środa, 30 lipca 2008

Tusk: Zrobimy wszystko na 100 proc.

Rząd będzie się koncentrował na pracy tam, gdzie nie będzie ona narażona na "kłótnie w Sejmie i politycznie uwarunkowane weto prezydenta" - zadeklarował premier Donald Tusk.

Przy okazji wizyty w Konstantynowie Łódzkim, gdzie otworzono kompleks sportowy, premier był pytany o doniesienia "Dziennika", według którego pomysłem polityków Platformy na przeprowadzanie zmian - bez narażania się na weto prezydenta - ma być rządzenie przy pomocy rozporządzeń.

Tusk ocenił, że gdyby budowa boiska, takiego jak w Konstantynowie Łódzkim, zależała od ustawy, a nie od codziennej pracy, to "najprawdopodobniej także zostałaby zawetowana". - Dlatego będziemy się koncentrować na rządzeniu i codziennej pracy tam, gdzie nie trzeba tej pracy narażać na kłótnie i konflikty w Sejmie i politycznie uwarunkowane weto pana prezydenta - oświadczył premier.

- Będziemy się starali to wszystko co jest niezależne od sporu politycznego robić tak dobrze jak potrafimy. Tam, gdzie możliwe jest budowanie bez ustaw i tego politycznego sporu, zrobimy wszystko na 100 proc., a jak będzie trzeba to na 120 proc. - dodał.

Premier oświadczył również, że nie po to PO wygrała wybory parlamentarne, żeby - bez żadnego istotnego powodu - fundować Polakom kolejne. Jak dodał, na razie rząd ma wystarczająco dużo władzy, żeby pracować.

- Nie trzeba być pazernym na władzę przesadnie, poprzednicy byli pazerni na władzę i zostali ukarani bardzo szybko przez wyborców - podkreślił szef rządu na konferencji prasowej w Konstantynowie Łódzkim.

- Gdybyśmy nie byli w stanie budować, organizować pracy, to oczywiście trzeba by powiedzieć "dosyć". Ale w tej chwili niezależnie od obstrukcji, jaką stosuje opozycja i prezydent, wiele rzeczy można będzie zrobić" - ocenił premier. Jego zdaniem małymi krokami, ale bardzo konsekwentnymi, kilka ważnych rzeczy dla Polaków rząd będzie w stanie zrobić.

- Dlatego nie przewidujemy w najbliższym kalendarzu nawet zastanawiania się nad tym, czy Polsce potrzebne byłyby wcześniejsze wybory parlamentarne. Nawet gdyby sondaże miałyby być 60 proc. (dla PO - przyp. red.) i niektórzy by podpowiadali: "no zróbcie wybory, będziecie mieli więcej" - mówił Tusk.

Oskarżony o gwałt prezydent Olsztyna nie ustąpi

Przebywający w białostockim areszcie prezydent Olsztyna Jerzy Małkowski, w liście który trafił w środę do olsztyńskich radnych napisał, że "nie jest przestępcą, ale ofiarą pomówień oraz, że nie popełnił czynów, o które jest oskarżony".

Małkowski, który jest podejrzany o molestowanie urzędniczek i gwałt na jednej z nich - ciężarnej, oświadczył też, że mimo apelu radnych nie zamierza zrezygnować z urzędu.

List wysłany przez Małkowskiego z aresztu trafił w środę do olsztyńskich radnych obradujących na sesji. W piśmie - napisanym odręcznie na kartce w kratkę - do którego dotarł PAP, Małkowski stwierdził, że w świetle prawa karnego jest niewinny.

"Z uwagą i poczuciem odpowiedzialności zapoznałem się z państwa apelem o dobrowolne zrzeczenie się urzędu prezydenta miasta Olsztyn skutkujące wygaśnięciem mandatu, jaki otrzymałem z rąk naszej społeczności" - napisał Małkowski.

Podkreślił, że jest niewinny i nie zamierza rezygnować z mandatu. W jego opinii są także inne powody uniemożliwiające złożenie rezygnacji z pełnionej funkcji. Jak dodał Małkowski chodzi o pozbawioną - jego zdaniem - podstaw merytorycznych uchwałę, w której radni nie udzielili mu absolutorium z wykonania budżetu za 2007 rok, a co za tym idzie rada miasta rozpoczęła procedurę odwołania go w drodze referendum.

"Moja w tym stanie prawnym i faktycznym rezygnacja byłaby niczym innym jak tylko potwierdzeniem oczywistej nieprawdy w kwestii oceny wykonania budżetu za 2007 rok - budżet został zrealizowany bardzo dobrze" - napisał Małkowski.

Podkreślił, że rada miasta rozpoczynając procedurę odwołania z funkcji prezydenta miasta w drodze referendum wyłączyła jego osobę z całej sprawy.

List nosi datę 29 czerwca 2008 i wpłynął formalnie do olsztyńskiego magistratu 30 lipca. Przeszedł przez prokuraturę i areszt śledczy w Białymstoku "bez cenzury". Taki dopisek widnieje na kopercie.

Chiny ograniczyły dostęp do internetu

Organizacja Reporterzy bez Granic (RsF) ostro krytykuje w środę na swej stronie internetowej ograniczenia w dostępnie do internetu, jakie czekają ok. 20 tys. zagranicznych dziennikarzy, którzy będą obsługiwać igrzyska olimpijskie.

Od wtorku w olimpijskim centrum prasowym nie można wejść na internetowe strony m.in. Amnesty International, Reporterów bez Granic, a także BBC w wersji chińskiej czy Deutsche Welle. Niedostępna jest też internetowa wersja wydawanego w Hongkongu dziennika "Apple Daily" i tajwańskiej gazety "Liberty Times".

Reporterzy bez Granic zarzucają władzom chińskim, że złamały, zresztą nie po raz pierwszy, obietnice dotyczące swobodnego dostępu do informacji.

"Sytuacja w dziedzinie praw człowieka i wolności słowa (w Chinach) miały się poprawić, zagraniczni dziennikarze mieli korzystać ze swobody zbierania informacji i informowania. Tymczasem panuje cenzura" - podkreślają Reporterzy bez Granic. Dodają, że Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) jest temu współwinny, ponieważ "milcząc całymi latami umożliwił powstanie obecnej sytuacji".

Przedstawiciel Amnesty International Mark Allison wezwał w środę MKOl i komitet organizacyjny igrzysk w Pekinie do zagwarantowania pełnej swobody mediom i niezwłocznego zapewnienia nieocenzurowanego dostępu do internetu w obiektach olimpijskich. Cenzurowanie internetu na igrzyskach jest "naruszeniem podstawowych praw człowieka i zdradą wartości olimpijskich" - podkreślił Allison.

Rekordowa grzywna dla BBC za fikcyjne konkursy

Brytyjska stacja publiczna BBC została ukarana rekordową grzywną w wysokości 400 tysięcy funtów za wprowadzanie w błąd widzów, których zachęcano do udziału w rzekomo nadawanych na żywo, a faktycznie nagranych wcześniej konkursach radiowych i telewizyjnych.

Karę ogłosił w regulator rynku mediów i telekomunikacji Ofcom.

Ustalił on, że kilka programów BBC nagranych było wcześniej, lecz pozorowano, że transmitowane są na żywo. Programy zawierały konkursy, do których zapraszano widzów, choć faktycznie nie mieli oni szans na wygraną. Podawano wówczas fikcyjne nazwiska rzekomych zwycięzców, a pod dzwoniących podszywali się pracownicy BBC.

W niektórych przypadkach w programach dochodziło do problemów technicznych i wówczas zmyślano nazwiska zwycięzców quizów.

- W każdym z tych przypadków BBC wprowadzało w błąd odbiorców podsuwając im fikcyjnych zwycięzców konkursów i celowo prowadząc je nierzetelnie - stwierdził Ofcom, który obciążył odpowiedzialnością kierownictwo korporacji.

Regulator podkreślił, że naruszenia standardów oczekiwanych od publicznego nadawcy finansowanego z abonamentu miały bardzo poważny charakter.

Nadużycia i nieprawidłowości miały miejsce w telekonkursach "Comic Relief", "Sports Relief", "Children in Need" oraz radiowym "Jo Whiley". BBC zachęcała telewidzów i słuchaczy do telefonicznego łączenia się na żywo ze studiem na ich koszt, mimo że osoby telefonujące w dobrej wierze były bez szans na wygraną.

Wszystkie trzy programy konkursowe połączone były ze zbiórką pieniędzy na cele dobroczynne. BBC otrzymywała część opłat za połączenia telefoniczne z telewidzami od operatorów telefonii, ale przekazała je wskazanym organizacjom charytatywnym. Korporacja nie skorzystała finansowo na wprowadzaniu telewidzów w błąd.

BBC wyraziła ubolewanie wobec odbiorców.

wtorek, 29 lipca 2008

Ewakuacja w centrum Wrocławia

Blisko 800 osób zostało ewakuowanych z jednego z hoteli i kilku budynków w centrum Wrocławia po tym, jak pracownicy budowlani znaleźli 150-kg niewybuch z czasów II wojny światowej. Pocisk został już zabezpieczony i wywieziony przez saperów.

Jak powiedział Wojciech Wybraniec z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu, akcja już się zakończyła. Odblokowane zostały także ulice wokół miejsca zdarzenia.

150-kilogramowy pocisk artyleryjski został wydobyty i wywieziony na poligon wojskowy, gdzie zostanie zdetonowany.

Spotkanie prezydenta z pracownikami służby zdrowia

W Pałacu Prezydenckim rozpoczęły się we wtorek po południu rozmowy prezydenta Lecha Kaczyńskiego z przedstawicielami organizacji związkowych oraz samorządów zawodowych uczestniczących w pracach sejmowej Komisji Zdrowia nad pakietem ustaw zdrowotnych.

Prezydent Kaczyński podkreślił, że jest zwolennikiem gospodarki rynkowej, ale służba zdrowia powinna podlegać w jak najmniejszym stopniu gospodarce.

Szefowa Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ "Solidarność" Maria Ochman mówiła PAP przed spotkaniem, że związkowcy chcą, by prezydent przyczynił się do wprowadzenie zmian w ustawach zdrowotnych, które przygotowała PO.

Oprócz "Solidarności" w spotkaniu z prezydentem uczestniczą także przedstawiciele Federacji Związków Zawodowych Pracowników Ochrony Zdrowia i Pomocy Społecznej OPZZ, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych Dorota Gardias, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Konstanty Radziwiłł oraz prezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych Elżbieta Buczkowska. Nie ma na spotkaniu przedstawicieli Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.

Ochman podkreślała, że związki zawodowe chcą przedstawić Lechowi Kaczyńskiemu relację z prac sejmowej Komisji Zdrowia. "Mamy nadzieję, że pan prezydent wykorzystując możliwości jakie daje mu konstytucja, wpłynie na zmiany w ustawach zdrowotnych. Nie chcielibyśmy, żeby doszło do sytuacji, w której jedynym rozwiązaniem będzie prezydenckie weto" - powiedziała.

- Prezydent może zwołać radę gabinetową, spotkać się z klubami parlamentarnymi lub z sejmową Komisją Zdrowia - dodała Ochman.

Związkowcy i przedstawiciele medycznych samorządów zawodowych zarzucają koalicji "łamanie zasad dialogu społecznego, szerzenie nieprawdy i nieuwzględniania wypracowanych wcześniej rozwiązań".

W ubiegły czwartek sejmowa Komisja Zdrowia zakończyła prace nad sprawozdaniami podkomisji. We wrześniu posłowie mają zająć się przepisami wprowadzającymi ustawy zdrowotne. Procedowano pięć projektów: o ZOZ-ach, który pozwala na przekształcanie szpitali w spółki, o ochronie praw pacjenta i o Rzeczniku Praw Pacjenta, o akredytacji w ochronie zdrowia, o konsultantach krajowych i wojewódzkich w ochronie zdrowia oraz o pracownikach zakładów opieki zdrowotnej.

Oburzenie partnerów społecznych wzbudza tryb prac nad ustawami wprowadzającymi systemowe zmiany w ochronie zdrowia. Jako projekty poselskie nie podlegały konsultacjom społecznym, a podczas prac w podkomisji wprowadzono do nich poprawki, całkowicie zmieniające ich charakter.

Reprezentanci największych związków zawodowych oraz samorządów wielokrotnie podkreślali, że ustawy wprowadzające tak znaczące zmiany nie były przedmiotem konsultacji w Komisji Trójstronnej, a ustalenia wypracowane podczas "białego szczytu" nie zostały wzięte pod uwagę. Podczas prac komisji także nie uwzględniono uwag zgłaszanych przez partnerów społecznych.

Tymczasem poprawki podkomisji wprowadziły do ustaw zmiany niekorzystne zarówno dla nich, jak i dla pacjentów. Np. ustawa o pracownikach ZOZ-ów pozbawi ich większości obecnych uprawnień, a ustawa o ZOZ-ach wprowadza obowiązkowe przekształcenia szpitali w spółki. Na znak protestu wobec trybu prac przedstawiciele strony społecznej zrezygnowali z udziału w podkomisji, jednak w komisji także nie udało im się przeforsować istotnych z ich punktu widzenia poprawek.

Prezydenta Olsztyna zbada seksuolog

Prezydent Olsztyna będzie zbadany przez u seksuologa - dowiedział się reporter RMF FM Tomasz Sosnowski. Jeszcze w tym tygodniu Czesław M.zostanie przewieziony z aresztu w Białymstoku do Warszawy, gdzie przejdzie specjalistyczne badania.

Czesław M. jest oskarżony o zgwałcenie ciężarnej urzędniczki. Prezydent został zatrzymany w tej sprawie pod koniec lutego przez białostocką prokuraturę. Dwa tygodnie później sąd wyższej instancji uznał je za zasadne i aresztował prezydenta Olsztyna na trzy miesiące.

W czerwcu olsztyński sąd okręgowy nie uwzględnił zażalenia na przedłużenie tymczasowego aresztu dla Czesława M., prezydenta Olsztyna. Według decyzji sądu rejonowego podejrzany o przestępstwa seksualne prezydent ma pozostać w areszcie do 14 września.

Obama spotkał się z premierem Pakistanu

Demokratyczny kandydat na prezydenta Barack Obama spotkał się we wtorek z przebywającym z wizytą w stolicy USA premierem Pakistanu Yousafem Razą Gillanim.

Sztab kampanii senatora z Illinois nie ujawnił treści rozmowy obu polityków, która odbyła się w luksusowym waszyngtońskim hotelu Willard.

Spotkaniu towarzyszyły nadzwyczajne środki ostrożności. Zamknięto ulicę przed wejściem do hotelu i nie wpuszczono do niego dziennikarzy.

W zeszłym roku Obama powiedział, że w razie stwierdzenia, że szef Al-Kaidy Osama bin Laden rzeczywiście ukrywa się w Pakistanie, jako prezydent gotów jest zarządzić interwencję wojsk amerykańskich w tym kraju, aby go schwytać, jeżeli rząd pakistański nie podejmie działań w tym kierunku.

Niektórzy komentatorzy krytykowali go wtedy za tę wypowiedź, która rozgniewała władze w Islamabadzie. Demokratyczny kandydat oświadczył jednak to samo na początku lipca.

W poniedziałek z Gillanim spotkał się w Białym Domu prezydent George W. Bush.Po spotkaniu pochwalił go za współpracę w walce z islamistami wspierającymi talibów w Afganistanie. Nie jest jednak jasne, czy obaj przywódcy usunęli rozbieżności dotyczące taktyki tej walki.

Na wspólnej konferencji prasowej Gillani zapewnił, że jego rząd lojalnie współpracuje z USA w zwalczaniu ekstremistów i uszczelnianiu granicy z Afganistanem, przez którą przechodzi pomoc dla talibów.

- Zapewniłem naród amerykański, że większość narodu pakistańskiego to patrioci, którzy pragną pokoju na świecie i chcą współpracować z USA. Jest trochę bojowników, którzy zakłócają pokój, ale zapewniłem prezydenta Busha, że będziemy wspólnie pracować na rzecz pokoju - powiedział pakistański premier.

Bush oświadczył, że jego rozmowa z Gillanim była "konstruktywna", ponieważ Pakistan "jest w końcu silną demokracją".

Rząd Gillaniego powstał w lutym tego roku po demokratycznych wyborach w Pakistanie, co osłabiło władzę prezydenta Perveza Musharrafa, który doszedł do władzy po wojskowym zamachu stanu. Był jednak zaufanym sojusznikiem USA w wojnie z islamskim terroryzmem.

Między Waszyngtonem a Islamabadem powstało napięcie na tle taktyki rządu pakistańskiego. Poszedł on na ugodę z islamskimi watażkami na granicy afgańskiej, licząc, że sami złożą broń i zaprzestaną pomagania talibom.

USA i rząd Afgnistanu uważają jednak, że taktyka taka ośmieliła tylko islamistów, którzy bezkarnie zapewniają schronienie talibom w Pakistanie. Na granicy afgańsko-pakistańskiej ukrywa się także prawdopodobnie Osama bin Laden.

Rząd pakistański konsekwentnie odmawia wpuszczenia na swe terytorium wojsk amerykańskich - operują tam tylko niewielkie grupy komandosów i agentów wywiadu wyspecjalizowanych w walce z terrorystami.

UE nie ustąpi Serbii ws. zbrodni wojennych

Unia Europejska wstrzymuje się na razie z decyzją w sprawie wejścia w życie umowy stowarzyszeniowej z Serbią, oczekując potwierdzenia "pełnej współpracy" Belgradu z trybunałem ds. zbrodni w byłej Jugosławii - podały źródła dyplomatyczne w Brukseli.

Zebrani w Brukseli ambasadorowie krajów członkowskich UE postanowili poczekać w tej sprawie na opinię generalnego prokuratora trybunału Serge'a Brammertza.

Tydzień temu szefowie dyplomacji państw UE wyrazili zadowolenie z aresztowania byłego przywódcy Serbów bośniackich Radovana Karadżicia, apelując do serbskiego rządu o kontynuowanie wysiłków, by odszukać i postawić przed trybunałem ds. zbrodni w byłej Jugosławii także jego generała Ratko Mladicia.

Ministrowie nie obiecali natychmiastowej ratyfikacji i wejścia w życie podpisanej pod koniec kwietnia umowy stowarzyszeniowej UE- Serbia. Przypomnieli, że są gotowi "przyspieszyć postępy na drodze Serbii do UE", a nawet przyznać jej status kraju kandydującego, pod warunkiem jednak "pełnej współpracy" Belgradu z haskim trybunałem.

A to zależy od zdania Serge'a Brammertza, ale przede wszystkim od stanowiska Holandii i Belgii, które najdłużej sprzeciwiały się podpisaniu umowy stowarzyszeniowej i wymogły uwarunkowanie jej wejścia w życie od aresztowania serbskich zbrodniarzy.

Mimo sceptycyzmu krajów członkowskich unijny komisarz ds. rozszerzenia Olli Rehn zasygnalizował we wtorek, że przed wejściem w życie całego porozumienia mogłyby zacząć obowiązywać ułatwienia w wymianie handlowej między Serbią a UE, na co także potrzeba jednomyślnej zgody krajów członkowskich. Ambasadorowie postanowili jednak poczekać.

"Żadne decyzje nie zapadały. Nie jest to wyraz nieufności wobec władz w Belgradzie. Czekamy m.in. aż zakończą się wewnętrzne procedury związane z wydaniem Karadżicia do Hagi" - powiedziały źródła dyplomatyczne.

Ambasadorowie krajów UE postanowili wstrzymać się z decyzją do czasu wydania Karadżicia oraz zaplanowanej podróży Brammertza do Belgradu, który ma tam ocenić rzeczywiste zaangażowanie serbskich władz w ściganie zbrodniarzy wojennych.

Po schwytaniu Karadżicia na wolności pozostają jeszcze dowódca oddziałów Serbów bośniackich, generał Ratko Mladić i przywódca Serbów chorwackich Goran Hadżić.

UE ma wrócić do sprawy po przerwie wakacyjnej we wrześniu, chyba że wcześniej nastąpi "znaczący przełom" - podały źródła dyplomatyczne.

piątek, 25 kwietnia 2008

TVP zawiadomiła prokuraturę ws. wycieku z audytu

TVP złożyła zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa w związku z ujawnieniem tajnego raportu z audytu, jaki przeprowadziła w spółce firma Ernst & Young.

TVP zawiadomi też Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego o naruszeniu ustawy o ochronie informacji niejawnych.

Informacje z raportu ujawniło w piątek Radio ZET. Według stacji, z dokumentu wynika m.in., że z pieniędzy TVP sfinansowane zostały procesy sądowe b. dyrektor TVP1 Małgorzaty Raczyńskiej oraz wiceszefowej Agencji Informacji Patrycji Koteckiej. Radio ZET informuje też, że "telewizja dopłaca do każdego programu komercyjnego aż 15 proc. z abonamentu", podczas gdy powinny być z niego finansowane tylko programy misyjne. Według stacji raport ma wskazywać też na "żenująco niską efektywność programów".

W przesłanym komunikacie TVP informuje, że tajny raport sporządzony był w sześciu egzemplarzach i zdeponowany w Kancelarii Tajnej TVP. Według TVP pięć egzemplarzy wciąż znajduje się w TVP, z wyjątkiem egzemplarza nr 2, który 28 lutego "został przekazany Ministrowi Skarbu Państwa Panu Aleksandrowi Gradowi, a w dniu 25 kwietnia br. Radio ZET poinformowało, że ma tajny raport z audytu w TVP".

Echa afery podsłuchowej w Krakowie

Prokuratura Apelacyjna w Krakowie sprawdzi całe śledztwo w sprawie rzekomej korupcji w Urzędzie Miasta Krakowa - powiedział reporterowi RMF FM minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski.

To efekt ujawnionych przez naszych dziennikarzy informacji, że w czasie śledztwa prokuratorzy zdecydowali się założyć podsłuchy kilkunastu osobom, w tym działaczom Platformy Obywatelskiej.

Według naszych ustaleń podsłuchiwano m.in. ówczesnego senatora PO Andrzeja Gołasia, posła Tomasza Szczypińskiego, a także radnych miasta z PO Bogusława Kośmidra i Kajetana d'Obyrna. Śledztwo jeszcze prowadzi prokuratura okręgowa, materiały lada dzień zostaną skontrolowane. Sprawdzi to prokuratura apelacyjna, ewentualnie prokuratura krajowa. Ta sprawa musi być wyjaśniona. (?) Prokuratorzy, przełożeni wiedzą co w takim wypadku trzeba zrobić. Przypuszczam, że już podjęli w tym zakresie pewne decyzje - stwierdził Zbigniew Ćwiąkalski.

Musi być zbadana cała sprawa, bo tu nie chodzi tylko o same podsłuchy, ale także o pewien plan śledztwa, sposób postępowania, stawiane zarzuty. Myślę, że sprawa wymaga bardziej kompleksowego potraktowania - zaznaczył minister sprawiedliwości.

W przyszłym tygodniu krakowska Platforma Obywatelska ma złożyć w prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa polegającego na nadużyciu władzy. Prokuratura Okręgowa w Krakowie nadal nie komentuje całej sprawy.

Zarzuty Olejniczaka "krzywdzące" dla PiS

Według szefa klubu PiS Przemysława Gosiewskiego, zarzuty przewodniczącego SLD Wojciecha Olejniczaka pod adresem Prawa i Sprawiedliwości są "krzywdzące".

Podkreślił, że politycy nie mieli żadnego wpływu na zatrzymanie Barbary Blidy.

Zdaniem Olejniczaka, okoliczności śmierci Barbary Blidy świadczą o tym, że była to "akcja polityczna" przeciwko SLD, prowadzona przez PiS. Blida popełniła samobójstwo 25 kwietnia 2007 r., gdy funkcjonariusze ABW przyszli przeszukać jej dom i - na polecenie Prokuratury Okręgowej w Katowicach - zatrzymać ją w związku z podejrzeniami o korupcję w handlu węglem.

- Wiemy, że była to akcja polityczna prowadzona przeciwko SLD, przeciwko całej polskiej lewicy, prowadzona przez polityków PiS - mówił Olejniczak w piątek w Sejmie.

- Olejniczak wypowiada się w sposób krzywdzący, całkowicie sprzeczny ze stanem faktycznym - powiedział na piątkowej konferencji w Sejmie szef klubu PiS.

Jak podkreślił, kwestia zatrzymania Barbary Blidy wynikała z toczących się postępowań w sprawach afery węglowej, "była deczyją czysto procesową, na którą wpływu nie mieli żadni politycy".

Gosiewski zaapelował też do szefa komisji śledczej badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy Ryszarda Kalisza (Lewica), by "nie był przeciwny jawności prac tej komisji, bo jest potrzeba, by zeznania prokuratorów nie były utajniane".

Szef klubu PiS podkreślił, że jest też potrzeba, by w ramach prac komisji zostały zbadane także inne wątki afery węglowej.

Z kolei b.minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro podkreślił w piątkowej rozmowie z dziennikarzami, że "ostatnie, jawne przesłuchania prokuratorów w Sejmie (przez komisję śledczą ws. Blidy - przyp. red.) zadają kłam twierdzeniom, że były z jego strony jakieś naciski na nich".

- Nigdy się ze mną nie kontaktowali, samodzielnie podejmowali decyzje, byli niezależni w swoich działaniach - oświadczył Ziobro.

W tym tygodniu podczas posiedzenia komisji śledczej m.in. katowicki prokurator Piotr Wolny zeznał, że nie wywierano na niego nacisków ws. prowadzonego śledztwa odnośnie dokonywania lub zaniechania określonych czynności procesowych.

Ziobro mówił, że "funkcjonariusze nie przyszli i nie zastrzelili pani Barbary Blidy, tak jak to za czasów pana (Ryszarda) Kalisza funkcjonariusze mu podlegli zastrzelili dwoje niewinnych studentów w Łodzi".

- Dochodzi nawet do takich błędów ze strony funkcjonariuszy państwa, ale tu takich błędów nie było - powiedział. - Tutaj sama pani Barbara Blida, mając swobodę decyzji, udała się do łazienki i targnęła się na własne życie, co jest tragedią, rzeczą wymagającą współczucia, ale takie historie zdarzają się i to niestety nierzadko - mówił b.minister.

Świadek koronny popełnił samobójstwo w celi

Świadek koronny Andrzej Ł., ps. Gruby, pozostający pod opieką Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wlkp. popełnił samobójstwo - informuje "Polityka".

Rzecznik aresztu Michał Zagłoba przyznał, że doszło do śmierci osadzonego, ale nie podał żadnych szczegółów. Dodał, że sprawę wyjaśnia postępowanie wewnętrzne.

"Polityka", która ujawniła sprawę, podała, że samobójca to świadek koronny Andrzej Ł., ps. Gruby, złodziej luksusowych samochodów. Źródła PAP podają, że nie miał on formalnego statusu świadka koronnego.

Według "Polityki", objęty programem ochrony świadka koronnego "Gruby" nadal kradł, dlatego trafił do aresztu (wtedy też traci się status świadka koronnego). Zdaniem "Polityki" siedział on w monitorowanej celi, ale kamera nie obejmowała kącika sanitarnego, dlatego nikt nie uniemożliwił mu desperackiego kroku.

Śledztwo w sprawie śmierci aresztanta prowadzi białostocki wydział ds. przestępczości zorganizowanej Prokuratury Krajowej. Tam jednak w piątek nie udało się uzyskać więcej informacji.

To kolejne samobójstwo w areszcie. Sławomir Kościuk, skazany przez płocki sąd okręgowy na dożywocie w sprawie porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika, kilka dni po wyroku, 4 kwietnia, powiesił się w celi. Trwa śledztwo i wewnętrzne postępowanie wyjaśniające. W czerwcu ub. roku, w olsztyńskim areszcie powiesił się Wojciech F., któremu śledczy mieli przypisać sprawstwo kierownicze zabójstwa Olewnika.

Głośna jest też sprawa podejrzanego o kradzież obywatela Rumunii Claudiu Crulica, który w areszcie odmówił przyjmowania jedzenia, w styczniu br. zmarł w szpitalu. W związku z tym będą postępowania dyscyplinarne przeciw dyrektorowi Aresztu Śledczego w Krakowie, dyrektorowi szpitala przy tym areszcie i kierownikowi ambulatorium.

USA ograniczają sprzedaż żywności

Coraz droższa żywność w sklepach i reglamentowana sprzedaż ryżu! Amerykanie przecierają oczy ze zdumienia, widząc w swoich dwóch największych sieciach handlowych komunikaty o ograniczeniu zakupów do czterech opakowań ryżu na klienta.

W sumie to 9 kilogramów, więc spory zapas nawet dla dużej rodziny, ale Amerykanów dodatkowo przeraża cena. W Stanach Zjednoczonych ryż zdrożał o ponad połowę w ostatnich miesiącach. Na ograniczeniach cierpią przede wszystkim małe restauracje i sklepiki osiedlowe, które zaopatrują się na co dzień w dużych sieciach handlowych.

Reglamentacja to jednak problem przejściowy, gorzej ze wzrostem cen żywności - podwyżki nękają Amerykanów już od dłuższego czasu. Zauważyłem, że ceny wzrosły. Naprawdę wzrosły. Jeśli pomyślisz o tym, ile wydawałeś 10 lat temu, a teraz - to jest jakaś kpina - mówią korespondentowi RMF FM mieszkańcy Waszyngtonu.

Amerykański rząd uspokaja, żywności w Stanach Zjednoczonych nie zabraknie. Nie lada problem czeka jednak kraje rozwijające się; w opinii Banku Światowego podwyżki cen żywności na tamtejszych rynkach dotkną ponad 100 milionów ludzi. Tam zresztą już wybuchają uliczne zamieszki, a powodem jest głód.

Rosja: Duma jeszcze silniej knebluje media

Duma Państwowa, niższa izba parlamentu Rosji, przyjęła w piątek w pierwszym czytaniu poprawkę do ustawy o środkach masowego przekazu, dającą Kremlowi dodatkowy pretekst do zamykania niepokornych mediów.

Poprawka, zgłoszona przez Roberta Szlegiela z prokremlowskiej partii Jedna Rosja, przewiduje, że środek masowego przekazu może utracić licencję również z powodu publikowania oszczerstw.

Dotychczas powodem do zamknięcia gazety, czasopisma, rozgłośni radiowej lub stacji telewizyjnej mogło być tylko propagowanie terroryzmu, ekstremizmu, pornografii albo przemocy.

Decyzję o odebraniu licencji podejmuje sąd. Muszą ją jednak poprzedzać co najmniej dwa w ciągu 12 miesięcy ostrzeżenia o nadużyciu wolności słowa. Ostrzeżeń takich także udziela sąd na wniosek rządowej agencji monitorującej przestrzeganie prawa przez media.

- Poprawka ma zwrócić uwagę na odpowiedzialność za rzucanie oszczerstw, którą ponosi redakcja i właściciel środka masowego przekazu, a nie tylko dziennikarz - oświadczył Szlegiel, były rzecznik prasowy prokremlowskiego ugrupowania młodzieżowego Nasi.

Poprawka ta została zgłoszona na początku stycznia, jednak nie zyskała poparcia parlamentarnej komisji ds. polityki informacyjnej. Negatywnie zaopiniował ją również rząd.

Jednak w środę komisja ds. polityki informacyjnej zarekomendowała Dumie przyjęcie poprawki. Poparła ją także frakcja Jednej Rosji, licząca 315 z 450 deputowanych. Jej uchwalenie jest więc przesądzone.

Szlegiel zaprzecza, by jego inicjatywa miała związek z niedawną publikacją dziennika "Moskowskij Korriespondient", który zapowiedział rychły ślub ustępującego prezydenta Rosji Władimira Putina z mistrzynią olimpijską w gimnastyce artystycznej Aliną Kabajewą.

Gazeta napisała 11 kwietnia, że Putin w największej tajemnicy rozwiódł się w lutym z żoną Ludmiłą i 15 czerwca ożeni się z młodszą od siebie o 30 lat gimnastyczką. Podał też, że wcześniej miał romans m.in. ze znaną dziennikarką telewizyjną Jekatieriną Andriejewą.

Prezydent osobiście zdementował te rewelacje, oświadczając, że nie ma w nich nawet słowa prawdy. "Zawsze negatywnie odnosiłem się do tych, którzy z zasmarkanymi nosami i swoimi erotycznymi fantazjami wpychają się do czyjegoś życia" - zauważył przy okazji.

W kilka godzin po wystąpieniu Putina właściciel "Moskowskiego Korriespondienta", bankier i były deputowany Aleksandr Lebiediew poinformował o zamknięciu dziennika z powodów ekonomicznych.

Oleg Panfiłow ze Związku Dziennikarzy Rosji ocenił, że poprawka Szlegiela narusza wszystkie międzynarodowe normy dotyczące mediów, pod którymi podpisała się Moskwa.

sobota, 1 marca 2008

Rozłam w młodzieżówce PO?

Około 200 osób uczestniczyło w sobotnim zjeździe Stowarzyszenia Młodych Demokratów w Warszawie. Młodzieżówka Platformy wybierała przewodniczącego oraz władze krajowe. Według części delegatów, zjazd był nieważny.

Nowym szefem stowarzyszenia został 25-letni Dariusz Dolczewski z Warszawy, pracownik gabinetu politycznego ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego. Dostał 136 głosów "za" i 18 "przeciw".

Na spotkanie miał przybyć premier Donald Tusk, jednak ostatecznie pojawił się jedynie b. szef tej organizacji, a obecnie szef gabinetu premiera Sławomir Nowak.

Mimo tego działacze nie byli zawiedzeni. "Premier ma swoje obowiązki, rozumiemy to" - mówił PAP b. szef SMD Tomasz Kacprzak.

Według kilku delegatów, zjazd został zwołany z rażącym naruszeniem statutu. Marcin Kalek z Mazowsza powiedział PAP, że będzie wnioskował do sądu, by orzekł, czy spotkanie, a co za tym idzie wszystkie decyzje, które na nim zapadły, są zgodne z prawem.

Kwestionujący legalność zjazdu podnoszą w specjalnym piśmie, które zostało na nim przedstawione, m.in., że nie został zachowany termin pomiędzy podjęciem uchwały o przeprowadzeniu zjazdu, a spotkaniem.

Zgodnie ze statutem Zjazd Delegatów w trybie zwyczajnym zwoływany jest na minimum 3 miesiące przed jego planowanym terminem. W tym przypadku - jak czytamy w dokumencie przedstawionym przez kwestionujących legalność - uchwała została podjęta na niecały miesiąc przed zjazdem.

W ocenie Kalka, takie stanowisko jak on prezentuje ok. 25 proc. obecnych w sobotę w Warszawie. Jego zdaniem, zjazd został zwołany z naruszeniem statutu przez grupę związaną ze Sławomirem Nowakiem, tak, by w "młodzieżówce panował chaos". Kalek jest zdania, że Nowak woli niesformalizowaną grupę, niż dobrze zorganizowane stowarzyszenie, by jego członkowie nie mogli np. upominać się o stanowiska.

Sam Nowak grupę kwestionujących legalność określił w rozmowie z PAP jako "pozostałość po procesie sanacji w PO". Pytany, czy chodzi mu o działaczy związanych u usuniętym z Platformy Pawłem Piskorskim odparł: "Nie potwierdzam, nie zaprzeczam".

Jaśniej o niezadowolonych mówił za to Kacprzak. W jego ocenie jest to grupa 5 osób, którzy zostali usunięci wraz z Piskorskim z PO, ale pozostali w SMD. B. szef organizacji zaznaczył, że nie było podstaw statutowych by ich usunąć. Ich wypowiedzi na temat legalności zjazdu uznał za "happening i żart".

Premier: Jasna przyszłość Marcinkiewicza

Zdaniem premiera Donalda Tuska, b. szef rządu Kazimierz Marcinkiewicz ma przed sobą "jasną przyszłość". Tusk przyznał, że to dla niego "bliski partner".

Donald Tusk powiedział dziennikarzom w sobotę po posiedzeniu Rady Krajowej PO, że niezależnie od tego, czy b. premier będzie pracować w biznesie czy polityce, widzi przed nim "jasną przyszłość".

- Marcinkiewicz ma dla mnie status bliskiego i ważnego partnera. Jestem przekonany, że także w przyszłości będziemy współpracować bezkonfliktowo, w rolach które on sam będzie sobie budował - powiedział premier.

Jego zdaniem to jednak sam Marcinkiewicz będzie sobie "kreował przyszłość".

- Jest coś upokarzającego i złośliwego w ustach niektórych polityków opozycji, takie szukanie na siłę pracy Marcinkiewiczowi, chociaż ma bardzo dobry etat i bardzo dobrą przyszłość przed sobą - dodał Tusk.

Kilka dni temu prezes PiS Jarosław Kaczyński uznał, że Marcinkiewicz "zaleca się" do Platformy Obywatelskiej, bo "na coś liczy".

Kaczyńskiego sprowokowała wypowiedź Marcinkiewicza po stu dniach rządów koalicji PO-PSL, którą Marcinkiewicz ocenił na "mocną czwórkę"

Za najważniejsze osiągnięcia rządu PO-PSL Marcinkiewicz uznał stworzenie dobrej atmosfery pracy, uspokojenie nastrojów oraz zakończenie wojny polsko-polskiej.

- Kiedy słyszę niektórych polityków opozycji, którzy mówią o Marcinkiewiczu, to widzę wyraźne zazdrość w ich oczach, bo muszą mieć w pamięci, kto w Polsce jest najpopularniejszym politykiem - dodał Donald Tusk.

Kazimierz Marcinkiewicz był premierem od 31 października 2005 r. do 14 lipca 2006 r, kiedy to na stanowisku szefa rządu zastąpił go Jarosław Kaczyński. Od lipca 2006 do grudnia 2006 pełnił obowiązki prezydenta Warszawy (bezskutecznie walczył o fotel prezydenta w stolicy w wyborach samorządowych w 2006 roku). Od 1 marca 2007 r. jest dyrektorem w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie. Kadencja Marcinkiewicza w EBOR upłynie w maju br.

Kulminacja huraganu dopiero przed nami

Kulminacji huraganu Emma w Tatrach i na Podhalu spodziewana jest w nocy z soboty na niedzielę - poinformował kierownik stacji hydrologiczno - meteorologicznej IMGW w Zakopanem, Michał Furmnek.

W sobotę w południe prędkość wiatru na Kasprowym Wierchu nie przekraczała 100 km/godz., a w Zakopanem 50 km/godz.

Według Furmanka, w górach w nocy z soboty na niedzielę wiatr w porywach może osiągać około 150 km/godz., a na Podhalu nie powinien przekroczyć 120 km/godz.

- Może to dziwnie zabrzmi, ale my tu, na Podhalu, jesteśmy właściwie przyzwyczajeni do silnego wiatru. Czy Emma spowoduje u nas duże zniszczenia? Trudno powiedzieć. Na szczęście wszystko wskazuje na to, że docierając na Podhale, huragan osłabnie i nie osiągnie prędkości takiej jak w 1968 roku. Wtedy na Kasprowym Wierchu zanotowano porywy ponad 300 a w Zakopanem około 250 km/godz. - powiedział Furmanek.

Zdaniem kierownika zakopiańskiej stacji IMGW, wiatr na Podhalu i w Tatrach osłabnie dopiero w poniedziałek, ale jeszcze we wtorek należy spodziewać się silniejszych podmuchów.

Tusk obiecuje abolicję podatkową

Do końca marca ma powstać spójny projekt ustawy o abolicji podatkowej dla osób pracujących za granicą. Na dzisiejszej Radzie Krajowej Platformy Obywatelskiej Donald Tusk zobowiązał do tego partyjnych kolegów i ministra finansów.

W Sejmie jest już także konkurencyjny projekt Lewicy i Demokratów. Jednak zdaniem wielu ekspertów jest on niekonstytucyjny, bo faworyzuje jedną grupę podatników. PO ma ponoć pomysły na ominięcie tej rafy. Podatnik, który zalegalizuje dochody, będzie miał możliwość w kolejnych latach odpisania od należnego podatku ten podatek, który musiałby ewentualnie zapłacić za okres, kiedy pracował za granicą - stwierdził Zbigniew Chlebowski.

Szef klubu parlamentarnego PO będzie również czuwał nad harmonogramem likwidacji podatku Belki. Premier jasno zadeklarował, że w pierwszej połowie kadencji tego Sejmu 19-procentowy podatek zostanie zniesiony od oszczędności i lokat bankowych, a w drugiej połowie - od transakcji giełdowych.

Rozbito gang samochodowy - policja zatrzymała 5 osób

Zorganizowaną grupę przestępczą, która kradła samochody i rozbierała je na części, rozbiła śląska policja. W ręce policjantów wpadło pięć osób. Decyzją sądu zostali oni aresztowani.

Nadkomisarz Piotr Bieniak z zespołu prasowego śląskiej policji powiedział, że według szacunków funkcjonariuszy grupa ma na koncie kradzież co najmniej kilkudziesięciu aut. Policjantom udało się odzyskać część kradzionych samochodów i zabezpieczyć dużą część podzespołów.

Grupa działała od 2007 r. na południu Polski. Pięciu jej członków zatrzymali wspólnie policjanci z Chorzowa, Sosnowca i Wydziału do walki z Przestępczością Samochodową KWP w Katowicach.

- Zatrzymani to mieszkańcy Górnego Śląska i Zagłębia w wieku od 21 do 33 lat. Przedstawiono im kilkanaście zarzutów, m.in. kierowania lub udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, mającej na celu kradzieże i włamania do samochodów, a także posiadanie narkotyków - powiedział Bieniak.

Szefem gangu był 32-letni Jacek F. Pozostali członkowie zlecali kradzieże aut, rozbierali je na części i rozprowadzali podzespoły wśród paserów. W toku śledztwa policjanci znaleźli kilka tzw. dziupli samochodowych, w których przestępcy ukrywali skradzione auta. Pojazdy były przechowywane zwykle w wynajmowanych garażach lub warsztatach, gdzie je demontowano.

Przestępcy zostali zatrzymani w tym samym czasie w dokładnie zaplanowanej akcji, w której uczestniczyło kilkudziesięciu policjantów. Podczas przeszukań znaleziono przy nich amunicję do broni palnej, pistolet gazowy oraz narkotyki. Chorzowski sąd zdecydował o tymczasowym aresztowaniu całej piątki; część z nich miała już wcześniej na koncie podobne przestępstwa. Podejrzanym może grozić do 5 lat więzienia.

Kaczmarek: Dochnal to oszust, łajdak i hochsztapler

To pomówienie - tak Wiesław Kaczmarek komentuje sensacyjne rewelacje Marka Dochnala. Lobbysta w "Kontrapunkcie RMF FM i Newsweeka" stwierdził, że dał Kaczmarkowi milion dolarów łapówki. Nigdy w życiu nie miałem kontaktu z panem Dochnalem.

Nigdy z nim nie rozmawiałem i nie wysyłałem żadnych emisariuszy - zaznaczył były minister w rządach SLD.

Wiesław Kaczmarek w rozmowie z reporterką RMF FM Agnieszką Milczarz zarzekał się, że nie posiada konta za granicą i dodał, że raz już to udowodnił. Jednym z zarzutów, które formułował publicznie, albo dziennikarze to robili, było to, że on dostał rzekomo napisany moją ręką numer konta i nazwę banku. Żeby skończyć z jego bezkarnością w oczernianiu ludzi poddałem się na prośbę prokuratury testowi grafologicznemu. Wyszło, że niestety to nie byłem ja - stwierdził.

Były minister gospodarki zaznaczył jednak, że nie zamierza pozywać Dochnala do sądu. Nie mam najmniejszej ochoty kalać się jakimkolwiek kontaktem z tego typu oszustem.

Lobbysta w "Kontrapunkcie RMF FM i Newsweeka" stwierdził również, że to Jan Kulczyk i Ryszard Krauze stoją za jego ponad trzyletnim pobytem w areszcie. Nie komentujemy zarzutów Marka Dochnala, ponieważ ta sprawa nas nie dotyczy - stwierdził przedstawiciel firmy Kulczyk Holding. Także Prokom Investment nie chciał się oficjalnie odnosić do słów biznesmena.

Nieoficjalnie od przedstawiciela Prokom Investment reporterka RMF FM usłyszała, że Krauze najgorszemu wrogowi nie życzyłby takiego wsparcia, jakiego poprzednia władza postawiła właśnie jemu. Chodzi o ściganie Ryszarda Krauzego przez prokuraturę i postawienie mu zarzutów składania fałszywych zeznań w sprawie przecieków o akcji CBA w resorcie rolnictwa w czasach, gdy rządził PiS, a prokuraturą dowodził minister Ziobro.

Poza tym przedstawiciel Prokomu stwierdził, że nawet gdyby Dochnal wyszedł wcześniej z aresztu, nie byłby żadną konkurencją dla naftowych interesów Krauzego w Kazachstanie. Transakcja była zawierana między dwoma prywatnymi inwestorami, nie było tam miejsca dla trzeciego i nie było tam też miejsca na interwencję państwa - usłyszała od przedstawiciela Krauzego Agnieszka Milczarz.

Tusk: Zniesiemy abonament rtv dla emerytów

Premier Donald Tusk zarekomendował Radosława Sikorskiego i Jarosława Gowina do Zarządu Krajowego PO.

Rada Krajowa omawia sytuację w PO po stu dniach rządu. Sekretarz generalny Grzegorz Schetyna przedstawi koncepcję zarządzania partią po wyborach.

Premier Donald Tusk zapowiedział, że w przyszłym tygodniu klub Platformy złoży do marszałka Sejmu projekt ustawy, który przewiduje zniesienie abonamentu rtv dla emerytów.

Jak dodał, drugim krokiem będzie zniesienie abonamentu dla wszystkich. - Abonament jest ciężarem archaicznym - ocenił w sobotę szef rządu. Premier podkreślił, że partia, która zdobyła władzę i nie realizuje obietnic, na pewno władzę straci.

Premier zapowiedział również, że w pierwszej połowie kadencji będzie chciał uchylić podatek Belki w części opodatkowującej oszczędności. W końcu kadencji - mówił - rząd będzie chciał zlikwidować ten podatek w części dotyczącej transakcji giełdowych.

Obecnie 19-procentowy tzw. podatek Belki płacimy od zysków z funduszy inwestycyjnych, giełdy, odsetek od lokat bankowych i oprocentowanych kont.

Tusk argumentował, że chce najpierw uchylić podatek Belki w części dotyczącej oszczędności, bo obciąża on niezamożnych Polaków. Podkreślał, że rząd jest odpowiedzialny za "harmonijne", ale i "odpowiedzialne" znoszenie i obniżanie podatków.

piątek, 15 lutego 2008

Jeden z żołnierzy z Nangar Khel był już skazany

Tomasz B. - jeden z żołnierzy podejrzanych w sprawie ostrzelania afgańskiej wioski Nangar Khel - był wcześniej karany za pobicie i poniżanie żołnierza - powiedział rzecznik prokuratury wojskowej w Poznaniu Karol Frankowski.

Jak zaznaczył, fakt ten nie ma żadnego wpływu na toczące się postępowanie, może mieć natomiast wpływ na ostateczny wymiar kary w sprawie ostrzelania wioski. Frankowski dodał, że pozostali żołnierze aresztowani w sprawie Nangar Khel nie byli karani.

Według informacji TVN24, Tomasz B. znęcał się w 2005 roku nad innym żołnierzem. Sąd wojskowy ukarał go za pobicie, poniżanie i ubliżanie koledze na sześć miesięcy ograniczenia wolności.

W sprawie ostrzelania Nangar Khel podejrzani są żołnierze z 18. bielskiego Batalionu Desantowo-Szturmowego - kpt. Olgierd C., ppor. Łukasz B., chor. Andrzej O., plut. Tomasz B. oraz starsi szeregowi Damian L., Robert B. i Jacek J.

Sześciu z nich prokuratura zarzuciła zabójstwo ludności cywilnej, siódmemu - ataku na niebroniony obiekt cywilny.

Do ostrzału doszło 16 sierpnia ub. roku. Na miejscu zginęło kilkoro cywili, wśród nich kobiety i dzieci.

"Bezkarność prezydenta wkrótce się skończy"

Przygotowujemy się do przeprowadzenia w Olsztynie referendum w sprawie odwołania prezydenta Czesława Małkowskiego. Najpierw trzeba zrobić wszystko, by wysłać go na urlop - mówi "Rzeczpospolitej" poseł PO z Warmii i Mazur Krzysztof Lisek.

W środę TVN24 ujawniła nagranie rozmowy, w której prezydent Olsztyna miał w wulgarny sposób przekonywać jedną z urzędniczek do seksu. - To nie mój głos - oświadczył w czwartek Małkowski, informując, że nie ma telefonu komórkowego. Podobne nagranie posiada "Rz". Według dziennika, Małkowski rozmawia z urzędniczką, dzwoniąc do niej z telefonu stacjonarnego.

Jedna z poszkodowanych kobiet, przesłuchana już przez prokuraturę, apeluje: "Kobiety nie bójcie się mówić o tym, co was spotkało. Bezkarność prezydenta wkrótce się skończy".

Prawie połowa Polaków chce głosować na PO

Już tylko dwa procent brakuje Platformie Obywatelskiej, aby znowu chciał na nią głosować co drugi Polak. To wzrost o pięć procent w porównaniu z sondażem "Rzeczpospolitej" sprzed dwóch tygodni.

- Powrót do rekordowej popularności PO to wynik tego, że z czołówek gazet znikły blokady granic i protesty w służbie zdrowia. Dobrze przyjęta przez społeczeństwo została także wizyta Donalda Tuska w Moskwie - ocenia politolog z UJ Jarosław Flis. - Nie bez znaczenia jest też kilka znaczących wpadek w obozie PiS i otoczeniu prezydenta, które działają na korzyść Platformy - dodaje.

Poparcie dla PiS jednak w ostatnich tygodniach nieznacznie wzrosło (o 1 proc.). Na partię Jarosława Kaczyńskiego chce teraz głosować 26 proc. ankietowanych.

Na koalicję LiD zagłosowałoby 6 proc. wyborców. Z takim poparciem lewica nie weszłaby do Sejmu, bo próg dla koalicji wynosi 8 proc. Do Sejmu weszłoby za to PSL. Na ludowców chciałby głosować co 20. wyborca (5 proc.).

Sondaż dla "Rzeczpospolitej" zrealizowała GfK Polonia od 8 do 10 lutego na 986-osobowej próbie dorosłych Polaków.

Kolejna efektowna konferencja Palikota

- Do maja zlikwidujemy około 120 absurdalnych zapisów prawnych, kolejne 150 przestanie obowiązywać jesienią - zapowiedział szef sejmowej komisji "Przyjazne Państwo". Janusz Palikot jak zwykle zrobił to w sposób dla siebie właściwy, czyli efektownie. Stanął mianowicie na dwóch stosach kartek papieru symbolizujących te akty prawne, które mają być zlikwidowane w pierwszej kolejności.

Szef komisji "Przyjazne Państwo" przedstawił tzw. indeks postulatów, czyli 120 przepisów, które mają być zlikwidowane już wiosną. To bardzo ambitny plan, ale według Palikota możliwy do osiągnięcia dzięki ciężkiej pracy i fantastycznej atmosferze panującej na obradach komisji.

- To jest być może jedyna komisja w Sejmie, w której naprawdę nie było dyskusji partyjnej, tylko cały czas jest merytoryczna - zachwala pogromca biurokracji.

sobota, 9 lutego 2008

"Tego się właśnie obawiałem"

Tego się właśnie obawiałem: że przy 460 osobach utrzymanie tajemnicy będzie fikcją - powiedział Zbigniew Ćwiąkalski.

Ćwiąkalski zapowiedział, że skonsultuje się z marszałkiem Sejmu Bronisławem Komorowskim w całej sprawie. Na razie nie chciał przesądzać, czy będzie śledztwo w sprawie tego wycieku.

- Oceniam generalnie krytycznie tego typu sytuację, gdzie utajnia się jakieś posiedzenie, a następnie pełna informacja przedostaje się do opinii publicznej - powiedział minister.

- To tylko dowodzi, że rzeczywiście nie można przekazywać informacji o szczególnym znaczeniu dla bezpieczeństwa państwa - dodał. Według ministra, to dowód na to, że "polski system ochrony informacji niejawnych zdecydowanie kuleje w praktyce".

Ćwiąkalski dodał, że nie wie, kto mógł dać dziennikarzom stenogram. Wyraził zarazem przypuszczenie, że mógł on wypłynąć z Sejmu. - Albo może ktoś nielegalnie nagrał to na sali - dodał.

Spytany czy w całej sprawie doszło do przestępstwa ujawnienia tajemnicy, minister odparł, że "wymaga to rozważenia", ale bez konsultacji z Komorowskim i kontaktu z prokuratorem krajowym nie chciał przesądzać czy będzie wszczęte śledztwo.

Jak wynika z ujawnionego przez "Rz" stenogramu, Ćwiąkalski zastrzegł, że danych co czynności operacyjno-rozpoznawczych innych służb niż policja, nie może przedstawić nawet na tajnych obradach Sejmu, bo wymaga to "specjalnej decyzji" szefów takich służb, jak ABW, CBA i innych. Ujawnił tylko, że w 2007 r. o 18 proc. wzrosła liczba wniosków policji o kontrolę operacyjną (m.in. podsłuchy - PAP), a o 25 proc. wzrosła liczba takich działań policji w trybie nie cierpiącym zwłoki, co potem akceptowały sądy. Prokuratorzy odmówili zgody wobec 2 proc. ogółu wniosków, a sądy - 0,5 proc.

Według kodeksu karnego, kto ujawnia lub wbrew przepisom wykorzystuje informacje stanowiące tajemnicę państwową, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. Kto, wbrew przepisom ustawy lub przyjętemu na siebie zobowiązaniu, ujawnia lub wykorzystuje informację, z którą zapoznał się w związku z pełnioną funkcją, wykonywaną pracą, działalnością publiczną, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Funkcjonariusz publiczny, który ujawnia osobie nieuprawnionej informację stanowiącą tajemnicę służbową lub informację, którą uzyskał w związku z wykonywaniem czynności służbowych, a której ujawnienie może narazić na szkodę prawnie chroniony interes, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

Napieralski: Z Olejniczakiem jesteśmy liderami

Obaj jesteśmy liderami - powiedział na konferencji prasowej sekretarz generalny SLD Grzegorz Napieralski pytany przez dziennikarzy, czy rywalizuje z szefem partii Wojciechem Olejniczakiem o przywództwo w partii.

Zarówno Olejniczak i Napieralski zaprezentowali się dziennikarzom jako orędownicy wzmacniania pozycji SLD. Szef Sojuszu wyraźnie akcentował potrzebę kontynuowania współpracy w centrolewicowej koalicji LiD.

- Im mocniejszy SLD, tym mocniejszy LiD i co do tego nikt nie ma wątpliwości - powiedział dziennikarzom z kolei Wojciech Olejniczak. Opowiedział się za budowaniem centrolewicowego bloku, który będzie w stanie rywalizować z centroprawicą skupioną wokół PO i PiS.

Zdaniem szefa SLD, LiD należy poszerzać o współpracę ze związkami zawodowymi i organizacjami pozarządowymi. Opowiedział się za odmłodzeniem struktur partii oraz przyciągnięciem do niej większej liczby kobiet. - Będziemy wszędzie tam gdzie jest niesprawiedliwość społeczna - powiedział Napieralski. Zapowiedział walkę o bezpłatną edukację, pomoc rodzinie.

Na sobotniej Radzie Krajowej SLD padły słowa krytyki ze strony powiatowych szefów partii pod adresem LiD, w których zarzucono koalicji przede wszystkim utworzenie jej bez konsultacji z działaczami terenowymi oraz marginalizację SLD w ramach LiD. - Nie boję się krytyki, dobrze, że ona jest - odpowiedział Olejniczak.

Zapowiedział, że przed czerwcowym kongresie partii, na którym zamierza walczyć o ponowne przywództwo w partii, będzie zabiegał o szersze poparcie, w tym Grzegorza Napieralskiego". - Ale na to jest jeszcze czas - dodał Olejniczak.

Napieralski przyznał, że w kierownictwie partii nie zawsze jest jednomyślność. "Ale - jak zaznaczył - u nas, nie tak jak w PiS-ie nikt za to nie wyrzuca z partii". - U nas są różne poglądy i to jest nasza wartość - powiedział Napieralski.

Zaznaczył, że z pytaniem o to, kto będzie ubiegał się o przywódtwo w partii, należy poczekać do kongresu SLD.

"Handel listami jest niemoralny"

Władze Łodzi nie wezmą udziału w aukcji w listów ze zlikwidowanego przez Niemców Litzmannstadt Getto. Uważają, że handlowanie pamiątkami jest niemoralny.

Ich zdaniem, właściciel listów sam powinien przekazać je muzeum - stacji kolejowej Radegast, gdzie przywożono do getta Żydów z Europy i skąd później Niemcy wywozili ich do obozów zagłady.

Jednak zdaniem prof. Bartoszewskiego warto było zapłacić 190 tys. euro za listy, koperty i znaczki z poczty powstańczej. - To są autentyki, wytworzone rękami ludzi, którzy wtedy żyli. Niektórzy z nich mogą nadal żyć. To bezpośrednie pamiątki tamtych czasów. To zupełnie co innego niż książka, niż wspomnienia spisane po latach - powiedział Bartoszewski.

Jak dodał, kolekcja Muzeum Powstania Warszawskiego bardzo się wzbogaci dzięki nowym eksponatom. - Jest to muzeum specjalistyczne. Dla niego oryginały listów nadawanych w czasie Powstania mają ogromną wartość. Tych listów jest więcej niż do tej pory muzeum miało w całych swoich zbiorach - podkreślił.

Bartoszewski przypomniał, ze tradycja Powstania Warszawskiego jest nadal żywa, głównie w Warszawie. - Widać to co roku w dzień Wszystkich Świętych, kiedy warszawiacy masowo odwiedzają groby powstańców na Powązkach. Świadczy o tym ponad milion osób, które odwiedziły Muzeum Powstania Warszawskiego w ciągu trzech lat, które upłynęły od jego otwarcia - mówił.

Dlatego, jego zdaniem, warto robić wszystko, aby pamięć o tamtych wydarzeniach nie zbladła. Według niego, rozumieją to także Niemcy, dlatego udało się kupić kolekcję za cenę wywoławczą. - To było na pewno przejawem dobrej woli. Wszyscy wiemy, że w biznesie bywa różnie. Mam też informację, że niemiecki rząd był gotów kupić dla nas tę kolekcję - powiedział Bartoszewski.

Za dużo wiedzy szkodzi - rewolucja w szkolnictwie

Za rok rozpocznie się kolejna rewolucja w polskim szkolnictwie. Nauczanie ogólne, na przykład historię, zakończy się już w pierwszej klasie liceum. Potem skoncentruje się tylko na wybranych przedmiotach. Takich zmian chce minister edukacji Katarzyna Hall - ujawnia "Dziennik".

W efekcie od 2009 r. uczeń liceum po pierwszej klasie, który chce np. zdać na medycynę, przez dwa ostatnie lata szkoły uczyłby się obowiązkowo: polskiego, matematyki i języków obcych oraz trzech dodatkowych przedmiotów, jak biologia, fizyka i chemia, na poziomie poszerzonym. Na pierwszym roku zakończyłby jednak całkowicie naukę historii czy geografii.

Ministerstwo Edukacji tłumaczy, że reforma jest konieczna, bo wykształcenie wyższe chce zdobyć aż 80 proc. młodzieży, a obecne treści programowe są zbyt obszerne dla wszystkich. - Nie każdy będzie bardzo dobry z polskiego czy historii, więc nie ma sensu wszystkich uczyć wszystkiego - tłumaczy "Dziennikowi" wiceminister edukacji prof. Zbigniew Marciniak.

- By dobrze przygotować tak wielu młodych ludzi do studiów, potrzebne jest wzmocnienie wiedzy tylko z tych przedmiotów, które interesują ucznia i odciążenie go w ostatnich dwóch latach liceum nauki od tych, które na studiach będą mu zbędne - mówi.

Eksperci pytani przez gazetę uważają, że to absurd. Jeśli jednak minister Hall uda się przekonać Sejm do swojego pomysłu, reforma wejdzie w życie już w 2009 r. Teraz w resorcie trwają prace nad projektem. Mają się zakończyć przed wakacjami.

środa, 6 lutego 2008

400 polskich żołnierzy poleci do Afganistanu

Do połowy roku liczba polskich żołnierzy w Afganistanie, służących w ramach dowodzonych przez NATO Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa ma wzrosnąć z ok. 1200 do ok. 1600 - powiedział szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Franciszek Gągor.

Według generała, Polska zwiększa swoje zaangażowanie w Afganistanie zarówno ilościowe, jak i jakościowe.

Polski kontyngent wesprze również osiem śmigłowców. Generał, który zakończył trzydniową wizytę w Wielkiej Brytanii spodziewa się, że dzięki wzmocnieniu wzrośnie zdolność operacyjna polskiego kontyngentu. Oczekuje też, że w najbliższym czasie zapadnie decyzja, za którą prowincję Afganistanu Polacy przejmą odpowiedzialność w zakresie bezpieczeństwa.

Chcemy przejąć odpowiedzialność za jedną ze wschodnich prowincji kraju. Celem naszych działań, zgodnie z decyzjami, jest większa konsolidacja polskiego kontyngentu - powiedział szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.

Polacy stacjonują obecnie w nadzorowanym przez wojska USA sektorze wschodniego Afganistanu i w ramach ISAF są dziewiątym największym kontyngentem.

Zapytany o napięcia w ramach NATO na tle afgańskiej operacji gen. Gągor odpowiedział, że "z Polski można brać tylko przykład". To komentarz do skutków wywiadu amerykańskiego ministra obrony Roberta Gatesa dla "Los Angeles Times", w którym zarzucił siłom ISAF brak przygotowania do walki z talibami na południu Afganistanu, a także prawdziwego zaangażowania.

Rozgoryczenie Stanów Zjednoczonych powoduje postawa niektórych europejskich sojuszników takich jak Francja, Hiszpania, Włochy czy Niemcy, których żołnierze stacjonują w środkowej i północnej części kraju i są mniej narażeni na ataki talibów. Mimo nacisków Kwatery Głównej NATO i Waszyngtonu, większość sojuszników odmawia wysłania swoich oddziałów na południe Afganistanu.

Tematami rozmów gen. Gągora z Brytyjczykami była m.in. kwestia zbudowania jednego systemu logistycznego zarówno w kraju, jak i w operacjach zagranicznych, a także współdziałanie sił specjalnych i wojsk lądowych w rejonach kryzysowych. Omawiano też kwestie profesjonalizacji wojska.

Olejniczak przeprosi posłankę PiS

Szef klubu LiD Wojciech Olejniczak zobowiązał się przeprosić posłankę PiS Marię Nowak za to, że nazwał ją "bezczelnym kłamcą" - poinformował szef sejmowej komisji etyki Sławomir Rybicki (PO) po jej środowym posiedzeniu.

Przeprosić zamierza również poseł PO Tomasz Tomczykiewicz. Tym razem nie chodzi o konkretnego posła, a cały PiS, którego rządy zostały przez polityka Platformy określone mianem "stalinizmu XXI wieku".

W związku z deklaracjami, jakie złożyli obaj politycy przed komisją na jej tajnym posiedzeniu, komisja etyki zdecydowała się zawiesić postępowanie w tych sprawach.

Olejniczak użył sformułowania pod adresem posłanki PiS 19 grudnia ub.r., podczas debaty sejmowej przed powołaniem komisji śledczej do wyjaśnienia okoliczności śmierci b. posłanki SLD Barbary Blidy.

W trakcie debaty Nowak zarzuciła Olejniczakowi, że Blida zwierzała się jej, iż została wykreślona z list SLD do Sejmu w 2005 r. Wówczas szef Klubu LiD wyszedł na trybunę sejmową i nazwał ją "bezczelnym kłamcą".

Nowak powiedziała, że będzie usatysfakcjonowana przeprosinami i zrezygnuje z domagania się ukarania Olejniczaka przez komisję etyki.

Podkreśliła jednak, że w związku z tym, iż słowa wypowiedziane przez polityka lewicy były transmitowane przez telewizję, przeprosiny również muszą mieć formę publiczną. Nie określiła jakiej dokładnie formy będzie się domagała.

Wniosek przeciwko Tomczykiewiczowi złożył szef klubu PiS Przemysław Gosiewski. Polityk PO użył sformułowania o "stalinizmie" 6 grudnia ub.r. w trakcie sejmowej debaty nad wnioskiem o powołanie komisji śledczej ws. okoliczności śmierci Blidy.

Mówiąc o atmosferze jaką - jego zdaniem - wytworzono wokół Blidy, powiedział: "takimi metodami rządził PiS". - Poprzez swoich funkcjonariuszy z prokuratorem generalnym Zbigniewem Ziobrą na czele. Stalinizm XXI wieku, rządzenie poprzez strach - mówił wówczas Tomczykiewicz.

Rzecznik klubu PiS Mariusz Kamiński uznał chęć złożenia przeprosin przez Tomczykiewicza za dobry gest. - Myślę, że zrozumiał, że słowa te były zupełnie niepotrzebne - ocenił Kamiński. Dodał, że klub PiS nie będzie się domagał szczególnej formy przeprosin, a zadowoli się "zwykłym przepraszam".

Jednak mimo ewentualnych przeprosin klub PiS będzie się też domagał, by Tomczykiewicz został w jakiś sposób ukarany przez komisję etyki. - Uważamy, że komisja etyki jest od tego, by właśnie w takich sprawach reagowała i myślę, że chociażby upomnienie należy się posłowi - oświadczył rzecznik klubu PiS.

Tusk: Mam pełne zaufanie do Ewy Kopacz

Premier Donald Tusk zapewnił, że ma pełne zaufanie do minister zdrowia Ewy Kopacz. - Minister Kopacz szczególnie dobrze sprawuje się w sytuacji, która przypomina gorący front, tym bardziej wysoko oceniam jej pracę - powiedział.

- Minister zdrowia niezwykle rzetelnie przedstawiła sytuację w służbie zdrowia - powiedział dziennikarzom w Tusk, pytany o środową debatę w Sejmie na temat ochrony zdrowia. Jego zdaniem, minister Kopacz niczego nie ubarwiła.

Jak ocenił, informacja przedstawiona przez Kopacza "była nasycona konkretami i liczbami, stopniem zadłużenia, oczekiwań finansowych, liczbą szpitali będących w stanie krytycznym".

Szef rządu podkreślił, że jest dumny z Kopacz i ma do niej pełne zaufanie. - Jak do innych ministrów mojego gabinetu. Wszystkie domysły (o braku zaufania), to są sensacje nie mające nic wspólnego z rzeczywistością - dodał.

Premier zapewnił, że rząd nie ma niczego do ukrycia. - Zabieramy się za gigantyczne zadanie naprawy ochrony zdrowia. Mamy obowiązek mówić opozycji i Polakom, jak źle jest w ochronie zdrowia - zaznaczył.

Tusk wyraził nadzieję, że jego propozycja, by rozwiązania dla służby zdrowia nie były przedmiotem walki politycznej, tylko wspólnego ustalenia zostanie poważnie potraktowana przez opozycję.

- Specjalnie nie gniewam się na to, że opozycja, kiedy wysłuchuje informacji rządu potem mówi "wszystko do niczego", bo z reguły opozycja tak postępuje, więc swoją rolę dzisiaj odegrała zgodnie ze scenariuszem, jaki starała się napisać - powiedział szef rządu

Środową debatę w Sejmie o służbie zdrowia zaplanowano na osiem godzin. Kopacz przedstawiła m.in. kierunki działań resortu i ogólne dane o systemie ochrony zdrowia, informacje o finansowaniu systemu ochrony zdrowia, informacje o sytuacji związanej ze zmianą organizacji czasu pracy po wejściu w życie nowelizacji ustawy o zakładach opieki zdrowotnej.

Lepper: Ujawnić informacje o podsłuchach

Szef Samoobrony Andrzej Lepper poinformował, że wystąpił do ministra sprawiedliwości o ujawnienie informacji na temat zakładania podsłuchów jemu i innym działaczom Samoobrony.

- Chciałbym wiedzieć, kto dał zgodę na podsłuchiwanie mnie i innych działaczy Samoobrony, jakie inne techniki inwigilacji stosowano, czy jeszcze mam podsłuch - powiedział Lepper na konferencji prasowej w Lublinie.

Lider Samoobrony zaprotestował też przeciwko utajnieniu piątkowego posiedzenia Sejmu, na którym ma być omawiana sprawa zakładania podsłuchów. - To dotyczy w dużej części prowokacji w Ministerstwie Rolnictwa, dlaczego mamy to ukrywać - pytał Lepper.

- Chcielibyśmy znać prawdę, bo co tu ukrywać, że sądy hurtowo wydawały zgodę na podsłuchy na NN - nazwisko nieznane. Jeżeli to jest praktyka i norma, to trzeba to powiedzieć - uważa Lepper.

PO złożyła w Sejmie wniosek o przedstawienie przez ministra sprawiedliwości informacji "o ilości, zasadności i skali stosowanych prowokacji i podsłuchów, na co zgodę wydawały stosowne sądy".

Informację szef resortu sprawiedliwości miałby przedstawić Sejmowi w piątek w trakcie utajnionej części posiedzenia. Głosowanie, czy wprowadzić taki punkt do porządku odbędzie w piątek rano i również będzie utajnione.

W poniedziałek szef sejmowej speckomisji Janusz Zemke (LiD) powiedział w Radiu TOK FM, że z informacji dla komisji z trwającego wciąż audytu w ABW wynika, że "stwierdzono na razie 94 przypadki" podsłuchów zakładanych niezgodnie z procedurami.

Lepper powtórzył ponadto, że Samoobrona będzie przeciwstawiała się przygotowywanym przez PSL i PO zmianom w zasadach funkcjonowania KRUS.

Szef Samoobrony stwierdził, że partie rządzące, w tajemnicy pracują nad zmianami w funkcjonowaniu KRUS i - według niego - dążą do zwiększenia składek płaconych przez rolników i zmniejszenie dotacji budżetowej do KRUS już w przyszłym roku.

Zdaniem szefa Samoobrony, "KRUS jest instytucją, która powstała w celu pomocy polskim rolnikom" i powinna nadal być dotowana na obecnym poziomie, czyli 15 mld zł rocznie.

- Gdyby tej dotacji nie było musiałyby wzrosnąć ceny żywności, albo potrzebna byłaby dopłata kilkadziesiąt miliardów do cen żywności, aby nie było inflacji - powiedział Lepper.

Dodał, że Polska jest w Unii Europejskiej, a "we wszystkich państwach Unii jest interwencjonizm w rolnictwie i są dopłaty do rolnictwa".

Lepper zapowiedział, że Samoobrona będzie zbierała podpisy pod rezolucją, adresowaną do prezydenta, premiera, marszałków Sejmu i Senatu, zatytułowaną "ręce precz od KRUS-u". Jako związek zawodowy będzie też uczestniczyła w protestach, które - jak podał - są w tej sprawie przygotowywane.

PO zmieni ordynację do europarlamentu

Likwidację okręgów wyborczych i wprowadzenie list krajowych przez partie - takie zmiany w ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego chce wprowadzić PO. Z informacji "Wprost" wynika, że kierownictwo Platformy podjęło już decyzję w tej sprawie.

Zmiany oznaczają, że zarówno w Szczecinie, jak i Rzeszowie wyborcy głosowaliby na tych samych kandydatów. - W ten sposób ominiemy niesprawiedliwe dzielenie kraju na okręgi wyborcze i jednocześnie damy społeczeństwu prawdziwe prawo wyboru - mówi informator "Wprost".

Część polityków PO chciała pójść jeszcze dalej i postulowała wprowadzenie głosowania na szyldy wyborcze, a nie na poszczególnych kandydatów. Ta koncepcja została jednak odrzucona.

Z ustaleń "Wprost" wynika, że poseł PO Waldy Dzikowski, który pilotuje prace nad kodeksem wyborczym (kompleksowa nowelizacja ordynacji samorządowej, parlamentarnej i europejskiej), już w przyszłym tygodniu rozpocznie rozmowy z przedstawicielami innych klubów. - Chcemy, by kodeks wyborczy był projektem całego parlamentu, a nie tylko koalicji rządzącej - potwierdził w rozmowie z "Wprost".

Desperacka próba uniknięcia służby wojskowej

Desperacka próba uniknięcia służby wojskowej - połączona z połknięciem kilku metalowych śrub i ucieczką ze stołu operacyjnego - zakończyła się dla pewnego poborowego z Wrocławia doprowadzeniem do szpitala przez policję.

Jak poinformowała zachodniopomorska policja, poborowy z Wrocławia stawił się we wtorek w jednostce wojskowej w Choszcznie, w której miał służyć. Oświadczył, że nie chce do wojska i przyznał się, że aby uniknąć wcielenia połknął kilka metalowych śrub. Dodał, że tak mu poradzili znajomi.

Mężczyzna został natychmiast przewieziony do szpitala, gdzie wykonano mu zdjęcie rentgenowskie. Śruby były na nim widoczne. Lekarze zdecydowali, że pacjent musi być niezwłocznie poddany operacji. Do zabiegu chirurgicznego jednak nie doszło, bowiem poborowy uciekł. Lekarze uznali, iż istnieje realne zagrożenie życia i o pomoc poprosili policję. Do akcji włączyło się kilkunastu funkcjonariuszy.

Poborowego zatrzymano po godzinie poszukiwań w okolicach dworca PKP w Choszcznie. Pod eskortą policji natychmiast trafił do szpitala na zabieg.

piątek, 25 stycznia 2008

Dymisja włoskiego rządu

Premier Włoch Romano Prodi złożył w czwartek wieczorem na ręce prezydenta Giorgio Napolitano dymisję swego rządu.

Jest to konsekwencja przegranej gabinetu w Senacie, który nie udzielił rządowi wotum zaufania.

Nie wiadomo jeszcze, jaką decyzję podejmie prezydent, do którego należy teraz inicjatywa. Na razie Napolitano poprosił radę ministrów, by pracowała dalej zajmując się bieżącymi sprawami.

Jednocześnie podczas spotkania w Kwirynale postanowiono, że w piątek po południu prezydent rozpocznie konsultacje z przewodniczącymi obu izb parlamentu na temat obecnego kryzysu.

Możliwe jest zarówno to, że prezydent będzie nalegał na powołanie nowego rządu, jak i to, że rozwiąże obie izby parlamentu i rozpisze wybory. Być może jednak nie odbędą się one natychmiast i Napolitano zechce zaczekać na uchwalenie nowej ordynacji wyborczej, która zapewniłaby przyszłemu rządowi bardziej stabilne warunki funkcjonowania.

Do tego czasu działałby rząd przejściowy czy wręcz, jak mówią komentatorzy, "prezydencki".

Centroprawicowa opozycja domaga się natychmiastowego rozpisania przedterminowych wyborów, a nawet podaje już ich prawdopodobny termin - 6 i 7 kwietnia. W czwartkowy wieczór w Rzymie odbyły się manifestacje i marsze zwolenników opozycji, których uczestnicy wznosili okrzyki "natychmiast wybory!".

Tymczasem przeciwne przyspieszonym wyborom jest największe ugrupowanie koalicji - Partia Demokratyczna. Jej lider, burmistrz Wiecznego Miasta Walter Veltroni jest zadania, że należy ich uniknąć, bo w przeciwnym razie kraj pogrążyłby się w "dramatycznym kryzysie".

W opinii Veltroniego przedterminowe wybory nie zagwarantowałyby stabilności i odnowy, których potrzebują Włochy. Poza tym - zwrócił uwagę - "panuje niepokojąca sytuacja finansowa, a na horyzoncie pojawiają się poważne czynniki międzynarodowego kryzysu".

Obecny rząd pracował w sumie 615 dni, co plasuje go na siódmej pozycji pod względem długości funkcjonowania w powojennej historii Włoch.

Pierwszy rząd premiera Romano Prodiego, który istniał od maja 1996 do października 1998 roku, rządził 875 dni. Z tym wynikiem znajduje się na trzecim miejscu tego rankingu.

Na pierwszym miejscu jest gabinet Silvio Berlusconiego, który utrzymał się przy władzy przez całą kadencję od 2001 do 2006 roku.

Czy Geremek może łamać prawo?

Czy europoseł Bronisław Geremek może łamać prawo i nie składać oświadczenia lustracyjnego? - pyta "Dziennik".

Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który ustawę lustracyjną w wielu jej punktach podważył, europosłowie muszą lustrować się raz jeszcze. Obrońcy profesora tłumaczą, że - zważywszy życiorys Geremka - składanie oświadczenia jest upokarzające.

Europoseł PiS Wojciech Roszkowski krytykuje jednak postawę profesora. - Nikt nie powinien stawiać się ponad prawem. A złożenie oświadczenia lustracyjnego jest wypełnieniem pewnego obowiązku prawnego. I nie widzę powodu, żeby tutaj stosować jakieś nieposłuszeństwo obywatelskie - mówi Roszkowski.

Murem za Geremkiem stoją Władysław Frasyniuk z PD oraz Andrzej Celiński (LiD). Mówią, że podpisanie deklaracji jest dla nich czymś upokarzającym. - Niektórym ludziom pewnych pytań się nie zadaje. I do takich ludzi należy prof. Geremek - mówi Frasyniuk. Celiński złożył oświadczenie "bo taki był obowiązek kandydata na posła. Ale z obrzydzeniem" - odpowiada.

piątek, 11 stycznia 2008

Sejm powołał kolejną komisję śledczą

Sejm powołał komisję śledczą do zbadania zarzutu nacisków politycznych na służby specjalne. Wojciech Szarama (PiS) zapowiedział, że jego klub zaskarży uchwałę w tej sprawie do Trybunału Konstytucyjnego.

Za powołaniem komisji głosowało 265 posłów, 157 było przeciw, a 10 wstrzymało się od głosu.

Od początku prac nad przygotowanym przez PO wnioskiem o powołanie komisji śledczej ws. nacisków PiS uznawał, że zakres jej prac został określony zbyt szeroko, co może być powodem do orzeczenia jej niekonstytucyjności. Ta sprawa zdominowała również dyskusję poprzedzającą piątkowe głosowanie w Sejmie.

Poseł PiS Andrzej Dera powoływał się na opinie ekspertów podważające konstytucyjność uchwały w sprawie powołania tej komisji. - Dlaczego, panie marszałku, nie grzmisz, dlaczego nie wytaczasz dział, dlaczego pozwalasz na łamanie prawa? - zwrócił się Dera do prowadzącego obrady marszałka Bronisława Komorowskiego (PO). Pytał również wnioskodawców, dlaczego łamią podstawowe zasady państwa prawa.

Komorowski odparł, że nie lubi grzmieć, a problem niekonstytucyjności przepisów jest dyskusyjny, bo ekspertyzy są różne. Powołał się na opinię ministerstwa sprawiedliwości - pozytywną dla projektu uchwały.

Szef sejmowej komisji ustawodawczej Wojciech Szarama (PiS) podkreślał, że jego komisja, która pracowała nad projektem uchwały, nie dysponowała pozytywną opinią resortu sprawiedliwości. Tym samym - ubolewał - komisja ustawodawcza "działa przy niepełnym materiale dowodowym".

Po tym, jak sprawozdawca komisji ustawodawczej Stanisław Chmielewski (PO) potwierdził, że komisja nie zapoznała się z opinią ministerstwa sprawiedliwości, Zbigniew Girzyński (PiS) zwrócił się do marszałka Komorowskiego o odtajnienie tej ekspertyzy.

Komorowski odparł jednak, że nie ma tu nic do odtajnienia, bo opinią dysponują wnioskodawcy i - jak mówił - Girzyński może się do nich zwrócić w tej sprawie.

Arkadiusz Mularczyk (PiS) pytał jaki jest cel powołania komisji śledczej. Według niego, wnioskodawcom przyświecała maksyma: "szukajmy, a może coś nielegalnego się znajdzie". - Nazwijcie rzecz po imieniu - komisja do spraw polowania na Zbigniewa Ziobro - ironizował Girzyński.

Tadeusz Cymański (PiS), zwracając się do klubu PO, żartował z kolei, że "łatwiej ścigać cienie przeszłości niż budować cud irlandzki". - Naciski, naciski, a dlaczego komisja nie bada przecieków? - pytał.

- Panowie z PiS, nie lękajcie się - odpowiadał Sebastian Karpiunik (PO). Zapewniał, że Platforma przygotowując projekt uchwały pedantycznie przestrzegała konstytucji. Jego klubowy kolega Stanisław Chmielewski uznał zaś, że nie można z góry przesądzać o niekonstytucyjności przepisów. Jak mówił, "nowatorskość" projektu "być może przerosła posłów PiS".

W trakcie głosowań posłowie nie przyjęli najpierw wniosku PiS o odrzucenie projektu uchwały (za tym wnioskiem było 158 posłów, a 276 - przeciwko).

ABW nadal może zwalczać korupcję

Prezydent podpisał nowelizację ustawy o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencji Wywiadu - poinformowała Kancelaria Prezydenta. ABW będzie mogła nadal zwalczać korupcję.

ABW straciła te kompetencje na rzecz CBA 24 grudnia 2007 r., zgodnie z przyjętą w 2006 r. ustawą powołującą Centralne Biuro Antykorupcyjne. Po tej dacie ABW miała tylko dokończyć zaczęte wcześniej postępowania.

Agencja zwróciła się jednak do premiera, by nadal mogła zajmować się zwalczaniem korupcji. Ostrzegała, że odebranie jej tych uprawnień może mieć negatywny wpływ na bezpieczeństwo państwa. ABW przypominała, że inne służby poza CBA - np. policja czy straż graniczna - będą mogły nadal zajmować się takimi sprawami.

Projekt przywrócenia uchylonego artykułu złożyli posłowie PO. Jednym z zadań ABW ma być nadal rozpoznawanie, zapobieganie i wykrywanie przestępstw korupcji osób pełniących funkcje publiczne, jeśli może to godzić w bezpieczeństwo państwa.

Sejm uchwalił ustawę 20 grudnia 2007, Senat nie wniósł do niej poprawek.

Dwóch 19-latków spłonęło w samochodzie

Dwie osoby zginęły, a dwie zostały ranne w wypadku, do jakiego doszło w nocy z czwartku na piątek w okolicach Tułowic (Opolskie). Jeep cheerokee uderzył w drzewo i spłonął - poinformowała policja.

Według ustaleń policji przyczyną wypadku było niedostosowanie prędkości do warunków panujących na drodze. - 19-letni kierowca jechał zbyt szybko, wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Doszło do zwarcia instalacji elektrycznej, pojazd się zapalił, kierowca i jeden z pasażerów zginęli - powiedział rzecznik opolskiej policji kom. Maciej Milewski

Samochodem jechało czterech 19-latków, uczniów jednej klasy. Dwaj ranni zostali odwiezieni do szpitala. Według informacji policji, lżej ranny pasażer wyciągnął z płonącego auta jednego ze swoich kolegów, czym uratował mu życie.

Nie wiadomo, czy kierowca jeepa był trzeźwy. - To ustalą dopiero badania. Wiemy natomiast, że jeden z pasażerów miał w organizmie ok. promila alkoholu - zaznaczył Milewski.

Zdaniem polityka PiS, jest to próba "dość brutalnego ataku politycznego", a celem jest pokazanie jego jako osoby, która ma coś do ukrycia.

Sejmowa komisja śledcza do wyjaśnienia okoliczności śmierci byłej posłanki SLD Barbary Blidy rozpoczęła pracę. Jej przewodniczącym został wybrany Ryszard Kalisz (LiD), a jego zastępcą Tomasz Tomczykiewicz (PO). Na inauguracyjnym posiedzeniu doszło do pierwszych nieporozumień.

Oprócz Kalisza i Tomczykiewicza w komisji zasiadają: z PO - Danuta Pietraszewska i Marek Wójcik; z PiS - Wojciech Szarama i Beata Kempa, a z PSL - Tadeusz Sławecki.

W prezydium komisji śledczej nie ma przedstawiciela PiS, drugiego co do wielkości klubu w Sejmie. Kempa wnioskowała podczas pierwszego posiedzenia komisji, aby w jej prezydium zasiadało czterech posłów - tak, by każdy z klubów miał swojego przedstawiciela. Jednak - na wniosek Kalisza - zdecydowano, że będzie jeden wiceprzewodniczący.

- Chcieliśmy rzetelnej reprezentacji wszystkich klubów parlamentarnych w prezydium komisji przy ustalaniu ważnych kwestii. Trzeba będzie być bardzo czujnym i kontrolować wszelkie wypowiedzi Kalisza. Będziemy dyscyplinować przewodniczącego - mówiła później dziennikarzom Kepma.

Kalisz zapewnia, że najważniejsze sprawy będą rozstrzygane w pełnym składzie komisji.

Pytany o skład prezydium komisji śledczej marszałek Sejmu Bronisław Komorowski zaznaczył, że "taka była decyzja większości komisji". Marszałek zwrócił uwagę, że komisja jest "mała, 7- osobowa", więc - jego zdaniem - "rola prezydium jest niewielka".

- Zwłaszcza po deklaracji posła Kalisza, że wszystkie istotne sprawy z punktu widzenia pracy komisji będą ustalane w pełnym składzie. Mogłoby dojść do śmiesznej sytuacji, w której więcej niż połowa składu osobowego komisji tworzyła prezydium - dodał Komorowski.

Podczas pierwszego posiedzenia komisji jej członkowie najbardziej spierali się o jakie dokumenty komisja powinna wystąpić.

Kalisz zapowiedział, że będzie chciał wystąpić do prokuratury w Katowicach o udostępnienie akt dotyczących mafii węglowej, przede wszystkim dokumentów z przesłuchań Barbary K. (tzw. śląskiej Alexis) i innych osób, gdzie pojawia się nazwisko Blidy.

Przewodniczący komisji chce także wystąpić o dokumenty do prokuratury w Łodzi, która prowadzi śledztwo w sprawie okoliczności śmierci Blidy. Zapowiedział także, że zwróci się o materiały operacyjne ABW oraz protokoły z przesłuchań przed komisją ds. służb specjalnych poprzedniej kadencji Sejmu byłego szefa MSWiA Janusza Kaczmarka i byłego komendanta głównego policji Konrada Kornatowskiego.

Kalisz zwrócił się także do innych członków komisji, aby wystąpili o certyfikat dostępu do materiałów niejawnych.

Z kolei Beata Kempa uważa, że Kalisz chce wybiórczo wystąpić o dokumenty. Przekonywała, że nie sposób podejmować decyzji na podstawie "tylko i wyłącznie wybranych dokumentów". - To jest błąd z założenia i w tej sytuacji obawiam się, że może nawet dojść do manipulacji, który dokument komisji przedłożyć, a który nie przedłożyć - podkreśliła Kempa.

Poseł PiS: Nie współpracowałem z WSI

Poseł PiS Paweł Kowal zaprzecza, by współpracował z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Podkreśla, że nagabywano go i zachęcano do współpracy, ale nie podjął jej. Kowal zwrócił się o odtajnienie dokumentacji w tej sprawie.

W ten sposób poseł PiS, były wiceminister spraw zagranicznych, odniósł się do informacji piątkowego "Dziennika", który podał, że Kowal był w latach 2003-2005 zarejestrowany jako tajny współpracownik Wojskowych Służb Informacyjnych o pseudonimie "Pallad".

- Nawet po przeczytaniu tego artykułu szybko się człowiek orientuje, że faktycznie nie ma żadnych elementów współpracy. Były faktycznie wielokrotne próby nagabywania mnie przez służby specjalne, zachęcania do jakiejś formy współpracy, ja jej nie podjąłem - powiedział Kowal w piątek rano w TVP Info.

Zdaniem polityka PiS, jest to próba "dość brutalnego ataku politycznego", a celem jest pokazanie jego jako osoby, która ma coś do ukrycia.

- Dlatego ja bardzo szybko wystąpiłem do ministra obrony narodowej o to, by odtajnił wszelką dokumentację, jeśli jakaś na mój temat została zgromadzona - podkreślił Kowal.

Jak mówił, teraz okazuje się, że był inwigilowany, a od dziennikarzy dowiedział się, że także jego rodzina była obserwowana. Podkreślił, że trzeba to wszystko sprawdzić, także to, czy w "teczce" WSI znalazł się legalnie.

- Mam nadzieję, że minister obrony narodowej mi w tym pomoże, po postu pokazując wszystko co jest na mój temat zgromadzone. Tam nie ma nic nadzwyczajnego - dodał Kowal.

Szef MON Bogdan Klich powiedział RMF FM, że już w czwartek przekazał sprawę departamentowi prawnemu do oceny, co w tym zakresie można zrobić. - Aczkolwiek nawet przed tą opinią departamentu, muszę powiedzieć, że chyba niewiele - zaznaczył minister obrony. Według Klicha, gdyby o odtajnienie dokumentów zwrócił się np. sąd, czy prokuratura, sprawa byłaby prostsza. Jak podaje RMF FM, opinia ma być gotowa jeszcze w piątek.

Kowal zaznaczył, że już wcześnie mówił "wielu osobom" o całej sprawie. Potwierdził informacje "Dziennika", że przeprowadził kilkanaście rozmów telefonicznych i spotkań z przedstawicielami służb. Relacjonował, że przez kilka pierwszych kontaktów nie wiedział z kim rozmawiał, bo ludzie, którzy do niego przyszli, przedstawili się jako urzędnicy jednego z ministerstw.

Jak mówił, nie dziwił się temu, bo wówczas był ekspertem i nie zajmował się polityką. - Gdy się zorientowałem, poprosiłem o wyjaśnienie skąd są i kiedy to nastąpiło, to zobowiązałem się zachować sprawę w dyskrecji. Uważam, że jak ktoś w wolnym państwie zobowiązuje się wobec organów państwa do czegoś takiego, powinien tego dotrzymać - mówił Kowal.

Dodał, że ze względu na to, że zobowiązał się do zachowania tajemnicy w sprawie tego "co mu zaproponowano", on sam nie może ujawnić żadnych szczegółów.

Górnicy zablokowali bramy w "Budryku"

Protestujący w kopalni "Budryk" całkowicie zablokowali kopalniane bramy. Na teren zakładu w Ornontowicach nie wpuszczono pierwszej zmiany, czyli około dwustu pracowników. Ta grupa zbiera się teraz w kopalnianej stołówce poza terenem kopalni.

Zrównanie zarobków w "Budryku" ze średnią płac w Jastrzębskiej Spółce Węglowej jest zasadniczym postulatem strajkujących. W środę strony sporu uzgodniły 18 z 20 punktów planowanego porozumienia. Późnym wieczorem negocjacje zostały przerwane po pojawieniu się rozbieżności w kluczowym punkcie dotyczącym wysokości i sposobu naliczania podwyżek płac. Strony miały wrócić do rozmów w czwartek po południu - po ponownym przeliczeniu swych propozycji. Rozmowy te jednak nie odbyły się, bo zarząd JSW został wezwany do Ministerstwa Gospodarki. Spotkanie było związane z przejęciem przez tę spółkę "Budryka" i oceną sytuacji ekonomicznej kopalni oraz strat spowodowanych strajkiem.

Protest w "Budryku" prowadzą cztery z dziewięciu działających tam związków zawodowych. Pozostałe zgadzają się na propozycje zarządu. Protestujący konsekwentnie jednak uznają je za niewystarczające.