piątek, 15 lutego 2008

Jeden z żołnierzy z Nangar Khel był już skazany

Tomasz B. - jeden z żołnierzy podejrzanych w sprawie ostrzelania afgańskiej wioski Nangar Khel - był wcześniej karany za pobicie i poniżanie żołnierza - powiedział rzecznik prokuratury wojskowej w Poznaniu Karol Frankowski.

Jak zaznaczył, fakt ten nie ma żadnego wpływu na toczące się postępowanie, może mieć natomiast wpływ na ostateczny wymiar kary w sprawie ostrzelania wioski. Frankowski dodał, że pozostali żołnierze aresztowani w sprawie Nangar Khel nie byli karani.

Według informacji TVN24, Tomasz B. znęcał się w 2005 roku nad innym żołnierzem. Sąd wojskowy ukarał go za pobicie, poniżanie i ubliżanie koledze na sześć miesięcy ograniczenia wolności.

W sprawie ostrzelania Nangar Khel podejrzani są żołnierze z 18. bielskiego Batalionu Desantowo-Szturmowego - kpt. Olgierd C., ppor. Łukasz B., chor. Andrzej O., plut. Tomasz B. oraz starsi szeregowi Damian L., Robert B. i Jacek J.

Sześciu z nich prokuratura zarzuciła zabójstwo ludności cywilnej, siódmemu - ataku na niebroniony obiekt cywilny.

Do ostrzału doszło 16 sierpnia ub. roku. Na miejscu zginęło kilkoro cywili, wśród nich kobiety i dzieci.

"Bezkarność prezydenta wkrótce się skończy"

Przygotowujemy się do przeprowadzenia w Olsztynie referendum w sprawie odwołania prezydenta Czesława Małkowskiego. Najpierw trzeba zrobić wszystko, by wysłać go na urlop - mówi "Rzeczpospolitej" poseł PO z Warmii i Mazur Krzysztof Lisek.

W środę TVN24 ujawniła nagranie rozmowy, w której prezydent Olsztyna miał w wulgarny sposób przekonywać jedną z urzędniczek do seksu. - To nie mój głos - oświadczył w czwartek Małkowski, informując, że nie ma telefonu komórkowego. Podobne nagranie posiada "Rz". Według dziennika, Małkowski rozmawia z urzędniczką, dzwoniąc do niej z telefonu stacjonarnego.

Jedna z poszkodowanych kobiet, przesłuchana już przez prokuraturę, apeluje: "Kobiety nie bójcie się mówić o tym, co was spotkało. Bezkarność prezydenta wkrótce się skończy".

Prawie połowa Polaków chce głosować na PO

Już tylko dwa procent brakuje Platformie Obywatelskiej, aby znowu chciał na nią głosować co drugi Polak. To wzrost o pięć procent w porównaniu z sondażem "Rzeczpospolitej" sprzed dwóch tygodni.

- Powrót do rekordowej popularności PO to wynik tego, że z czołówek gazet znikły blokady granic i protesty w służbie zdrowia. Dobrze przyjęta przez społeczeństwo została także wizyta Donalda Tuska w Moskwie - ocenia politolog z UJ Jarosław Flis. - Nie bez znaczenia jest też kilka znaczących wpadek w obozie PiS i otoczeniu prezydenta, które działają na korzyść Platformy - dodaje.

Poparcie dla PiS jednak w ostatnich tygodniach nieznacznie wzrosło (o 1 proc.). Na partię Jarosława Kaczyńskiego chce teraz głosować 26 proc. ankietowanych.

Na koalicję LiD zagłosowałoby 6 proc. wyborców. Z takim poparciem lewica nie weszłaby do Sejmu, bo próg dla koalicji wynosi 8 proc. Do Sejmu weszłoby za to PSL. Na ludowców chciałby głosować co 20. wyborca (5 proc.).

Sondaż dla "Rzeczpospolitej" zrealizowała GfK Polonia od 8 do 10 lutego na 986-osobowej próbie dorosłych Polaków.

Kolejna efektowna konferencja Palikota

- Do maja zlikwidujemy około 120 absurdalnych zapisów prawnych, kolejne 150 przestanie obowiązywać jesienią - zapowiedział szef sejmowej komisji "Przyjazne Państwo". Janusz Palikot jak zwykle zrobił to w sposób dla siebie właściwy, czyli efektownie. Stanął mianowicie na dwóch stosach kartek papieru symbolizujących te akty prawne, które mają być zlikwidowane w pierwszej kolejności.

Szef komisji "Przyjazne Państwo" przedstawił tzw. indeks postulatów, czyli 120 przepisów, które mają być zlikwidowane już wiosną. To bardzo ambitny plan, ale według Palikota możliwy do osiągnięcia dzięki ciężkiej pracy i fantastycznej atmosferze panującej na obradach komisji.

- To jest być może jedyna komisja w Sejmie, w której naprawdę nie było dyskusji partyjnej, tylko cały czas jest merytoryczna - zachwala pogromca biurokracji.

sobota, 9 lutego 2008

"Tego się właśnie obawiałem"

Tego się właśnie obawiałem: że przy 460 osobach utrzymanie tajemnicy będzie fikcją - powiedział Zbigniew Ćwiąkalski.

Ćwiąkalski zapowiedział, że skonsultuje się z marszałkiem Sejmu Bronisławem Komorowskim w całej sprawie. Na razie nie chciał przesądzać, czy będzie śledztwo w sprawie tego wycieku.

- Oceniam generalnie krytycznie tego typu sytuację, gdzie utajnia się jakieś posiedzenie, a następnie pełna informacja przedostaje się do opinii publicznej - powiedział minister.

- To tylko dowodzi, że rzeczywiście nie można przekazywać informacji o szczególnym znaczeniu dla bezpieczeństwa państwa - dodał. Według ministra, to dowód na to, że "polski system ochrony informacji niejawnych zdecydowanie kuleje w praktyce".

Ćwiąkalski dodał, że nie wie, kto mógł dać dziennikarzom stenogram. Wyraził zarazem przypuszczenie, że mógł on wypłynąć z Sejmu. - Albo może ktoś nielegalnie nagrał to na sali - dodał.

Spytany czy w całej sprawie doszło do przestępstwa ujawnienia tajemnicy, minister odparł, że "wymaga to rozważenia", ale bez konsultacji z Komorowskim i kontaktu z prokuratorem krajowym nie chciał przesądzać czy będzie wszczęte śledztwo.

Jak wynika z ujawnionego przez "Rz" stenogramu, Ćwiąkalski zastrzegł, że danych co czynności operacyjno-rozpoznawczych innych służb niż policja, nie może przedstawić nawet na tajnych obradach Sejmu, bo wymaga to "specjalnej decyzji" szefów takich służb, jak ABW, CBA i innych. Ujawnił tylko, że w 2007 r. o 18 proc. wzrosła liczba wniosków policji o kontrolę operacyjną (m.in. podsłuchy - PAP), a o 25 proc. wzrosła liczba takich działań policji w trybie nie cierpiącym zwłoki, co potem akceptowały sądy. Prokuratorzy odmówili zgody wobec 2 proc. ogółu wniosków, a sądy - 0,5 proc.

Według kodeksu karnego, kto ujawnia lub wbrew przepisom wykorzystuje informacje stanowiące tajemnicę państwową, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. Kto, wbrew przepisom ustawy lub przyjętemu na siebie zobowiązaniu, ujawnia lub wykorzystuje informację, z którą zapoznał się w związku z pełnioną funkcją, wykonywaną pracą, działalnością publiczną, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Funkcjonariusz publiczny, który ujawnia osobie nieuprawnionej informację stanowiącą tajemnicę służbową lub informację, którą uzyskał w związku z wykonywaniem czynności służbowych, a której ujawnienie może narazić na szkodę prawnie chroniony interes, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

Napieralski: Z Olejniczakiem jesteśmy liderami

Obaj jesteśmy liderami - powiedział na konferencji prasowej sekretarz generalny SLD Grzegorz Napieralski pytany przez dziennikarzy, czy rywalizuje z szefem partii Wojciechem Olejniczakiem o przywództwo w partii.

Zarówno Olejniczak i Napieralski zaprezentowali się dziennikarzom jako orędownicy wzmacniania pozycji SLD. Szef Sojuszu wyraźnie akcentował potrzebę kontynuowania współpracy w centrolewicowej koalicji LiD.

- Im mocniejszy SLD, tym mocniejszy LiD i co do tego nikt nie ma wątpliwości - powiedział dziennikarzom z kolei Wojciech Olejniczak. Opowiedział się za budowaniem centrolewicowego bloku, który będzie w stanie rywalizować z centroprawicą skupioną wokół PO i PiS.

Zdaniem szefa SLD, LiD należy poszerzać o współpracę ze związkami zawodowymi i organizacjami pozarządowymi. Opowiedział się za odmłodzeniem struktur partii oraz przyciągnięciem do niej większej liczby kobiet. - Będziemy wszędzie tam gdzie jest niesprawiedliwość społeczna - powiedział Napieralski. Zapowiedział walkę o bezpłatną edukację, pomoc rodzinie.

Na sobotniej Radzie Krajowej SLD padły słowa krytyki ze strony powiatowych szefów partii pod adresem LiD, w których zarzucono koalicji przede wszystkim utworzenie jej bez konsultacji z działaczami terenowymi oraz marginalizację SLD w ramach LiD. - Nie boję się krytyki, dobrze, że ona jest - odpowiedział Olejniczak.

Zapowiedział, że przed czerwcowym kongresie partii, na którym zamierza walczyć o ponowne przywództwo w partii, będzie zabiegał o szersze poparcie, w tym Grzegorza Napieralskiego". - Ale na to jest jeszcze czas - dodał Olejniczak.

Napieralski przyznał, że w kierownictwie partii nie zawsze jest jednomyślność. "Ale - jak zaznaczył - u nas, nie tak jak w PiS-ie nikt za to nie wyrzuca z partii". - U nas są różne poglądy i to jest nasza wartość - powiedział Napieralski.

Zaznaczył, że z pytaniem o to, kto będzie ubiegał się o przywódtwo w partii, należy poczekać do kongresu SLD.

"Handel listami jest niemoralny"

Władze Łodzi nie wezmą udziału w aukcji w listów ze zlikwidowanego przez Niemców Litzmannstadt Getto. Uważają, że handlowanie pamiątkami jest niemoralny.

Ich zdaniem, właściciel listów sam powinien przekazać je muzeum - stacji kolejowej Radegast, gdzie przywożono do getta Żydów z Europy i skąd później Niemcy wywozili ich do obozów zagłady.

Jednak zdaniem prof. Bartoszewskiego warto było zapłacić 190 tys. euro za listy, koperty i znaczki z poczty powstańczej. - To są autentyki, wytworzone rękami ludzi, którzy wtedy żyli. Niektórzy z nich mogą nadal żyć. To bezpośrednie pamiątki tamtych czasów. To zupełnie co innego niż książka, niż wspomnienia spisane po latach - powiedział Bartoszewski.

Jak dodał, kolekcja Muzeum Powstania Warszawskiego bardzo się wzbogaci dzięki nowym eksponatom. - Jest to muzeum specjalistyczne. Dla niego oryginały listów nadawanych w czasie Powstania mają ogromną wartość. Tych listów jest więcej niż do tej pory muzeum miało w całych swoich zbiorach - podkreślił.

Bartoszewski przypomniał, ze tradycja Powstania Warszawskiego jest nadal żywa, głównie w Warszawie. - Widać to co roku w dzień Wszystkich Świętych, kiedy warszawiacy masowo odwiedzają groby powstańców na Powązkach. Świadczy o tym ponad milion osób, które odwiedziły Muzeum Powstania Warszawskiego w ciągu trzech lat, które upłynęły od jego otwarcia - mówił.

Dlatego, jego zdaniem, warto robić wszystko, aby pamięć o tamtych wydarzeniach nie zbladła. Według niego, rozumieją to także Niemcy, dlatego udało się kupić kolekcję za cenę wywoławczą. - To było na pewno przejawem dobrej woli. Wszyscy wiemy, że w biznesie bywa różnie. Mam też informację, że niemiecki rząd był gotów kupić dla nas tę kolekcję - powiedział Bartoszewski.

Za dużo wiedzy szkodzi - rewolucja w szkolnictwie

Za rok rozpocznie się kolejna rewolucja w polskim szkolnictwie. Nauczanie ogólne, na przykład historię, zakończy się już w pierwszej klasie liceum. Potem skoncentruje się tylko na wybranych przedmiotach. Takich zmian chce minister edukacji Katarzyna Hall - ujawnia "Dziennik".

W efekcie od 2009 r. uczeń liceum po pierwszej klasie, który chce np. zdać na medycynę, przez dwa ostatnie lata szkoły uczyłby się obowiązkowo: polskiego, matematyki i języków obcych oraz trzech dodatkowych przedmiotów, jak biologia, fizyka i chemia, na poziomie poszerzonym. Na pierwszym roku zakończyłby jednak całkowicie naukę historii czy geografii.

Ministerstwo Edukacji tłumaczy, że reforma jest konieczna, bo wykształcenie wyższe chce zdobyć aż 80 proc. młodzieży, a obecne treści programowe są zbyt obszerne dla wszystkich. - Nie każdy będzie bardzo dobry z polskiego czy historii, więc nie ma sensu wszystkich uczyć wszystkiego - tłumaczy "Dziennikowi" wiceminister edukacji prof. Zbigniew Marciniak.

- By dobrze przygotować tak wielu młodych ludzi do studiów, potrzebne jest wzmocnienie wiedzy tylko z tych przedmiotów, które interesują ucznia i odciążenie go w ostatnich dwóch latach liceum nauki od tych, które na studiach będą mu zbędne - mówi.

Eksperci pytani przez gazetę uważają, że to absurd. Jeśli jednak minister Hall uda się przekonać Sejm do swojego pomysłu, reforma wejdzie w życie już w 2009 r. Teraz w resorcie trwają prace nad projektem. Mają się zakończyć przed wakacjami.

środa, 6 lutego 2008

400 polskich żołnierzy poleci do Afganistanu

Do połowy roku liczba polskich żołnierzy w Afganistanie, służących w ramach dowodzonych przez NATO Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa ma wzrosnąć z ok. 1200 do ok. 1600 - powiedział szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Franciszek Gągor.

Według generała, Polska zwiększa swoje zaangażowanie w Afganistanie zarówno ilościowe, jak i jakościowe.

Polski kontyngent wesprze również osiem śmigłowców. Generał, który zakończył trzydniową wizytę w Wielkiej Brytanii spodziewa się, że dzięki wzmocnieniu wzrośnie zdolność operacyjna polskiego kontyngentu. Oczekuje też, że w najbliższym czasie zapadnie decyzja, za którą prowincję Afganistanu Polacy przejmą odpowiedzialność w zakresie bezpieczeństwa.

Chcemy przejąć odpowiedzialność za jedną ze wschodnich prowincji kraju. Celem naszych działań, zgodnie z decyzjami, jest większa konsolidacja polskiego kontyngentu - powiedział szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.

Polacy stacjonują obecnie w nadzorowanym przez wojska USA sektorze wschodniego Afganistanu i w ramach ISAF są dziewiątym największym kontyngentem.

Zapytany o napięcia w ramach NATO na tle afgańskiej operacji gen. Gągor odpowiedział, że "z Polski można brać tylko przykład". To komentarz do skutków wywiadu amerykańskiego ministra obrony Roberta Gatesa dla "Los Angeles Times", w którym zarzucił siłom ISAF brak przygotowania do walki z talibami na południu Afganistanu, a także prawdziwego zaangażowania.

Rozgoryczenie Stanów Zjednoczonych powoduje postawa niektórych europejskich sojuszników takich jak Francja, Hiszpania, Włochy czy Niemcy, których żołnierze stacjonują w środkowej i północnej części kraju i są mniej narażeni na ataki talibów. Mimo nacisków Kwatery Głównej NATO i Waszyngtonu, większość sojuszników odmawia wysłania swoich oddziałów na południe Afganistanu.

Tematami rozmów gen. Gągora z Brytyjczykami była m.in. kwestia zbudowania jednego systemu logistycznego zarówno w kraju, jak i w operacjach zagranicznych, a także współdziałanie sił specjalnych i wojsk lądowych w rejonach kryzysowych. Omawiano też kwestie profesjonalizacji wojska.

Olejniczak przeprosi posłankę PiS

Szef klubu LiD Wojciech Olejniczak zobowiązał się przeprosić posłankę PiS Marię Nowak za to, że nazwał ją "bezczelnym kłamcą" - poinformował szef sejmowej komisji etyki Sławomir Rybicki (PO) po jej środowym posiedzeniu.

Przeprosić zamierza również poseł PO Tomasz Tomczykiewicz. Tym razem nie chodzi o konkretnego posła, a cały PiS, którego rządy zostały przez polityka Platformy określone mianem "stalinizmu XXI wieku".

W związku z deklaracjami, jakie złożyli obaj politycy przed komisją na jej tajnym posiedzeniu, komisja etyki zdecydowała się zawiesić postępowanie w tych sprawach.

Olejniczak użył sformułowania pod adresem posłanki PiS 19 grudnia ub.r., podczas debaty sejmowej przed powołaniem komisji śledczej do wyjaśnienia okoliczności śmierci b. posłanki SLD Barbary Blidy.

W trakcie debaty Nowak zarzuciła Olejniczakowi, że Blida zwierzała się jej, iż została wykreślona z list SLD do Sejmu w 2005 r. Wówczas szef Klubu LiD wyszedł na trybunę sejmową i nazwał ją "bezczelnym kłamcą".

Nowak powiedziała, że będzie usatysfakcjonowana przeprosinami i zrezygnuje z domagania się ukarania Olejniczaka przez komisję etyki.

Podkreśliła jednak, że w związku z tym, iż słowa wypowiedziane przez polityka lewicy były transmitowane przez telewizję, przeprosiny również muszą mieć formę publiczną. Nie określiła jakiej dokładnie formy będzie się domagała.

Wniosek przeciwko Tomczykiewiczowi złożył szef klubu PiS Przemysław Gosiewski. Polityk PO użył sformułowania o "stalinizmie" 6 grudnia ub.r. w trakcie sejmowej debaty nad wnioskiem o powołanie komisji śledczej ws. okoliczności śmierci Blidy.

Mówiąc o atmosferze jaką - jego zdaniem - wytworzono wokół Blidy, powiedział: "takimi metodami rządził PiS". - Poprzez swoich funkcjonariuszy z prokuratorem generalnym Zbigniewem Ziobrą na czele. Stalinizm XXI wieku, rządzenie poprzez strach - mówił wówczas Tomczykiewicz.

Rzecznik klubu PiS Mariusz Kamiński uznał chęć złożenia przeprosin przez Tomczykiewicza za dobry gest. - Myślę, że zrozumiał, że słowa te były zupełnie niepotrzebne - ocenił Kamiński. Dodał, że klub PiS nie będzie się domagał szczególnej formy przeprosin, a zadowoli się "zwykłym przepraszam".

Jednak mimo ewentualnych przeprosin klub PiS będzie się też domagał, by Tomczykiewicz został w jakiś sposób ukarany przez komisję etyki. - Uważamy, że komisja etyki jest od tego, by właśnie w takich sprawach reagowała i myślę, że chociażby upomnienie należy się posłowi - oświadczył rzecznik klubu PiS.

Tusk: Mam pełne zaufanie do Ewy Kopacz

Premier Donald Tusk zapewnił, że ma pełne zaufanie do minister zdrowia Ewy Kopacz. - Minister Kopacz szczególnie dobrze sprawuje się w sytuacji, która przypomina gorący front, tym bardziej wysoko oceniam jej pracę - powiedział.

- Minister zdrowia niezwykle rzetelnie przedstawiła sytuację w służbie zdrowia - powiedział dziennikarzom w Tusk, pytany o środową debatę w Sejmie na temat ochrony zdrowia. Jego zdaniem, minister Kopacz niczego nie ubarwiła.

Jak ocenił, informacja przedstawiona przez Kopacza "była nasycona konkretami i liczbami, stopniem zadłużenia, oczekiwań finansowych, liczbą szpitali będących w stanie krytycznym".

Szef rządu podkreślił, że jest dumny z Kopacz i ma do niej pełne zaufanie. - Jak do innych ministrów mojego gabinetu. Wszystkie domysły (o braku zaufania), to są sensacje nie mające nic wspólnego z rzeczywistością - dodał.

Premier zapewnił, że rząd nie ma niczego do ukrycia. - Zabieramy się za gigantyczne zadanie naprawy ochrony zdrowia. Mamy obowiązek mówić opozycji i Polakom, jak źle jest w ochronie zdrowia - zaznaczył.

Tusk wyraził nadzieję, że jego propozycja, by rozwiązania dla służby zdrowia nie były przedmiotem walki politycznej, tylko wspólnego ustalenia zostanie poważnie potraktowana przez opozycję.

- Specjalnie nie gniewam się na to, że opozycja, kiedy wysłuchuje informacji rządu potem mówi "wszystko do niczego", bo z reguły opozycja tak postępuje, więc swoją rolę dzisiaj odegrała zgodnie ze scenariuszem, jaki starała się napisać - powiedział szef rządu

Środową debatę w Sejmie o służbie zdrowia zaplanowano na osiem godzin. Kopacz przedstawiła m.in. kierunki działań resortu i ogólne dane o systemie ochrony zdrowia, informacje o finansowaniu systemu ochrony zdrowia, informacje o sytuacji związanej ze zmianą organizacji czasu pracy po wejściu w życie nowelizacji ustawy o zakładach opieki zdrowotnej.

Lepper: Ujawnić informacje o podsłuchach

Szef Samoobrony Andrzej Lepper poinformował, że wystąpił do ministra sprawiedliwości o ujawnienie informacji na temat zakładania podsłuchów jemu i innym działaczom Samoobrony.

- Chciałbym wiedzieć, kto dał zgodę na podsłuchiwanie mnie i innych działaczy Samoobrony, jakie inne techniki inwigilacji stosowano, czy jeszcze mam podsłuch - powiedział Lepper na konferencji prasowej w Lublinie.

Lider Samoobrony zaprotestował też przeciwko utajnieniu piątkowego posiedzenia Sejmu, na którym ma być omawiana sprawa zakładania podsłuchów. - To dotyczy w dużej części prowokacji w Ministerstwie Rolnictwa, dlaczego mamy to ukrywać - pytał Lepper.

- Chcielibyśmy znać prawdę, bo co tu ukrywać, że sądy hurtowo wydawały zgodę na podsłuchy na NN - nazwisko nieznane. Jeżeli to jest praktyka i norma, to trzeba to powiedzieć - uważa Lepper.

PO złożyła w Sejmie wniosek o przedstawienie przez ministra sprawiedliwości informacji "o ilości, zasadności i skali stosowanych prowokacji i podsłuchów, na co zgodę wydawały stosowne sądy".

Informację szef resortu sprawiedliwości miałby przedstawić Sejmowi w piątek w trakcie utajnionej części posiedzenia. Głosowanie, czy wprowadzić taki punkt do porządku odbędzie w piątek rano i również będzie utajnione.

W poniedziałek szef sejmowej speckomisji Janusz Zemke (LiD) powiedział w Radiu TOK FM, że z informacji dla komisji z trwającego wciąż audytu w ABW wynika, że "stwierdzono na razie 94 przypadki" podsłuchów zakładanych niezgodnie z procedurami.

Lepper powtórzył ponadto, że Samoobrona będzie przeciwstawiała się przygotowywanym przez PSL i PO zmianom w zasadach funkcjonowania KRUS.

Szef Samoobrony stwierdził, że partie rządzące, w tajemnicy pracują nad zmianami w funkcjonowaniu KRUS i - według niego - dążą do zwiększenia składek płaconych przez rolników i zmniejszenie dotacji budżetowej do KRUS już w przyszłym roku.

Zdaniem szefa Samoobrony, "KRUS jest instytucją, która powstała w celu pomocy polskim rolnikom" i powinna nadal być dotowana na obecnym poziomie, czyli 15 mld zł rocznie.

- Gdyby tej dotacji nie było musiałyby wzrosnąć ceny żywności, albo potrzebna byłaby dopłata kilkadziesiąt miliardów do cen żywności, aby nie było inflacji - powiedział Lepper.

Dodał, że Polska jest w Unii Europejskiej, a "we wszystkich państwach Unii jest interwencjonizm w rolnictwie i są dopłaty do rolnictwa".

Lepper zapowiedział, że Samoobrona będzie zbierała podpisy pod rezolucją, adresowaną do prezydenta, premiera, marszałków Sejmu i Senatu, zatytułowaną "ręce precz od KRUS-u". Jako związek zawodowy będzie też uczestniczyła w protestach, które - jak podał - są w tej sprawie przygotowywane.

PO zmieni ordynację do europarlamentu

Likwidację okręgów wyborczych i wprowadzenie list krajowych przez partie - takie zmiany w ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego chce wprowadzić PO. Z informacji "Wprost" wynika, że kierownictwo Platformy podjęło już decyzję w tej sprawie.

Zmiany oznaczają, że zarówno w Szczecinie, jak i Rzeszowie wyborcy głosowaliby na tych samych kandydatów. - W ten sposób ominiemy niesprawiedliwe dzielenie kraju na okręgi wyborcze i jednocześnie damy społeczeństwu prawdziwe prawo wyboru - mówi informator "Wprost".

Część polityków PO chciała pójść jeszcze dalej i postulowała wprowadzenie głosowania na szyldy wyborcze, a nie na poszczególnych kandydatów. Ta koncepcja została jednak odrzucona.

Z ustaleń "Wprost" wynika, że poseł PO Waldy Dzikowski, który pilotuje prace nad kodeksem wyborczym (kompleksowa nowelizacja ordynacji samorządowej, parlamentarnej i europejskiej), już w przyszłym tygodniu rozpocznie rozmowy z przedstawicielami innych klubów. - Chcemy, by kodeks wyborczy był projektem całego parlamentu, a nie tylko koalicji rządzącej - potwierdził w rozmowie z "Wprost".

Desperacka próba uniknięcia służby wojskowej

Desperacka próba uniknięcia służby wojskowej - połączona z połknięciem kilku metalowych śrub i ucieczką ze stołu operacyjnego - zakończyła się dla pewnego poborowego z Wrocławia doprowadzeniem do szpitala przez policję.

Jak poinformowała zachodniopomorska policja, poborowy z Wrocławia stawił się we wtorek w jednostce wojskowej w Choszcznie, w której miał służyć. Oświadczył, że nie chce do wojska i przyznał się, że aby uniknąć wcielenia połknął kilka metalowych śrub. Dodał, że tak mu poradzili znajomi.

Mężczyzna został natychmiast przewieziony do szpitala, gdzie wykonano mu zdjęcie rentgenowskie. Śruby były na nim widoczne. Lekarze zdecydowali, że pacjent musi być niezwłocznie poddany operacji. Do zabiegu chirurgicznego jednak nie doszło, bowiem poborowy uciekł. Lekarze uznali, iż istnieje realne zagrożenie życia i o pomoc poprosili policję. Do akcji włączyło się kilkunastu funkcjonariuszy.

Poborowego zatrzymano po godzinie poszukiwań w okolicach dworca PKP w Choszcznie. Pod eskortą policji natychmiast trafił do szpitala na zabieg.