środa, 7 listopada 2007

Odrodzenie sojuszu Francji z Ameryką

Przemówienie prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego przed połączonymi izbami Kongresu w środę było kulminacyjnym punktem jego wizyty w Waszyngtonie, podkreślającej odrodzenie się sojuszu francusko-amerykańskiego.

Przyjaźń między obu krajami była wystawiona na próbę w okresie prezydentury poprzednika Sarkozy'ego, Jacquesa Chiraca. Pozostawał on w złych stosunkach z prezydentem George'em W. Bushem na tle inwazji na Irak, której Francja nie poparła, i innych spornych spraw, jak ocieplenie klimatu.

- Nasza przyjaźń i sojusz są silne - oświadczył Sarkozy w przemówieniu w Kongresie. Przypomniał historyczne związki łączące Francję i Amerykę, m.in. udział markiza La Fayette'a w amerykańskiej wojnie o niepodległość i rolę wojsk USA w wyzwoleniu Francji spod okupacji hitlerowskiej w czasie II wojny światowej.

- Chcę wam powiedzieć, że ilekroć żołnierz amerykański ginie gdzieś na wojnie na świecie, myślę o tym, co armia amerykańska zrobiła dla Francji. Myślę o nich i jestem smutny, tak jak jest się smutnym po stracie członka rodziny - powiedział francuski gość.

Udekorował także francuskim orderem Legii Honorowej amerykańskich weteranów II wojny światowej, m.in. senatora Daniela K. Inouye z Hawajów, który stracił rękę w kampanii włoskiej.

Francuski prezydent zapewnił, że jego kraj pozostanie "militarnie zaangażowany" w Afganistanie "tak długo, jak będzie trzeba".

- Mówię to uroczyście przed wami - dla mnie porażka nie wchodzi w grę - oświadczył, zapewniając, że "Ameryka może liczyć na Francję w walce z terroryzmem". "(...) nie boimy się tego nowego barbarzyństwa" - zaznaczył.

Słowa Sarkozy'ego w Kongresie kilkakrotnie przerywała burzliwa owacja. Gorące przyjęcie kontrastowało z tym, z jakim spotkał się Chirac w czasie wystąpienia na Kapitolu w 1996 r.

W proteście przeciw francuskiej próbie atomowej na Pacyfiku większość członków Kongresu zbojkotowała wtedy jego przemówienie - obecnych było tylko 100 (na 435) i trzeba było zapełnić wiele miejsc urzędnikami biur parlamentarnych, aby sala nie wyglądała na pustą.

Sarkozy, od dawna znany jako "Sarko the American", wielokrotnie wyrażał podziw dla skrajnie wolnorynkowego amerykańskiego modelu ekonomicznego i amerykańskiego stylu życia. Jako prezydent stara się wprowadzić we Francji reformy w tym duchu, zachęcające do bardziej wytężonej pracy i przedsiębiorczości.

Sarkozy, który niedawno rozwiódł się z żoną Cecilią, przyjechał do USA sam. We wtorek prezydent Bush podejmował go uroczystą kolacją w Białym Domu z udziałem elity politycznej Waszyngtonu.

Wznosząc toast, prezydent Francji powiedział, że przybył, aby "znowu zdobyć serce Ameryki".

Bush odwzajemnił uprzejmości, nazywając Biały Dom po francusku La Maison Blanche. W swoim wystąpieniu nie wspomniał opozycji Francji wobec wojny w Iraku i podkreślił, że oba kraje współpracują w dążeniu do zaprowadzenia pokoju i stabilizacji w Afganistanie.

Nowy francuski minister spraw zagranicznych Bernard Kouchner popiera twardy kurs w wojnie z terroryzmem i chce zwiększyć rolę Francji w stabilizacji i odbudowie Iraku.

Waszyngton i Paryż zbliżyło szczególnie zgodne stanowisko w sprawie Iranu. Oba kraje, wraz z Wielką Brytanią, forsują uchwalenie przez Radę Bezpieczeństwa ONZ ostrych sankcji wobec reżimu irańskiego, aby zmusić Teheran do rezygnacji z planów budowy broni nuklearnej.

Francja - zdaniem niektórych komentatorów - staje się ostatnio nawet bliższym sojusznikiem USA niż Niemcy pod rządami kanclerz Angeli Merkel. Niemcy opierają się bowiem planom alternatywnych sankcji wobec Iranu, które mocarstwa zachodnie miałyby uchwalić poza ONZ, w razie weta Rosji i Chin w Radzie Bezpieczeństwa.

Brak komentarzy: