezpieczenia zrezygnowano we wrześniu 1989 r.

Ceny mogą wzrosnąć o 3,5 proc.

Według szacunków Ministerstwa Finansów inflacja w listopadzie wzrosła do 3,5 proc. z 3,0 proc. przed miesiącem. W dzisiejszej "Gazecie Wyborczej" pojawiły się opinie sugerujące wzrost inflacji nawet do 5 proc.

Spełnia się zły sen tych członków Rady, którzy ostrzegali już przed rokiem o możliwych skutkach spóźnionych działań walki z inflacją. Za sprawą droższej żywności i paliw w listopadzie inflacja osiągnęła 3,5 proc., czyli górny zakres wahań dopuszczalny przez RPP. Inwestorzy mają prawo zastanawiać się, co teraz zrobi Rada, żeby walczyć z szybko rosnącą inflacją, która latem może sięgnąć nawet 5 proc. Nagłe podwyżki stóp procentowych mogą silnie wpłynąć na budżety domowe kredytobiorców spłacających hipoteki. Na szczęście, od grudnia ceny żywności nie będą już rosły tak szybko - przewiduje "GW".

Polski premier wychwalany w Brukseli

Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Hans-Gert Poettering i premier Belgii Guy Verhofstadt nazwali Donalda Tuska prawdziwym Europejczykiem z przekonania. - Europarlament ma pełne zaufanie do szefa polskiego rządu - stwierdził Poettering.

- Znam Donalda Tuska od lat. Teraz mogę chyba powiedzieć, że znam go jako przyjaciela - dodał przewodniczący PE.

- Donald Tusk to prawdziwy Europejczyk, czuję to. Praca z nim będzie bardzo pozytywna - oświadczył natomiast Verhofstadt. Również szef polskiego rządu, który przebywa dziś w Brukseli z jednodniową wizytą, nie ukrywał zadowolenia ze spotkania z Verhofstadtem.

- Mam wrażenie, że odnaleźliśmy wspólny język. Może dlatego, że mamy podobne podejście do Europy i bardzo pragmatyczne podejście do procesu ratyfikacji traktatu także przez polską stronę - powiedział Tusk.

Tusk podkreślił, że "wystarczyła jedna minuta rozmowy", by przekonać belgijskiego premiera do swojej decyzji w sprawie ratyfikacji nowego Traktatu Reformującego UE wraz z tzw. brytyjskim protokołem ograniczającym stosowanie Karty Praw Podstawowych w Polsce.

Podczas expose w Sejmie Tusk tłumaczył, że wycofanie się Polski z protokołu brytyjskiego, co wynegocjował jeszcze poprzedni rząd PiS i prezydent Lech Kaczyński, zagroziłoby ratyfikacji traktatu w polskim parlamencie.

Oprócz ratyfikacji nowego traktatu unijnego, obaj premierzy rozmawiali też o obronie europejskiej oraz o wejściu Polski do strefy euro, co - zdaniem premiera Belgii - "jest bardzo ważne dla europejskiej gospodarki".

Ku miłemu zaskoczeniu Tuska w rozmowie pojawił się też wątek Gdańska.

- Jestem bardzo wzruszony gościnnością pana premiera. Zaczął rozmowę od Gdańska i historii Gdańska i moich książek na temat Gdańska. Jestem z tego dumny, bo przyznał, że wie, że coś o Gdańsku napisałem. Obiecałem panu premierowi wysłać te moje prace dotyczące Gdańska - powiedział Donald Tusk dziennikarzom.

Radny za stosowaniem "metod SS"

W walce z przestępczością, której sprawcami są imigranci, należy stosować metody SS: karać dziesięciu z nich za każdą krzywdę wyrządzoną naszemu obywatelowi - tę szokującą opinię wyraził radny skrajnej prawicy w mieście Treviso na północy Włoch.

O kolejnym wybryku lokalnego polityka Ligi Północnej informują we wtorek włoskie media.

Radny Giorgio Bettio opowiedział się za stosowaniem "metod SS" podczas narady władz samorządowych na temat zasad walki z przestępczością.

Zaprezentował wiele propozycji uporania się z problemem imigrantów. Jego zdaniem powinni oni podlegać obserwacji przez pół roku zanim otrzymają meldunek. Kiedy już go będą mieć - stwierdził radny Ligi Północnej - należy także przez następne miesiące okresu próbnego kontrolować ich zachowanie, przeprowadzając między innymi wywiad środowiskowy u sąsiadów.

Liga Północna, która wchodziła w skład poprzedniej centroprawicowej koalicji pod wodzą Silvio Berlusconiego, słynie z niechęci do imigrantów. To jej politycy zgłosili w przeszłości najbardziej zatrważające propozycje: między innymi, by strzelać z dział do nielegalnych imigrantów przybywających do Italii drogą morską.

Bush: Mówiłem Putinowi, że mam zastrzeżenia

Prezydent USA George W. Bush poinformował we wtorek, że przekazał w rozmowie telefonicznej z prezydentem Rosji Władimirem Putinem swe zastrzeżenia dotyczące przebiegu niedzielnych wyborów parlamentarnych w Rosji.

- Powiedziałem, że byliśmy szczerzy, gdy wyrażaliśmy zastrzeżenia dotyczące tych wyborów - oświadczył Bush, odnosząc się do rozmowy, która dotyczyła także irańskiego programu nuklearnego.

Biały Dom zaapelował w poniedziałek do Moskwy, by zbadała zarzuty oszustw wyborczych. Już niedzielę rzecznik podległej prezydentowi USA Rady Bezpieczeństwa Narodowego Gordon Johndroe wezwał Rosję do skontrolowania doniesień o nieprawidłowościach podczas wyborów do Dumy, wskazując, że "wstępne doniesienia z Rosji zawierają twierdzenia o naruszeniach w trakcie dnia wyborczego".

W niedzielnych wyborach parlamentarnych prezydencka Jedna Rosja zdobyła w 450-miejscowej Dumie Państwowej 315 miejsc. Obserwatorzy Zgromadzenia Parlamentarnego OBWE i Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy ocenili, że wybory nie były uczciwe.