piątek, 25 stycznia 2008

Dymisja włoskiego rządu

Premier Włoch Romano Prodi złożył w czwartek wieczorem na ręce prezydenta Giorgio Napolitano dymisję swego rządu.

Jest to konsekwencja przegranej gabinetu w Senacie, który nie udzielił rządowi wotum zaufania.

Nie wiadomo jeszcze, jaką decyzję podejmie prezydent, do którego należy teraz inicjatywa. Na razie Napolitano poprosił radę ministrów, by pracowała dalej zajmując się bieżącymi sprawami.

Jednocześnie podczas spotkania w Kwirynale postanowiono, że w piątek po południu prezydent rozpocznie konsultacje z przewodniczącymi obu izb parlamentu na temat obecnego kryzysu.

Możliwe jest zarówno to, że prezydent będzie nalegał na powołanie nowego rządu, jak i to, że rozwiąże obie izby parlamentu i rozpisze wybory. Być może jednak nie odbędą się one natychmiast i Napolitano zechce zaczekać na uchwalenie nowej ordynacji wyborczej, która zapewniłaby przyszłemu rządowi bardziej stabilne warunki funkcjonowania.

Do tego czasu działałby rząd przejściowy czy wręcz, jak mówią komentatorzy, "prezydencki".

Centroprawicowa opozycja domaga się natychmiastowego rozpisania przedterminowych wyborów, a nawet podaje już ich prawdopodobny termin - 6 i 7 kwietnia. W czwartkowy wieczór w Rzymie odbyły się manifestacje i marsze zwolenników opozycji, których uczestnicy wznosili okrzyki "natychmiast wybory!".

Tymczasem przeciwne przyspieszonym wyborom jest największe ugrupowanie koalicji - Partia Demokratyczna. Jej lider, burmistrz Wiecznego Miasta Walter Veltroni jest zadania, że należy ich uniknąć, bo w przeciwnym razie kraj pogrążyłby się w "dramatycznym kryzysie".

W opinii Veltroniego przedterminowe wybory nie zagwarantowałyby stabilności i odnowy, których potrzebują Włochy. Poza tym - zwrócił uwagę - "panuje niepokojąca sytuacja finansowa, a na horyzoncie pojawiają się poważne czynniki międzynarodowego kryzysu".

Obecny rząd pracował w sumie 615 dni, co plasuje go na siódmej pozycji pod względem długości funkcjonowania w powojennej historii Włoch.

Pierwszy rząd premiera Romano Prodiego, który istniał od maja 1996 do października 1998 roku, rządził 875 dni. Z tym wynikiem znajduje się na trzecim miejscu tego rankingu.

Na pierwszym miejscu jest gabinet Silvio Berlusconiego, który utrzymał się przy władzy przez całą kadencję od 2001 do 2006 roku.

Czy Geremek może łamać prawo?

Czy europoseł Bronisław Geremek może łamać prawo i nie składać oświadczenia lustracyjnego? - pyta "Dziennik".

Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który ustawę lustracyjną w wielu jej punktach podważył, europosłowie muszą lustrować się raz jeszcze. Obrońcy profesora tłumaczą, że - zważywszy życiorys Geremka - składanie oświadczenia jest upokarzające.

Europoseł PiS Wojciech Roszkowski krytykuje jednak postawę profesora. - Nikt nie powinien stawiać się ponad prawem. A złożenie oświadczenia lustracyjnego jest wypełnieniem pewnego obowiązku prawnego. I nie widzę powodu, żeby tutaj stosować jakieś nieposłuszeństwo obywatelskie - mówi Roszkowski.

Murem za Geremkiem stoją Władysław Frasyniuk z PD oraz Andrzej Celiński (LiD). Mówią, że podpisanie deklaracji jest dla nich czymś upokarzającym. - Niektórym ludziom pewnych pytań się nie zadaje. I do takich ludzi należy prof. Geremek - mówi Frasyniuk. Celiński złożył oświadczenie "bo taki był obowiązek kandydata na posła. Ale z obrzydzeniem" - odpowiada.

piątek, 11 stycznia 2008

Sejm powołał kolejną komisję śledczą

Sejm powołał komisję śledczą do zbadania zarzutu nacisków politycznych na służby specjalne. Wojciech Szarama (PiS) zapowiedział, że jego klub zaskarży uchwałę w tej sprawie do Trybunału Konstytucyjnego.

Za powołaniem komisji głosowało 265 posłów, 157 było przeciw, a 10 wstrzymało się od głosu.

Od początku prac nad przygotowanym przez PO wnioskiem o powołanie komisji śledczej ws. nacisków PiS uznawał, że zakres jej prac został określony zbyt szeroko, co może być powodem do orzeczenia jej niekonstytucyjności. Ta sprawa zdominowała również dyskusję poprzedzającą piątkowe głosowanie w Sejmie.

Poseł PiS Andrzej Dera powoływał się na opinie ekspertów podważające konstytucyjność uchwały w sprawie powołania tej komisji. - Dlaczego, panie marszałku, nie grzmisz, dlaczego nie wytaczasz dział, dlaczego pozwalasz na łamanie prawa? - zwrócił się Dera do prowadzącego obrady marszałka Bronisława Komorowskiego (PO). Pytał również wnioskodawców, dlaczego łamią podstawowe zasady państwa prawa.

Komorowski odparł, że nie lubi grzmieć, a problem niekonstytucyjności przepisów jest dyskusyjny, bo ekspertyzy są różne. Powołał się na opinię ministerstwa sprawiedliwości - pozytywną dla projektu uchwały.

Szef sejmowej komisji ustawodawczej Wojciech Szarama (PiS) podkreślał, że jego komisja, która pracowała nad projektem uchwały, nie dysponowała pozytywną opinią resortu sprawiedliwości. Tym samym - ubolewał - komisja ustawodawcza "działa przy niepełnym materiale dowodowym".

Po tym, jak sprawozdawca komisji ustawodawczej Stanisław Chmielewski (PO) potwierdził, że komisja nie zapoznała się z opinią ministerstwa sprawiedliwości, Zbigniew Girzyński (PiS) zwrócił się do marszałka Komorowskiego o odtajnienie tej ekspertyzy.

Komorowski odparł jednak, że nie ma tu nic do odtajnienia, bo opinią dysponują wnioskodawcy i - jak mówił - Girzyński może się do nich zwrócić w tej sprawie.

Arkadiusz Mularczyk (PiS) pytał jaki jest cel powołania komisji śledczej. Według niego, wnioskodawcom przyświecała maksyma: "szukajmy, a może coś nielegalnego się znajdzie". - Nazwijcie rzecz po imieniu - komisja do spraw polowania na Zbigniewa Ziobro - ironizował Girzyński.

Tadeusz Cymański (PiS), zwracając się do klubu PO, żartował z kolei, że "łatwiej ścigać cienie przeszłości niż budować cud irlandzki". - Naciski, naciski, a dlaczego komisja nie bada przecieków? - pytał.

- Panowie z PiS, nie lękajcie się - odpowiadał Sebastian Karpiunik (PO). Zapewniał, że Platforma przygotowując projekt uchwały pedantycznie przestrzegała konstytucji. Jego klubowy kolega Stanisław Chmielewski uznał zaś, że nie można z góry przesądzać o niekonstytucyjności przepisów. Jak mówił, "nowatorskość" projektu "być może przerosła posłów PiS".

W trakcie głosowań posłowie nie przyjęli najpierw wniosku PiS o odrzucenie projektu uchwały (za tym wnioskiem było 158 posłów, a 276 - przeciwko).

ABW nadal może zwalczać korupcję

Prezydent podpisał nowelizację ustawy o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencji Wywiadu - poinformowała Kancelaria Prezydenta. ABW będzie mogła nadal zwalczać korupcję.

ABW straciła te kompetencje na rzecz CBA 24 grudnia 2007 r., zgodnie z przyjętą w 2006 r. ustawą powołującą Centralne Biuro Antykorupcyjne. Po tej dacie ABW miała tylko dokończyć zaczęte wcześniej postępowania.

Agencja zwróciła się jednak do premiera, by nadal mogła zajmować się zwalczaniem korupcji. Ostrzegała, że odebranie jej tych uprawnień może mieć negatywny wpływ na bezpieczeństwo państwa. ABW przypominała, że inne służby poza CBA - np. policja czy straż graniczna - będą mogły nadal zajmować się takimi sprawami.

Projekt przywrócenia uchylonego artykułu złożyli posłowie PO. Jednym z zadań ABW ma być nadal rozpoznawanie, zapobieganie i wykrywanie przestępstw korupcji osób pełniących funkcje publiczne, jeśli może to godzić w bezpieczeństwo państwa.

Sejm uchwalił ustawę 20 grudnia 2007, Senat nie wniósł do niej poprawek.

Dwóch 19-latków spłonęło w samochodzie

Dwie osoby zginęły, a dwie zostały ranne w wypadku, do jakiego doszło w nocy z czwartku na piątek w okolicach Tułowic (Opolskie). Jeep cheerokee uderzył w drzewo i spłonął - poinformowała policja.

Według ustaleń policji przyczyną wypadku było niedostosowanie prędkości do warunków panujących na drodze. - 19-letni kierowca jechał zbyt szybko, wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Doszło do zwarcia instalacji elektrycznej, pojazd się zapalił, kierowca i jeden z pasażerów zginęli - powiedział rzecznik opolskiej policji kom. Maciej Milewski

Samochodem jechało czterech 19-latków, uczniów jednej klasy. Dwaj ranni zostali odwiezieni do szpitala. Według informacji policji, lżej ranny pasażer wyciągnął z płonącego auta jednego ze swoich kolegów, czym uratował mu życie.

Nie wiadomo, czy kierowca jeepa był trzeźwy. - To ustalą dopiero badania. Wiemy natomiast, że jeden z pasażerów miał w organizmie ok. promila alkoholu - zaznaczył Milewski.

Zdaniem polityka PiS, jest to próba "dość brutalnego ataku politycznego", a celem jest pokazanie jego jako osoby, która ma coś do ukrycia.

Sejmowa komisja śledcza do wyjaśnienia okoliczności śmierci byłej posłanki SLD Barbary Blidy rozpoczęła pracę. Jej przewodniczącym został wybrany Ryszard Kalisz (LiD), a jego zastępcą Tomasz Tomczykiewicz (PO). Na inauguracyjnym posiedzeniu doszło do pierwszych nieporozumień.

Oprócz Kalisza i Tomczykiewicza w komisji zasiadają: z PO - Danuta Pietraszewska i Marek Wójcik; z PiS - Wojciech Szarama i Beata Kempa, a z PSL - Tadeusz Sławecki.

W prezydium komisji śledczej nie ma przedstawiciela PiS, drugiego co do wielkości klubu w Sejmie. Kempa wnioskowała podczas pierwszego posiedzenia komisji, aby w jej prezydium zasiadało czterech posłów - tak, by każdy z klubów miał swojego przedstawiciela. Jednak - na wniosek Kalisza - zdecydowano, że będzie jeden wiceprzewodniczący.

- Chcieliśmy rzetelnej reprezentacji wszystkich klubów parlamentarnych w prezydium komisji przy ustalaniu ważnych kwestii. Trzeba będzie być bardzo czujnym i kontrolować wszelkie wypowiedzi Kalisza. Będziemy dyscyplinować przewodniczącego - mówiła później dziennikarzom Kepma.

Kalisz zapewnia, że najważniejsze sprawy będą rozstrzygane w pełnym składzie komisji.

Pytany o skład prezydium komisji śledczej marszałek Sejmu Bronisław Komorowski zaznaczył, że "taka była decyzja większości komisji". Marszałek zwrócił uwagę, że komisja jest "mała, 7- osobowa", więc - jego zdaniem - "rola prezydium jest niewielka".

- Zwłaszcza po deklaracji posła Kalisza, że wszystkie istotne sprawy z punktu widzenia pracy komisji będą ustalane w pełnym składzie. Mogłoby dojść do śmiesznej sytuacji, w której więcej niż połowa składu osobowego komisji tworzyła prezydium - dodał Komorowski.

Podczas pierwszego posiedzenia komisji jej członkowie najbardziej spierali się o jakie dokumenty komisja powinna wystąpić.

Kalisz zapowiedział, że będzie chciał wystąpić do prokuratury w Katowicach o udostępnienie akt dotyczących mafii węglowej, przede wszystkim dokumentów z przesłuchań Barbary K. (tzw. śląskiej Alexis) i innych osób, gdzie pojawia się nazwisko Blidy.

Przewodniczący komisji chce także wystąpić o dokumenty do prokuratury w Łodzi, która prowadzi śledztwo w sprawie okoliczności śmierci Blidy. Zapowiedział także, że zwróci się o materiały operacyjne ABW oraz protokoły z przesłuchań przed komisją ds. służb specjalnych poprzedniej kadencji Sejmu byłego szefa MSWiA Janusza Kaczmarka i byłego komendanta głównego policji Konrada Kornatowskiego.

Kalisz zwrócił się także do innych członków komisji, aby wystąpili o certyfikat dostępu do materiałów niejawnych.

Z kolei Beata Kempa uważa, że Kalisz chce wybiórczo wystąpić o dokumenty. Przekonywała, że nie sposób podejmować decyzji na podstawie "tylko i wyłącznie wybranych dokumentów". - To jest błąd z założenia i w tej sytuacji obawiam się, że może nawet dojść do manipulacji, który dokument komisji przedłożyć, a który nie przedłożyć - podkreśliła Kempa.

Poseł PiS: Nie współpracowałem z WSI

Poseł PiS Paweł Kowal zaprzecza, by współpracował z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Podkreśla, że nagabywano go i zachęcano do współpracy, ale nie podjął jej. Kowal zwrócił się o odtajnienie dokumentacji w tej sprawie.

W ten sposób poseł PiS, były wiceminister spraw zagranicznych, odniósł się do informacji piątkowego "Dziennika", który podał, że Kowal był w latach 2003-2005 zarejestrowany jako tajny współpracownik Wojskowych Służb Informacyjnych o pseudonimie "Pallad".

- Nawet po przeczytaniu tego artykułu szybko się człowiek orientuje, że faktycznie nie ma żadnych elementów współpracy. Były faktycznie wielokrotne próby nagabywania mnie przez służby specjalne, zachęcania do jakiejś formy współpracy, ja jej nie podjąłem - powiedział Kowal w piątek rano w TVP Info.

Zdaniem polityka PiS, jest to próba "dość brutalnego ataku politycznego", a celem jest pokazanie jego jako osoby, która ma coś do ukrycia.

- Dlatego ja bardzo szybko wystąpiłem do ministra obrony narodowej o to, by odtajnił wszelką dokumentację, jeśli jakaś na mój temat została zgromadzona - podkreślił Kowal.

Jak mówił, teraz okazuje się, że był inwigilowany, a od dziennikarzy dowiedział się, że także jego rodzina była obserwowana. Podkreślił, że trzeba to wszystko sprawdzić, także to, czy w "teczce" WSI znalazł się legalnie.

- Mam nadzieję, że minister obrony narodowej mi w tym pomoże, po postu pokazując wszystko co jest na mój temat zgromadzone. Tam nie ma nic nadzwyczajnego - dodał Kowal.

Szef MON Bogdan Klich powiedział RMF FM, że już w czwartek przekazał sprawę departamentowi prawnemu do oceny, co w tym zakresie można zrobić. - Aczkolwiek nawet przed tą opinią departamentu, muszę powiedzieć, że chyba niewiele - zaznaczył minister obrony. Według Klicha, gdyby o odtajnienie dokumentów zwrócił się np. sąd, czy prokuratura, sprawa byłaby prostsza. Jak podaje RMF FM, opinia ma być gotowa jeszcze w piątek.

Kowal zaznaczył, że już wcześnie mówił "wielu osobom" o całej sprawie. Potwierdził informacje "Dziennika", że przeprowadził kilkanaście rozmów telefonicznych i spotkań z przedstawicielami służb. Relacjonował, że przez kilka pierwszych kontaktów nie wiedział z kim rozmawiał, bo ludzie, którzy do niego przyszli, przedstawili się jako urzędnicy jednego z ministerstw.

Jak mówił, nie dziwił się temu, bo wówczas był ekspertem i nie zajmował się polityką. - Gdy się zorientowałem, poprosiłem o wyjaśnienie skąd są i kiedy to nastąpiło, to zobowiązałem się zachować sprawę w dyskrecji. Uważam, że jak ktoś w wolnym państwie zobowiązuje się wobec organów państwa do czegoś takiego, powinien tego dotrzymać - mówił Kowal.

Dodał, że ze względu na to, że zobowiązał się do zachowania tajemnicy w sprawie tego "co mu zaproponowano", on sam nie może ujawnić żadnych szczegółów.

Górnicy zablokowali bramy w "Budryku"

Protestujący w kopalni "Budryk" całkowicie zablokowali kopalniane bramy. Na teren zakładu w Ornontowicach nie wpuszczono pierwszej zmiany, czyli około dwustu pracowników. Ta grupa zbiera się teraz w kopalnianej stołówce poza terenem kopalni.

Zrównanie zarobków w "Budryku" ze średnią płac w Jastrzębskiej Spółce Węglowej jest zasadniczym postulatem strajkujących. W środę strony sporu uzgodniły 18 z 20 punktów planowanego porozumienia. Późnym wieczorem negocjacje zostały przerwane po pojawieniu się rozbieżności w kluczowym punkcie dotyczącym wysokości i sposobu naliczania podwyżek płac. Strony miały wrócić do rozmów w czwartek po południu - po ponownym przeliczeniu swych propozycji. Rozmowy te jednak nie odbyły się, bo zarząd JSW został wezwany do Ministerstwa Gospodarki. Spotkanie było związane z przejęciem przez tę spółkę "Budryka" i oceną sytuacji ekonomicznej kopalni oraz strat spowodowanych strajkiem.

Protest w "Budryku" prowadzą cztery z dziewięciu działających tam związków zawodowych. Pozostałe zgadzają się na propozycje zarządu. Protestujący konsekwentnie jednak uznają je za niewystarczające.