środa, 30 lipca 2008

Tusk: Zrobimy wszystko na 100 proc.

Rząd będzie się koncentrował na pracy tam, gdzie nie będzie ona narażona na "kłótnie w Sejmie i politycznie uwarunkowane weto prezydenta" - zadeklarował premier Donald Tusk.

Przy okazji wizyty w Konstantynowie Łódzkim, gdzie otworzono kompleks sportowy, premier był pytany o doniesienia "Dziennika", według którego pomysłem polityków Platformy na przeprowadzanie zmian - bez narażania się na weto prezydenta - ma być rządzenie przy pomocy rozporządzeń.

Tusk ocenił, że gdyby budowa boiska, takiego jak w Konstantynowie Łódzkim, zależała od ustawy, a nie od codziennej pracy, to "najprawdopodobniej także zostałaby zawetowana". - Dlatego będziemy się koncentrować na rządzeniu i codziennej pracy tam, gdzie nie trzeba tej pracy narażać na kłótnie i konflikty w Sejmie i politycznie uwarunkowane weto pana prezydenta - oświadczył premier.

- Będziemy się starali to wszystko co jest niezależne od sporu politycznego robić tak dobrze jak potrafimy. Tam, gdzie możliwe jest budowanie bez ustaw i tego politycznego sporu, zrobimy wszystko na 100 proc., a jak będzie trzeba to na 120 proc. - dodał.

Premier oświadczył również, że nie po to PO wygrała wybory parlamentarne, żeby - bez żadnego istotnego powodu - fundować Polakom kolejne. Jak dodał, na razie rząd ma wystarczająco dużo władzy, żeby pracować.

- Nie trzeba być pazernym na władzę przesadnie, poprzednicy byli pazerni na władzę i zostali ukarani bardzo szybko przez wyborców - podkreślił szef rządu na konferencji prasowej w Konstantynowie Łódzkim.

- Gdybyśmy nie byli w stanie budować, organizować pracy, to oczywiście trzeba by powiedzieć "dosyć". Ale w tej chwili niezależnie od obstrukcji, jaką stosuje opozycja i prezydent, wiele rzeczy można będzie zrobić" - ocenił premier. Jego zdaniem małymi krokami, ale bardzo konsekwentnymi, kilka ważnych rzeczy dla Polaków rząd będzie w stanie zrobić.

- Dlatego nie przewidujemy w najbliższym kalendarzu nawet zastanawiania się nad tym, czy Polsce potrzebne byłyby wcześniejsze wybory parlamentarne. Nawet gdyby sondaże miałyby być 60 proc. (dla PO - przyp. red.) i niektórzy by podpowiadali: "no zróbcie wybory, będziecie mieli więcej" - mówił Tusk.

Oskarżony o gwałt prezydent Olsztyna nie ustąpi

Przebywający w białostockim areszcie prezydent Olsztyna Jerzy Małkowski, w liście który trafił w środę do olsztyńskich radnych napisał, że "nie jest przestępcą, ale ofiarą pomówień oraz, że nie popełnił czynów, o które jest oskarżony".

Małkowski, który jest podejrzany o molestowanie urzędniczek i gwałt na jednej z nich - ciężarnej, oświadczył też, że mimo apelu radnych nie zamierza zrezygnować z urzędu.

List wysłany przez Małkowskiego z aresztu trafił w środę do olsztyńskich radnych obradujących na sesji. W piśmie - napisanym odręcznie na kartce w kratkę - do którego dotarł PAP, Małkowski stwierdził, że w świetle prawa karnego jest niewinny.

"Z uwagą i poczuciem odpowiedzialności zapoznałem się z państwa apelem o dobrowolne zrzeczenie się urzędu prezydenta miasta Olsztyn skutkujące wygaśnięciem mandatu, jaki otrzymałem z rąk naszej społeczności" - napisał Małkowski.

Podkreślił, że jest niewinny i nie zamierza rezygnować z mandatu. W jego opinii są także inne powody uniemożliwiające złożenie rezygnacji z pełnionej funkcji. Jak dodał Małkowski chodzi o pozbawioną - jego zdaniem - podstaw merytorycznych uchwałę, w której radni nie udzielili mu absolutorium z wykonania budżetu za 2007 rok, a co za tym idzie rada miasta rozpoczęła procedurę odwołania go w drodze referendum.

"Moja w tym stanie prawnym i faktycznym rezygnacja byłaby niczym innym jak tylko potwierdzeniem oczywistej nieprawdy w kwestii oceny wykonania budżetu za 2007 rok - budżet został zrealizowany bardzo dobrze" - napisał Małkowski.

Podkreślił, że rada miasta rozpoczynając procedurę odwołania z funkcji prezydenta miasta w drodze referendum wyłączyła jego osobę z całej sprawy.

List nosi datę 29 czerwca 2008 i wpłynął formalnie do olsztyńskiego magistratu 30 lipca. Przeszedł przez prokuraturę i areszt śledczy w Białymstoku "bez cenzury". Taki dopisek widnieje na kopercie.

Chiny ograniczyły dostęp do internetu

Organizacja Reporterzy bez Granic (RsF) ostro krytykuje w środę na swej stronie internetowej ograniczenia w dostępnie do internetu, jakie czekają ok. 20 tys. zagranicznych dziennikarzy, którzy będą obsługiwać igrzyska olimpijskie.

Od wtorku w olimpijskim centrum prasowym nie można wejść na internetowe strony m.in. Amnesty International, Reporterów bez Granic, a także BBC w wersji chińskiej czy Deutsche Welle. Niedostępna jest też internetowa wersja wydawanego w Hongkongu dziennika "Apple Daily" i tajwańskiej gazety "Liberty Times".

Reporterzy bez Granic zarzucają władzom chińskim, że złamały, zresztą nie po raz pierwszy, obietnice dotyczące swobodnego dostępu do informacji.

"Sytuacja w dziedzinie praw człowieka i wolności słowa (w Chinach) miały się poprawić, zagraniczni dziennikarze mieli korzystać ze swobody zbierania informacji i informowania. Tymczasem panuje cenzura" - podkreślają Reporterzy bez Granic. Dodają, że Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) jest temu współwinny, ponieważ "milcząc całymi latami umożliwił powstanie obecnej sytuacji".

Przedstawiciel Amnesty International Mark Allison wezwał w środę MKOl i komitet organizacyjny igrzysk w Pekinie do zagwarantowania pełnej swobody mediom i niezwłocznego zapewnienia nieocenzurowanego dostępu do internetu w obiektach olimpijskich. Cenzurowanie internetu na igrzyskach jest "naruszeniem podstawowych praw człowieka i zdradą wartości olimpijskich" - podkreślił Allison.

Rekordowa grzywna dla BBC za fikcyjne konkursy

Brytyjska stacja publiczna BBC została ukarana rekordową grzywną w wysokości 400 tysięcy funtów za wprowadzanie w błąd widzów, których zachęcano do udziału w rzekomo nadawanych na żywo, a faktycznie nagranych wcześniej konkursach radiowych i telewizyjnych.

Karę ogłosił w regulator rynku mediów i telekomunikacji Ofcom.

Ustalił on, że kilka programów BBC nagranych było wcześniej, lecz pozorowano, że transmitowane są na żywo. Programy zawierały konkursy, do których zapraszano widzów, choć faktycznie nie mieli oni szans na wygraną. Podawano wówczas fikcyjne nazwiska rzekomych zwycięzców, a pod dzwoniących podszywali się pracownicy BBC.

W niektórych przypadkach w programach dochodziło do problemów technicznych i wówczas zmyślano nazwiska zwycięzców quizów.

- W każdym z tych przypadków BBC wprowadzało w błąd odbiorców podsuwając im fikcyjnych zwycięzców konkursów i celowo prowadząc je nierzetelnie - stwierdził Ofcom, który obciążył odpowiedzialnością kierownictwo korporacji.

Regulator podkreślił, że naruszenia standardów oczekiwanych od publicznego nadawcy finansowanego z abonamentu miały bardzo poważny charakter.

Nadużycia i nieprawidłowości miały miejsce w telekonkursach "Comic Relief", "Sports Relief", "Children in Need" oraz radiowym "Jo Whiley". BBC zachęcała telewidzów i słuchaczy do telefonicznego łączenia się na żywo ze studiem na ich koszt, mimo że osoby telefonujące w dobrej wierze były bez szans na wygraną.

Wszystkie trzy programy konkursowe połączone były ze zbiórką pieniędzy na cele dobroczynne. BBC otrzymywała część opłat za połączenia telefoniczne z telewidzami od operatorów telefonii, ale przekazała je wskazanym organizacjom charytatywnym. Korporacja nie skorzystała finansowo na wprowadzaniu telewidzów w błąd.

BBC wyraziła ubolewanie wobec odbiorców.

wtorek, 29 lipca 2008

Ewakuacja w centrum Wrocławia

Blisko 800 osób zostało ewakuowanych z jednego z hoteli i kilku budynków w centrum Wrocławia po tym, jak pracownicy budowlani znaleźli 150-kg niewybuch z czasów II wojny światowej. Pocisk został już zabezpieczony i wywieziony przez saperów.

Jak powiedział Wojciech Wybraniec z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu, akcja już się zakończyła. Odblokowane zostały także ulice wokół miejsca zdarzenia.

150-kilogramowy pocisk artyleryjski został wydobyty i wywieziony na poligon wojskowy, gdzie zostanie zdetonowany.

Spotkanie prezydenta z pracownikami służby zdrowia

W Pałacu Prezydenckim rozpoczęły się we wtorek po południu rozmowy prezydenta Lecha Kaczyńskiego z przedstawicielami organizacji związkowych oraz samorządów zawodowych uczestniczących w pracach sejmowej Komisji Zdrowia nad pakietem ustaw zdrowotnych.

Prezydent Kaczyński podkreślił, że jest zwolennikiem gospodarki rynkowej, ale służba zdrowia powinna podlegać w jak najmniejszym stopniu gospodarce.

Szefowa Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ "Solidarność" Maria Ochman mówiła PAP przed spotkaniem, że związkowcy chcą, by prezydent przyczynił się do wprowadzenie zmian w ustawach zdrowotnych, które przygotowała PO.

Oprócz "Solidarności" w spotkaniu z prezydentem uczestniczą także przedstawiciele Federacji Związków Zawodowych Pracowników Ochrony Zdrowia i Pomocy Społecznej OPZZ, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych Dorota Gardias, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Konstanty Radziwiłł oraz prezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych Elżbieta Buczkowska. Nie ma na spotkaniu przedstawicieli Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.

Ochman podkreślała, że związki zawodowe chcą przedstawić Lechowi Kaczyńskiemu relację z prac sejmowej Komisji Zdrowia. "Mamy nadzieję, że pan prezydent wykorzystując możliwości jakie daje mu konstytucja, wpłynie na zmiany w ustawach zdrowotnych. Nie chcielibyśmy, żeby doszło do sytuacji, w której jedynym rozwiązaniem będzie prezydenckie weto" - powiedziała.

- Prezydent może zwołać radę gabinetową, spotkać się z klubami parlamentarnymi lub z sejmową Komisją Zdrowia - dodała Ochman.

Związkowcy i przedstawiciele medycznych samorządów zawodowych zarzucają koalicji "łamanie zasad dialogu społecznego, szerzenie nieprawdy i nieuwzględniania wypracowanych wcześniej rozwiązań".

W ubiegły czwartek sejmowa Komisja Zdrowia zakończyła prace nad sprawozdaniami podkomisji. We wrześniu posłowie mają zająć się przepisami wprowadzającymi ustawy zdrowotne. Procedowano pięć projektów: o ZOZ-ach, który pozwala na przekształcanie szpitali w spółki, o ochronie praw pacjenta i o Rzeczniku Praw Pacjenta, o akredytacji w ochronie zdrowia, o konsultantach krajowych i wojewódzkich w ochronie zdrowia oraz o pracownikach zakładów opieki zdrowotnej.

Oburzenie partnerów społecznych wzbudza tryb prac nad ustawami wprowadzającymi systemowe zmiany w ochronie zdrowia. Jako projekty poselskie nie podlegały konsultacjom społecznym, a podczas prac w podkomisji wprowadzono do nich poprawki, całkowicie zmieniające ich charakter.

Reprezentanci największych związków zawodowych oraz samorządów wielokrotnie podkreślali, że ustawy wprowadzające tak znaczące zmiany nie były przedmiotem konsultacji w Komisji Trójstronnej, a ustalenia wypracowane podczas "białego szczytu" nie zostały wzięte pod uwagę. Podczas prac komisji także nie uwzględniono uwag zgłaszanych przez partnerów społecznych.

Tymczasem poprawki podkomisji wprowadziły do ustaw zmiany niekorzystne zarówno dla nich, jak i dla pacjentów. Np. ustawa o pracownikach ZOZ-ów pozbawi ich większości obecnych uprawnień, a ustawa o ZOZ-ach wprowadza obowiązkowe przekształcenia szpitali w spółki. Na znak protestu wobec trybu prac przedstawiciele strony społecznej zrezygnowali z udziału w podkomisji, jednak w komisji także nie udało im się przeforsować istotnych z ich punktu widzenia poprawek.

Prezydenta Olsztyna zbada seksuolog

Prezydent Olsztyna będzie zbadany przez u seksuologa - dowiedział się reporter RMF FM Tomasz Sosnowski. Jeszcze w tym tygodniu Czesław M.zostanie przewieziony z aresztu w Białymstoku do Warszawy, gdzie przejdzie specjalistyczne badania.

Czesław M. jest oskarżony o zgwałcenie ciężarnej urzędniczki. Prezydent został zatrzymany w tej sprawie pod koniec lutego przez białostocką prokuraturę. Dwa tygodnie później sąd wyższej instancji uznał je za zasadne i aresztował prezydenta Olsztyna na trzy miesiące.

W czerwcu olsztyński sąd okręgowy nie uwzględnił zażalenia na przedłużenie tymczasowego aresztu dla Czesława M., prezydenta Olsztyna. Według decyzji sądu rejonowego podejrzany o przestępstwa seksualne prezydent ma pozostać w areszcie do 14 września.

Obama spotkał się z premierem Pakistanu

Demokratyczny kandydat na prezydenta Barack Obama spotkał się we wtorek z przebywającym z wizytą w stolicy USA premierem Pakistanu Yousafem Razą Gillanim.

Sztab kampanii senatora z Illinois nie ujawnił treści rozmowy obu polityków, która odbyła się w luksusowym waszyngtońskim hotelu Willard.

Spotkaniu towarzyszyły nadzwyczajne środki ostrożności. Zamknięto ulicę przed wejściem do hotelu i nie wpuszczono do niego dziennikarzy.

W zeszłym roku Obama powiedział, że w razie stwierdzenia, że szef Al-Kaidy Osama bin Laden rzeczywiście ukrywa się w Pakistanie, jako prezydent gotów jest zarządzić interwencję wojsk amerykańskich w tym kraju, aby go schwytać, jeżeli rząd pakistański nie podejmie działań w tym kierunku.

Niektórzy komentatorzy krytykowali go wtedy za tę wypowiedź, która rozgniewała władze w Islamabadzie. Demokratyczny kandydat oświadczył jednak to samo na początku lipca.

W poniedziałek z Gillanim spotkał się w Białym Domu prezydent George W. Bush.Po spotkaniu pochwalił go za współpracę w walce z islamistami wspierającymi talibów w Afganistanie. Nie jest jednak jasne, czy obaj przywódcy usunęli rozbieżności dotyczące taktyki tej walki.

Na wspólnej konferencji prasowej Gillani zapewnił, że jego rząd lojalnie współpracuje z USA w zwalczaniu ekstremistów i uszczelnianiu granicy z Afganistanem, przez którą przechodzi pomoc dla talibów.

- Zapewniłem naród amerykański, że większość narodu pakistańskiego to patrioci, którzy pragną pokoju na świecie i chcą współpracować z USA. Jest trochę bojowników, którzy zakłócają pokój, ale zapewniłem prezydenta Busha, że będziemy wspólnie pracować na rzecz pokoju - powiedział pakistański premier.

Bush oświadczył, że jego rozmowa z Gillanim była "konstruktywna", ponieważ Pakistan "jest w końcu silną demokracją".

Rząd Gillaniego powstał w lutym tego roku po demokratycznych wyborach w Pakistanie, co osłabiło władzę prezydenta Perveza Musharrafa, który doszedł do władzy po wojskowym zamachu stanu. Był jednak zaufanym sojusznikiem USA w wojnie z islamskim terroryzmem.

Między Waszyngtonem a Islamabadem powstało napięcie na tle taktyki rządu pakistańskiego. Poszedł on na ugodę z islamskimi watażkami na granicy afgańskiej, licząc, że sami złożą broń i zaprzestaną pomagania talibom.

USA i rząd Afgnistanu uważają jednak, że taktyka taka ośmieliła tylko islamistów, którzy bezkarnie zapewniają schronienie talibom w Pakistanie. Na granicy afgańsko-pakistańskiej ukrywa się także prawdopodobnie Osama bin Laden.

Rząd pakistański konsekwentnie odmawia wpuszczenia na swe terytorium wojsk amerykańskich - operują tam tylko niewielkie grupy komandosów i agentów wywiadu wyspecjalizowanych w walce z terrorystami.

UE nie ustąpi Serbii ws. zbrodni wojennych

Unia Europejska wstrzymuje się na razie z decyzją w sprawie wejścia w życie umowy stowarzyszeniowej z Serbią, oczekując potwierdzenia "pełnej współpracy" Belgradu z trybunałem ds. zbrodni w byłej Jugosławii - podały źródła dyplomatyczne w Brukseli.

Zebrani w Brukseli ambasadorowie krajów członkowskich UE postanowili poczekać w tej sprawie na opinię generalnego prokuratora trybunału Serge'a Brammertza.

Tydzień temu szefowie dyplomacji państw UE wyrazili zadowolenie z aresztowania byłego przywódcy Serbów bośniackich Radovana Karadżicia, apelując do serbskiego rządu o kontynuowanie wysiłków, by odszukać i postawić przed trybunałem ds. zbrodni w byłej Jugosławii także jego generała Ratko Mladicia.

Ministrowie nie obiecali natychmiastowej ratyfikacji i wejścia w życie podpisanej pod koniec kwietnia umowy stowarzyszeniowej UE- Serbia. Przypomnieli, że są gotowi "przyspieszyć postępy na drodze Serbii do UE", a nawet przyznać jej status kraju kandydującego, pod warunkiem jednak "pełnej współpracy" Belgradu z haskim trybunałem.

A to zależy od zdania Serge'a Brammertza, ale przede wszystkim od stanowiska Holandii i Belgii, które najdłużej sprzeciwiały się podpisaniu umowy stowarzyszeniowej i wymogły uwarunkowanie jej wejścia w życie od aresztowania serbskich zbrodniarzy.

Mimo sceptycyzmu krajów członkowskich unijny komisarz ds. rozszerzenia Olli Rehn zasygnalizował we wtorek, że przed wejściem w życie całego porozumienia mogłyby zacząć obowiązywać ułatwienia w wymianie handlowej między Serbią a UE, na co także potrzeba jednomyślnej zgody krajów członkowskich. Ambasadorowie postanowili jednak poczekać.

"Żadne decyzje nie zapadały. Nie jest to wyraz nieufności wobec władz w Belgradzie. Czekamy m.in. aż zakończą się wewnętrzne procedury związane z wydaniem Karadżicia do Hagi" - powiedziały źródła dyplomatyczne.

Ambasadorowie krajów UE postanowili wstrzymać się z decyzją do czasu wydania Karadżicia oraz zaplanowanej podróży Brammertza do Belgradu, który ma tam ocenić rzeczywiste zaangażowanie serbskich władz w ściganie zbrodniarzy wojennych.

Po schwytaniu Karadżicia na wolności pozostają jeszcze dowódca oddziałów Serbów bośniackich, generał Ratko Mladić i przywódca Serbów chorwackich Goran Hadżić.

UE ma wrócić do sprawy po przerwie wakacyjnej we wrześniu, chyba że wcześniej nastąpi "znaczący przełom" - podały źródła dyplomatyczne.